Nie jestem rowerowym maniakiem, ale dużo jeżdżę. Nie mam gadżetów na każdą okazję ani sakw, bo nie lubię jak coś spowalnia mi jazdę. Pakuję się na tydzień, tak – na tydzień – do małego plecaka, który na miejscu zamieniam na jeszcze mniejszy. Na samym końcu tekstu piszę o wątpliwych doznaniach w kolejach państwowych i regionalnych. Musi jeszcze wiele czasu upłynąć, by sprostały dzisiejszej rzeczywistości. A nikt nie oczekuje cudów.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Wybieram dwa kierunki: Suwalszczyznę i Pomorze. Nie chodzi tylko o krajobrazy, lubię przy okazji odpocząć nad jeziorem czy Bałtykiem i dobrze znam tamtejszą bazę noclegową oraz klimatyczne przydrożne bary, te ostatnie zwłaszcza na Suwalszczyźnie.
1. Suwalski Park Krajobrazowy – pętla (około 70 km)
Moja ulubiona trasa na północ od Suwałk. Punktów widokowych, miejsc, gdzie można zatrzymać się na posiłek w stylu kresowym, jest naprawdę mnóstwo, a i trochę trzeba się napedałować, co daje satysfakcję przy (oczywiście wieczornym) piwku.
Pierwszy postój warto zaliczyć w Jeleniewie po około 12 kilometrach pod górkę. Tam dojedziemy ścieżką Green Velo, potem przez około 5 km szosą bez pobocza, która nie jest bardzo ruchliwa. Na miejscu sklep spożywczy, których na trasie nie jest wiele, więc warto się zaopatrzyć i zabytkowy kościółek. Mamy dwie możliwości zrobienia pętli. Możemy pojechać w lewo lub na północ. Ja wybieram pierwszą opcję, gdyż z powrotem, gdy będę już zmęczony, wolę raczej zjeżdżać z góry niż mozolnie podjeżdżać pod wzniesienia.
Po około 7 kilometrach jeden z najpiękniejszych punktów widokowych Suwalszczyzny, nazywana suwalską Fudżijamą Cisowa Góra. Rozpościera się z niej niczym niezakłócony widok na malowniczą zieleń górek i (podobno) kilkanaście jezior w dolinach. Ja widziałem kilka. Dalej kierujemy się na Smolniki. To właśnie tam po podjechaniu pod górkę – coś dla w miarę wyćwiczonych – jest punkt widokowy U Pana Tadeusza.
Nazywa się tak nieprzypadkowo, bo to właśnie w okolicach Andrzej Wajda nakręcił swój słynny film. Tyle że twierdzenie, że to najpiękniejszy punkt widokowy w Polsce, jest dla mnie nieco przesadzone, mimo że perspektywa jest zacna. Sam wcześniejszy widok z Cisowej jest dużo efektowniejszy. A jak będziemy jechać dalej w stronę Hańczy, znajdziemy miejsce (Smolniki "Na Ozie"), gdzie Wajda kręcił przemarsz wojsk napoleońskich, które prezentuje się co najmniej równie efektownie.
Jadąc do Hańczy w sezonie, nie zapomnijmy o barze Pod Klonem w Dzierwanach. To tam w starym gospodarstwie rolnym, w chatce na kompletnym pustkowiu rozlewają piwo regionalne z nalewaka, a po podwórku chodzi słynny kozioł. To znaczy następca słynnego, bo tamten był już stary i chyba odszedł.
Przed Hańczą warto zaliczyć zejście do najgłębszego jeziora w Polsce o tej samej nazwie. Dalej kierujmy się na Bachanowo.
Po drodze miniemy drogowskazy kierujące na tamtejsze głazowisko, które bym odpuścił. Fakt, to przytransportowane przez lodowiec ze Skandynawii głazy narzutowe, ale nie wyglądają specjalnie efektownie.
Dalej możemy zwiedzić malowniczy Turtul, gdzie wkomponowana w pagórki, strumyki i bagna mieści się siedziba Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Możemy przed powrotem do Jeleniewa odbić jeszcze w lewo do drewnianej molenny staroobrzędowców w Wodziłkach. Korzysta z niej podobno około 10 rodzin tutejszych staroobrzędowców, w praktyce panuje tam głucha cisza, a przedwojenna świątynia zamknięta jest na kłódkę. Po drugiej stronie piaszczystej drogi przepastna rudera chaty. Diabeł mówi dobranoc, tak się przynajmniej wydaje, można tu spokojnie nakręcić ekranizację powieści Stephena Kinga. Ciekawostką jest fakt, że na samym końcu wsi dom kupił minister zdrowia Łukasz Szumowski.
2. Suwałki-Stańczyki-Suwałki (około 80 km)
Niesamowite doznanie dla tych, którzy już na parę górek w życiu wjechali, ale bez przesady, nie będzie to katorgą dla mniej wprawionego rowerzysty, bo trudny odcinek pod sam koniec jest stosunkowo krótki. Przewyższenia są do zaakceptowania dla fanów rekreacyjnej jazdy, a czasem po prostu można dla odmiany podprowadzić rower kilkaset metrów.
Punkt docelowy, którym są stare wiadukty w Stańczykach wybudowane przez Niemców to jedno z nielicznych takich miejsc w Polsce i wynagradza wcześniejszy wysiłek.
Mówią, że teraz tam sporo komercji. To prawda, ale miejsce do końca nie utraciło odludnego waloru. A już na pewno trasa prowadząca przez suwalskie górki i lasy, a na sam koniec przez dawny zabór pruski wszystko wynagradza. To fajna odskocznia od cywilizacji.
Miły początek w Suwałkach, bo miasto jest doskonale skomunikowane rowerowo.Przy każdej większej arterii szerokie ścieżki dla fanów jednośladów, jedyne do czego można się przyczepić, że z kostki a nie asfaltowe.
Z polskiego bieguna zimna można spokojnie pojechać jeszcze w kilka miejsc: do klasztoru w Wigrach, albo dalej wokół całego jeziora, do Sejn, Budy Ruskiej, Dowspudy i gdziekolwiek jeszcze chcecie. Ruszamy na północ szlakiem Green Velo, który jest bardzo wygodny.
W Jeleniewie odbijamy w lewo przez Suwalski Park Krajobrazowy. I jeśli gdzieś warto zjeść te słynne kartacze, to właśnie w Barze nad Hańczą, gdzie mama ekspedientki gotuje je na bieżąco. I to nawet jeśli szlag cię trafia, bo miały już być, a ty musisz czekać jeszcze godzinę i "mama nie życzy sobie, by więcej pytać", to i tak warto. Bo to połowa drogi, a my podjechaliśmy ładne 25 km pod górę, jak dotąd – asfaltem. Warto się posilić, bo niebawem będzie trochę trudniej. Asfalt zastąpią piaszczyste drogi i czeka nas kilkanaście kilometrów w miarę dużego wysiłku. Przed nami ostre pedałowanie głównie pod górę piaszczystymi drogami aż do Stańczyków. Na miejscu piękna perspektywa fotograficzna z wiaduktów i można wracać do Suwałk, dla odmiany inną trasą, na przykład przez Smolniki i obok Cisowej Góry.
3. Wigierski Park Narodowy – pętla (ponad 50 kilometrów)
Dla tych, którzy nie lubią męczyć się przewyższeniami czy piachem. Prawie cała trasa jest asfaltowa, jedynie fragment z Krusznika przez Czerwony Krzyż do Mikołajewa wiedzie przez las. Całość wieńczy klasztor pokamedulski w Wigrach z bajkowym widokiem z wieży na jezioro.
Do Wigier jeździłem z reguły z Augustowa, co wydłuża tę pętlę do nawet 100 kilometrów. Początek jest mało przyjemny, ale odkąd tiry przeniosły się na obwodnicę Rospudy, 10 km jazdy szerokim poboczem szosy do Suwałk da się przeżyć, jest na niej z reguły pusto. W Nowince odbijamy asfaltową drogą na Ateny, Monkinie i Bryzgiel.
To już wieś sielska i anielska, z chatami, jeziorami i lasami. W Bryzglu warto zatrzymać się w Gawidoku, gdzie podają regionalne potrawy – dodajmy: w warszawskich cenach. Rozpościera się z niego pocztówkowy widok na Wigry.
Mamy wybór – możemy pojechać w lewo przez las na Płociczno (siedziba Wigierskiej Kolejki Wąskotorowej i kolejna knajpa, gdzie można spróbować kartaczy). Po drodze mijamy Gawrych Rudę, gdzie możemy zatrzymać się na mały wypoczynek w hotelu Wigry położonym nad jeziorem. Dalej skręcamy na Sobolewo i Krzywe. Wjeżdżamy na szosę Suwałki-Sejny, ale bez obaw – prowadzi tam szlak Green Velo, czyli asfaltowa droga rowerowa wzdłuż drogi.
Mijamy Stary Folwark i niedługo później skręcamy na Wigry, gdzie malowniczo położony klasztor jest celem naszej wyprawy.
W Wigrach czasem regionalne pierogi ze świeżymi owocami sprzedaje jeszcze w budce słynna starsza pani, która gościła już w telewizyjnych programach śniadaniowych. Warto spróbować, bo to inne pierogi niż myślicie, większe niż tradycyjne, usmażone w oleju. Można wracać: tym razem na przykład przez Mikołajewo, Czerwony Krzyż i Tobołowo, a dalej szosą Sejny-Augustów. 10 kilometrów przed miastem warto zatrzymać się na słynnej "patelni" – plaży nad jeziorem Białym, którego brzeg zdobią pokomunistyczne domki wczasowe. Ma to swój siermiężny klimat. Na marginesie, gdy chcecie w takich domkach przenocować, lepsza będzie opcja w Królowej Wodzie nad jeziorem Sajno w Augustowie.
Kilometr za Przewięzią miniemy przepiękne sanktuarium nad jeziorem Studzieniczne, gdzie podczas swojej ostatniej pielgrzymki na Suwalszczyznę zatrzymał się Jan Paweł II. Drewniany kościółek, biała kaplica oraz miejsce z "cudowną wodą" nad cichym jeziorem robią wrażenie, niezależnie od stosunku do wiary. Studzieniczna to też miejsce na smażoną rybkę, tak jak smażalnia w Augustowie niedaleko dworca kolejowego nad jeziorem Białym, którą będziemy mieli po drodze, gdzie polecam głównie ryby wędzone. Te smażone były jednak trochę za tłuste. Punkt nie tylko w sezonie, ale także podczas majówki cieszy się ogromnym powodzeniem, czasem w kolejce na zamówienie trzeba poczekać nawet dwie godziny.
4. Gdynia-Hel (około 76 kilometrów)
Jedna z najciekawszych tras w Polsce, prowadząca przez kaszubskie wsie i miasteczka, pomorskie kurorty, często tuż nad Zatoką Pucką. Zaczynamy od dworca kolejowego Gdynia-Główna, kierujemy się ul. Kwiatkowskiego pod górę do ul. Stanisława Dąbka. To trochę forsowny podjazd, obok prężących się po lewej stronie blokowisk.
Na samym końcu skręcamy w lewo w Dąbkra i dalej ścieżką rowerową obok Galerii Szperk przez Kosakowo obok lotniska aż do Pierwoszyna. Możemy odbić w dół do Rewy, gdzie znajduje się słynny krzyż i ładny widok na Zatokę Pucką oraz Mechelinek, gdzie warto wspiąć się na klif, który dorównuje krajobrazowo temu w Gdyni-Orłowie, a na pewno ma względem niego atut: brak turystów.
Z klifu mamy wspaniały widok na starą niemiecką torpedownię zbudowaną w czasie II wojny światowej. Z Rewy kierujemy się na Mrzezino. Tam zaliczymy najtrudniejsze wzniesienie, na którego szczycie znajduje się na szczęście sklep spożywczy, przed którym można usiąść i otrzeć pot z czoła. Dalej kierujemy się przez Żelistrzewo do Pucka i tu zaczyna się rowerowy raj.
Po odpoczynku nad Zatoką w okolicach fary ruszamy już ścieżką rowerową, która poprowadzi nas nad Zatoką Pucką aż do końca półwyspu Helskiego. Mijamy powalone drzewa, które mogą posłużyć jako klimatyczne tło do fotek Zatoki Puckiej. Dalej zabytkowy kościółek w Swarzewie, Władysławowo i wjeżdżamy na półwysep. Ścieżka prowadzi nad samą zatoką w okolicach Chałup, Kuźnicy, Jastarni i momentami w Juracie.
Do Helu prowadzi przez las. Warto zatrzymać się tam w jednej rybackich restauracji – nie musi być najbardziej znana Maszoperia, może być też na przykład Kapitan Morgan, gdzie przy dźwiękach szant zjemy rybkę i popijemy lokalnym piwkiem. A na koniec warto pójść na sam cypel Helski i wrócić do Trójmiasta jednym z pociągów, które jeżdżą mniej więcej co godzinę i można w nich przewozić rowery. Ale nie wszędzie są takie luksusy.
Nic ci tak nie podniesie ciśnienia jak PKP
Osobne słowo należy się naszym rodzimym kolejom. Epidemia koronawirusa okazała się papierkiem lakmusowym, który pokazał, że skansen PRL ma się w Polsce świetnie. Przestarzałe procedury to jedno, a pracownicy z mentalnością z poprzedniej epoki – drugie. Powie ktoś: mogłeś przewieźć sobie rower samochodem. Pewnie, że tak, ale skoro kolej (teoretycznie) oferuje możliwość przewozu jednośladów, to dlaczego nie skorzystać, gdy ma się urlop.
Przykład pierwszy: Suwałki. Odprowadzałem kolegę na dworzec, na miejscu czeka startujący stąd puściutki pociąg Hańcza z całym wagonem rowerowym. Myślę sobie, marzenie, nic tylko przypiąć rower i wygodnie usiąść w przystosowanym przedziale obok. Ale nie: dwóch panów konduktorów w wieku 60+ i charakterystycznym białostockim akcentem uparcie przekonywało nas, że biletu na rower sprzedać nie mogą. Wykupione miejsca? Nic z tych rzeczy, cały wagon rowerowy z kilkunastoma miejscami do zawieszenia jednośladu i dalszymi kilkunastoma do ewentualnego postawienia obok okazał się potem kompletnie pusty. Po prostu coś poszło nie tak w systemie elektronicznym PKP. I panów niewiele więcej obchodziło.
Mało tego, grozili, że będą wystawiać rowery, gdy nie będzie biletu na przewóz. Ktoś nieprzyzwyczajony mógłby wpaść w panikę i po prostu zostać na miejscu. A innego pociągu do Warszawy już tego dnia nie było. Kolega po prostu wstawił rower do pociągu, a oni udawali, że tego nie widzą. Jakoś dojechał do Warszawy. Uff.
Przykład drugi: Augustów. Rozumiem, że zlikwidowano dworce tam i w Suwałkach, że kolej się nie kalkuluje, ale to transport publiczny i jakieś minimum musi być. A w maju rowerzystów na Suwalszczyźnie jest już sporo. Chcieliśmy podjechać pociągiem do Suwałk, oddalonych o 30 km i stamtąd już wyruszyć rowerem. Zawsze kursowały szynobusy Białystok-Augustów-Suwałki. Okazało się, że w weekend w połowie maja nic nie jeździ. Nic. Nawet jeden pociąg, którym można przewieźć rower.
Przykład trzeci: Gdynia. Chciałem wrócić do Warszawy. Okazało się, że w samym środku wakacji, w niedzielę, nie ma możliwości od wczesnego popołudnia, by przewieźć rower. Nie ma z Trójmiasta takiego pociągu aż do północy – pani w kasie wnikliwie mi to sprawdzała, pociąg po pociągu, ku mojej coraz większej desperacji – mimo że od tamtego czasu kursowało ich co najmniej 10. W tych, które jeździły, były pojedyncze miejsca rowerowe, wszystkie wykupione. Po trzy na końcu i początku wagonu, tak że podróżnym ciężko było przeciskać się przez zawieszone rowery.
Rozumiem wiele, ale to jednak przesada. Wystarczyłoby podpiąć w niektórych składach wagon rowerowy i po kłopocie. I znów: po prostu wstawiłem rower do pociągu i jakoś poszło. Następnym razem będę ostrożniejszy i kupię bilet z 10-dniowym wyprzedzeniem.