Chińscy urzędnicy poinformowali, że na plastikowym pojemniku z owocami morza odkryto obecność koronawirusa SARS-CoV-2. Produkty przyjechały do Chin z zagranicy. To nie pierwszy przypadek, gdy władze jednego z państw podejrzewają, że koronawirus mógł do nich dotrzeć za sprawą importu żywności.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Jak ustalił brytyjski "Independent", owoce morza najpierw trafiły do portu w Dalian we wschodnich Chinach. A to właśnie w tym 4-milionowym mieście nad Morzem Żółtym w ostatnim czasie odnotowano nagły wzrost zachorowań na covid-19. Urzędnicy zataili informację, z jakiego kraju pochodziły importowane produkty.
Władze Chin zabezpieczyły opakowania, na powierzchni których odnaleziono koronawirusa. Każdy, kto miał z nimi styczność, został poddany kwarantannie i testom na obecność SARS-CoV-2. U żadnej z osób nie potwierdzono jednak zakażenia.
Koronawirusa wykryto na trzech opakowaniach owoców morza. Wszystkie zakupiły trzy firmy z portowego miasta Yantai i to przedstawiciele lokalnych władz nagłośnili odkrycie. Z kolei na początku sierpnia w Dalian koronawirusa wykryto na opakowaniach krewetek z Ekwadoru. Władze Chin zdecydowały się na zawieszenie importu od trzech ekwadorskich producentów żywności.
Także władze Nowej Zelandii mają podejrzenia odnośnie importowanej żywności. Pierwszy raz od 100 dni wystąpiły tam przypadki covid-19. Rozpoczęto badania pod kątem wykazania, czy do zakażenia mogło dojść przez pochodzącą z zagranicy żywność.
Do tej pory Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) nie potwierdziła, że do zakażenia mogło dojść przez żywność lub opakowanie. Eksperci uważają jednak, że wirus może przetrwać na plastikowej powierzchni nawet 72 godziny.