W ostatnim czasie Mateusz Morawiecki zirytował urzędników w Brukseli, gdy zaapelował o zwołanie nadzwyczajnego szczytu Unii Europejskiej w sprawie ostatnich protestów na Białorusi. Oburzenie wywołał fakt, że rząd PiS nagle próbował kreować się na lidera obrońców praworządności. Inicjatywę ws. Białorusi postanowił więc przejąć Andrej Babiš.
"Apelowałem dzisiaj rano do przewodniczącego Rady Europejskiej i Ursuli von der Leyen w kwestii sytuacji na Białorusi, która jest naprawdę poważna. W porozumieniu z Mateuszem Morawieckim, poprosiłem o zwołanie pilnej wideokonferencji przez członków Rady Europejskiej" – poinformował premier Czech Andrej Babiš.
Czeski polityk dodał, że wysłał jasny sygnał "o sankcjach, które muszą obowiązywać do przeprowadzenia wolnych i przejrzystych wyborów na Białorusi z udziałem międzynarodowych obserwatorów".
Jak ujawniła niedawno Katarzyna Szymańska-Borginon z RMF FM, unijni urzędnicy dostawali telefony z Warszawy i od polskich dyplomatów w sprawie nadzwyczajnego posiedzenia UE, ale spotkało się to dezaprobatą. W Brukseli z oburzeniem przyjęto, że polskie władze – które same nie przestrzegają demokratycznych zasad – chcą nadawać ton wśród obrońców demokracji na Białorusi.
– W Polsce brutalna akcja przeciwko osobom LGBT, a w Brukseli obrona pobitych białoruskich manifestantów – powiedział jeden z informatorów dziennikarki. Jak relacjonowała Szymańska-Borginon, po telefonie Mateusza Morawieckiego niektórzy urzędnicy unijni mieli "gotować się ze wzburzenia".