"Tenet" to najnowszy film jednego z najbardziej śmiałych i nowatorskich współczesnych twórców, który swoje oryginalne i ambitne wizje opakowuje w wysokobudżetowe kino rozrywkowe. Christopher Nolan tym razem podarował nam mariaż pełnego akcji thrillera szpiegowskiego z twardym science fiction. Reżysera stać na o wiele więcej, ale i tak dla tego filmu warto pokonać koronawirusowy strach, założyć maseczkę i wybrać się do kina. Z jak największym ekranem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Bezimienny Protagonista grany przez Johna Davida Washingtona (syn Denzela, który był nominowany do Złotego Globu za główną rolę w genialnym "Czarne bractwo. BlacKkKlansman") jest zaprawionym w bojach szpiegiem, który musi zapobiec III Wojnie Światowej. U jego boku staje Neil (Robert Pattinson, który w przyszłym roku wcieli się w Batmana) i Kat (Elisabeth Debicki, która będzie nową księżną Dianą). A przeciw nim wyłania się psychopatyczny rosyjski oligarcha Andrei Sator (Kenneth Branagh), który dysponuje bronią, jaka się ludzkości jeszcze nie śniła.
To mógłby być scenariusz kolejnego filmu o Jamesie Bondzie, ale Christopher Nolan nie byłby sobą, gdyby nie przeniósł na grunt filmu jakiejś szalonej teorii naukowej - teraz poznajemy odwróconą entropię. Postaram się na wstępie wytłumaczyć, czym jest "normalna" entropia, co przyda się zarówno osobom, które jeszcze filmu nie widziały, jak i tym, które mają go za sobą. I dobrze wiedzą, że w czasie seansu głowa może kilkukrotnie pęknąć od tego, co widzimy na ekranie.
Nolan znów cuduje z prawami fizyki
Reżyser "Tenet" jest kinowym zegarmistrzem. Akcja "Memento" prowadzi nas od końca historii do jej początku. I ma to sens również na poziomie fabularnym. W "Intersterllar" reżyser pokazał nam, istotom trójwymiarowym, jak może wyglądać czwarty wymiar, czyli czas. "Tenet" jest pozornie filmem o podróżach w czasie, ale nie takich jak w "Powrocie do przyszłości". Punktem wyjścia scenariusza jest entropia. Niefizycznie mówiąc: to dążenie otaczającego nas świata do coraz większego chaosu.
W makroskali obserwujemy to na poziomie rozszerzającego się wszechświata i oddalających się galaktyk - za miliardy lat wszystko wokół może się rozpaść, łącznie z atomami. Co z bardziej przyziemnymi przykładami? Jeśli w pokoju umieścimy szklankę z kostkami lodu, po pewnym czasie lód stopnieje, a temperatura pomieszczenia minimalnie się obniży. Jest to zjawisko nieodwracalne bez ingerencji kogoś z zewnątrz. Ciepło nie zostanie samo oddane do wody, aby ta znów zmieniła się w kostki lodu.
Naocznych przykładów entropii jest mnóstwo. Hamujący samochód całkowicie zamienia swoją energię mechaniczną na wewnętrzną (hamulce się ogrzewają) - nie obserwujemy procesu odwrotnego. Jeśli zmieszamy colę z whisky, to nasz drink nigdy nie rozdzieli się samodzielnie. To właśnie entropia sprawia, że przenoszenie się w przeszłość, z naszego punktu widzenia, jest praktycznie niemożliwe. Czas "płynie" tylko w jedynym kierunku, a obserwujemy to jako przyszłość.
Odwrócona entropia aiportne anocórwdO
Dla Christophera Nolana nie ma jednak rzeczy niemożliwych. W "Tenet" zaprezentował więc odwróconą entropię - zarówno wizualnie, jak i fabularnie. To zaprzeczenie tego, o czym wcześniej pisałem, choć mechanika kwantowa na poziomie molekularnym przewiduje takie zabawy. Nie będę zdradzał szczegółów historii, ale nie mogę nie napisać o tym, na co Nolan wpadł w tym odcinku.
Słyszeliście o odwrotnych pociskach, które lecą z dziury ścianie (lub głowie) wprost do lufy pistoletu? Oczywiście, że nie, bo wymyślą je naukowcy z nolanowskiej przyszłości. To właśnie technologia pozwalająca odwracać przedmioty (i ludzi) zagraża naszemu światu. I naszej cierpliwości, gdyż jej zrozumienie doprowadza do przepalenia synaps w mózgownicach. Wiele scen w filmie przebiega bowiem dwutorowo: do przodu i do tyłu. Równocześnie.
Jedna z najbardziej znamienitych i emocjonujących akcji ma miejsce na autostradzie. Pamiętacie spektakularny pościg z "Matrix: Reaktywacja"? Jazda odwróconym autem w "Tenet", kiedy inne pędzą w "prawidłowym" kierunku, jest równie przełomowa i widowiskowa. Nolan jest znany z klasycznych efektów specjalnych (i tak, w filmie wysadza... prawdziwego Boeinga 747), więc naprawdę nie jestem sobie w stanie wyobrazić jak ekipa nakręciła tę scenę i jak potem ją obrabiano w montażowni. Efekt jest piorunujący i faktycznie można uwierzyć w całą odwróconą entropię Nolana. Nie można jednak jej do końca zrozumieć, a przynajmniej ja nie potrafiłem.
"Tenet" to jeden z gorszych, o ile nie najgorszy film Nolana
O ile w jego kultowej "Incepcji" patent wchodzenia w sny był oryginalny, ale do ogarnięcia (nawet pomimo szkatułkowych planów akcji), o tyle na "Tenet" czułem się czasem jak ostatni głupek i nie wiedziałem co się tam wyprawia. Finałowa sekwencja była zjawiskowa, ale okazała się dla mnie czarną magią. Fajnie się to wszystko ogląda, ale z kina wychodzi człowiek skonfundowany i wkurzony, bo ma IQ dwa razy niższe niż Nolan. Uważam jednak, że to trochę celowy i sprytny zabieg zachęcający do powtórki. Pewnie tak za trzecim razem będziemy mogli obejrzeć "Tenet" na luzie, bez migreny.
Największym mankamentem filmu nie jest jednak przesadzony koncept, ale scenariusz. "Tenet" jest moim skromnym zdaniem naiwny, bohaterowie drętwi, a dialogi sztuczne. Przykro mi to pisać, bo uwielbiam Nolana, ale oprócz głównego złoczyńcy (Branagh) i jego żony (Debicki), którzy i tak mają się nijak do bohaterów z jego poprzednich filmów (np. trylogii "Mrocznego rycerza") nie stworzył żadnej wiarygodnej postaci i nie dał się wykazać aktorom. Protagonista jest bez charyzmy i nieprzekonujący (Washington), a jego towarzysza broni (Pattinson) jest zdecydowanie za mało, byśmy się nim przejmowali. Teksty jakie rzucają są często tak nienaturalne, że aż boli. Z jednej strony, wiedzą i domyślają się więcej niż powinni, niektóre ujęcia pokazują też łopatologicznie oczywistości, a z drugiej strony mamy sceny, w których nie sposób się połapać.
"Tenet" jest filmem doskonałym pod względem technicznym - sceny akcji to czysta poezja i chwała Nolanowi za to, że ma awersję do CGI, a także dźwiękowym - elektroniczna, szarpana muzyka Ludwiga Göranssona idealnie uzupełnia obraz i podbija ogólne wrażenia zmysłowe. Jednak wspaniała strona audiowizualna, realistyczne wybuchy, emocjonujące bijatyki i niebanalny pomysł z entropią, to przy nudnym scenariuszu i postaciach za mało, by stawiać "Tenet" na tej samej półce, co najsłynniejsze dzieła reżysera. Raz na jakiś czas każdemu może się jednak powinąć noga. I tego niestety nie da się odwrócić.
Bonus na koniec: w "Tenet" wystąpił polski aktor Marcel Sabat. Więcej go słychać, niż widać. Pojawia się w epizodycznej scenie w samochodzie. Jako kierowca, siedzi odwrócony do głównej bohaterki plecami i z nią rozmawia. Nie widać jego twarzy, ale możecie ją zobaczyć w wideopodacie naTemat. Aktor opowiedział mi, jak się gra na planie u Nolana.