
Ioniq jaki jest, każdy widzi
… i wtedy wyjeżdżam ja, cały na biało! Mówiąc precyzyjniej: otulony karoserią w kolorze Polar White (czy ktoś próbuje przekazać mi podprogowo, że będę ratował niedźwiedzie polarne?). Oto Hyundai Ioniq Electric, czyli zasilany wyłącznie prądem liftback (auto jest dostępne także w dwóch odmianach hybrydowych) w nowej wersji, wyekwipowanej w pojemniejszą niż wcześniej baterię. Do dyspozycji mam ogniwo o pojemności 38,3 kWh, zapewniające (jeżeli trzymać się procedury testowej WLTP) 311 kilometrów zasięgu na ładowaniu.A więc przed siebie!
Choć na papierze parametry tego auta nie robią powalającego wrażenia (100 kW/136 KM, 295 Nm, 0-100 km w 9,9 sekundy), okazuje się, że mamy do czynienia z naprawdę żwawym zawodnikiem. Ważący 1527 kilogramów Ioniq – jak przystało na elektrowóz – wykorzystuje wszystkie posiadane niutonometry od razu po muśnięciu pedału gazu. Gdybym wyjechał nim na niemiecką autostradę, mógłbym potwierdzić, że jest w stanie rozpędzić się do deklarowanych przez producenta 165 km/h.Skoro o ładowaniu mowa…
Zacytujmy oficjalny opis producenta: "Opcja szybkiego ładowania (100 kW) umożliwia osiągnięcie poziomu naładowania 80% w zaledwie 54 minuty". Pięknie? Wspaniale! Niestety, w ciągu owego tygodnia nawet nie zbliżyłem się do tej bajkowej wizji. Jeździłem głównie po Warszawie, choć zabrałem też Hyundaia na dłuższy spacer, podczas którego objechałem wszerz i wzdłuż Mazowsze, będąc (jak wspominałem na początku tego materiału) uzależnionym od stacji ładowania samochodów elektrycznych. No i prędko przekonując się, że sprawy naprawdę nie wyglądają różowo.Porozmawiamy o pieniądzach?
Podczas mojego testu Ioniq zużywał średnio 13,7 kWh na sto kilometrów, jednak podkreślmy, że przez większość czasu odpalony był tryb Sport, do tego dochodziła m.in. naprawdę intensywnie działająca klimatyzacja. Jeżeli korzystać z tego wozu w sposób nieco bardziej oszczędny, przejechanie ok. trzystu kilometrów na jednym ładowaniu jest przedsięwzięciem jak najbardziej wykonalnym i… tanim. Wszystko zależy oczywiście od cen energii, jednak koszt przejechania stu kilometrów za najogólniej pojęte parę złotych – podpinając się pod gniazdko prywatne – naprawdę nie jest zadaniem awykonalnym. Oczywiście w przypadku szybkiej ładowarki dostępnej w miejscu publicznym kwota owa wzrośnie; no, chyba że poszukasz jednego z punktów darmowych.Mam świadomość, że zaawansowani pasjonaci elektromobilności zmieszają mnie z błotem – mowa tutaj o ludziach "wiedzących, co i jak", znawcach tematu, którzy nawet ruszając w długie trasy potrafią znaleźć odpowiednie stacje szybkiego ładowania samochodów. Dzięki temu, że są strategami lepszymi, niż Napoleon Bonaparte, George Patton i Sun Zi razem wzięci, skracają czas podróży do niezbędnego minimum – szacunek i podziw. Jednak ten materiał pokazuje, z jakimi problemami boryka się "świeżak". A tych w polskiej rzeczywistości jest jeszcze naprawdę niemało.