W Polsce były zrywy i wielkie manifestacje w obronie sądów czy praw kobiet. Ale na pewno nie trwały miesiąc. W Bułgarii dzień w dzień w antyrządowych manifestacjach na ulicach gromadzą się tysiące ludzi. Nie odpuszczają. Domagają się dymisji premiera i prokuratora generalnego, żądają rozpisania przedterminowych wyborów. Pewnie w niejednym kraju mogliby dawać lekcje z konsekwencji.
Wydarzenia na Białorusi przykryły protesty w Bułgarii, już prawie się o nich nie mówi. Ale Bułgarzy nie zrezygnowali ze swoich żądań. Codziennie wychodzą na ulice. Przed Ministerstwem Zdrowia stanęło miasteczko namiotowe. Inne w ostatnich dniach blokowały główne ulice w Sofii. W poniedziałek protestujący ruszyli pod gmach Ministerstwa Sprawiedliwości.
Na ulicach pojawiły się "listy gończe" za premierem kraju.
To inne protesty niż te na Białorusi, choć nie brak takich, którzy je porównują. W obu przypadkach rządzący nie zamierzają łatwo oddać władzy. Obaj niemal w tym samym czasie wpadli na pomysł, że może by zmienić konstytucję. Premier Bojko Borisow wpadł na to w 40. dniu protestów. "Dąży do dyktatury" – rozległo się w komentarzach.
Gdy Bułgarzy stawiali barykady na ulicach, Borisow – jakby w nawiązaniu do wydarzeń na Białorusi – zapowiedział jednak, że wobec protestujących nie będzie stosowana przemoc. – Powiedział, że żadnych miasteczek nie będzie likwidował siłą. Póki co trzyma się tej obietnicy – mówi naTemat dr Mateusz Seroka, ekspert ds. Bułgarii w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Tylko, gdy UE mówi o Białorusi, niektórzy żywiołowo reagują w sieci: "Jeszcze my!", "Może coś powiecie o antyrządowych protestach, które trwają w w Bułgarii od ponad miesiąca?", "Hej, zwróćcie uwagę, ile trwają protesty w Bułgarii", "Czas by UE się zaangażowała".
Ponad 40 dni protestów
W Bułgarii wrze kolejny tydzień z rzędu. Dodatkowo do stolicy idzie z południa kraju tzw. Marsz Wolności. Ludzie pokonują około 280 km z miasta Swilengrad, niosą ze sobą kawałek żelaznej szyny, która – według publicznego radia – ma być symbolem oszukanego narodu.
W mediach społecznościowych trwa odliczanie: "Już 38 dzień protestów", "Protesty w Bułgarii, dzień 40".
– Wtorek był 41. dniem protestów. Akcje odbywają się codziennie, w różnych miejscach, na ogół w dużych miastach. W Sofii, w Warnie, Burgas. Liczba uczestników jest różna, w zależności od dnia i tego jak zachowuje się rząd. Jeśli podejmuje kontrowersyjne decyzje, to zaognia protesty. A jeśli nie, to one trwają, ale są mniej liczne. Teraz znowu jest więcej protestujących – mówi dr Mateusz Seroka.
Raz na ulicach było około 20 tys. ludzi, innym razem media pisały o 80 tys. Na ogół jest to kilka tysięcy. Ludzie skandują : "Dymisja", "Do widzenia", "Mafia". I tak już od siedmiu tygodni pokazują Europie niezłą lekcję bułgarskiej konsekwencji.
Bułgarzy protestują również za granicą
– Tym razem widać dużą determinację. To wyraz skrajnej irytacji obrośnięciem obecnego rządu, i generalnie wszelkich rządów Bułgarii, naroślami korupcyjno-oligarchicznymi, a także buntu przeciw wszelkim układom polityczno-oligarchicznym, chronionym również przez sędziów i prokuraturę. Do tego dochodzi kryzys gospodarczy wywołany pandemią. Pojawiają się informacje, że nawet 70 proc. hoteli może w tym roku stać pustych –tłumaczy nasz rozmówca.
Ekspert OSW od lat śledzi wydarzenia w Bułgarii i sam jest pod wrażeniem konsekwencji Bułgarów.
– Część protestów odbywa się za granicą i to jest novum. Bułgarów bardzo irytuje brak jakiejkolwiek reakcji ze strony UE. Protesty odbyły się już przed Bundestagiem i przed siedzibą KE. Emigranci bułgarscy również pokazują swoje niezadowolenie, że nie ma reakcji na praktyki korupcyjne w ich kraju. Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że rząd Bułgarii jest nagradzany – mówi Mateusz Seroka.
Georgi Gotew, publicysta unijnego portalu Euractiv właśnie zaśmiał się na Twitterze, że premier Bułgarii weźmie udział w środowym spotkaniu UE na temat protestów na Białorusi. "Podczas, gdy w Bułgarii protestujący od 40 dni z rzędu domagają się jego rezygnacji z powodu korupcji" – skomentował.
Bułgarzy mają trzy konkretne cele. Żądają dymisji premiera Bojko Borisowa oraz prokuratora generalnego, który, jak twierdzą, nie podlega żadnej kontroli. Wzywają też do rozpisania wcześniejszych wyborów. Ich zdaniem szef rządu nadużywa władzy i przyzwala na działanie mafijnych biznesów. Bułgaria cały czas jest wysoko w rankingach korupcji. W UE pod tym względem najczęściej jest na pierwszym miejscu.
Kto protestuje? Zwykli obywatele, ale też osoby powiązane z partiami politycznymi – od postkomunistów po środowiska nacjonalistyczne, przez centro-prawicową koalicję z liderem Christo Ivanovem, o którym już jest głośno. To on stwierdził ostatnio, że UE musi się przebudzić, bo problemy jego kraju są również problemami UE.
– To cały przekrój środowisk, które są niechętne rządowi. Co zrobi Borisow? Na razie lawiruje. Raz mówi, że ustąpi bezwarunkowo, innym razem, że jak pozwolą mu na to koalicjanci. Gra, aby wytrzymać jak najdłużej. Obecnie proponuje zmiany w kodeksie
wyborczym, a jego najnowszy pomysł, to zmiany w konstytucji, które tak naprawdę mogłyby nawet zwiększyć władzę premiera – mówi ekspert.
By uspokoić nastroje, rządzący w Bułgarii posiłkowali się nawet argumentem Polski. Andrej Kowaczew, europoseł z partii Borisowa stwierdził, że oskarżenia dotyczące powiązań rządu z mafią oraz kryzysu praworządności są bezpodstawne. – Nie ma tutaj żadnego porównania z Polska i Węgrami. Mamy pełną wolność. Gwarantujemy każdemu całkowitą swobodę wyrażania swojej opinii przeciwko rządów – przekonywał.
Euronews komentował jednak: "Antyrządowe protesty w Bułgarii wywołały obawy w Brukseli, że ten kraj może stać się kolejnymi Węgrami lub Polską".
Już raz protesty obywatelskie zmusiły Bojko Borisowa do odejścia. Było to w 2013 roku. Na ulice w całym kraju wyszło wtedy ponad 100 tys. ludzi. Być może teraz potrzeba takiego zrywu, by tak się stało. – Myślę, że jeśli będzie jakiś nacisk z zewnątrz, bardzo możliwe, że Borisow zgodzi się na przedterminowe wybory. Na razie UE jednak nie reaguje – zauważa Mateusz Seroka.