
Gdy “Zjadaczka Grzechów” trafi do zestawienia Top 10 najlepiej sprzedających się książek, będzie w nim jedyną powieścią w swoim rodzaju. To, że powieść Meghan Campisi koniec końców trafi na szczyty wydawniczych list przebojów jest bardzo prawdopodobne. Jedyną rzeczą, która może jej w tym przeszkodzić, są nasze… skojarzenia.
A do tego właśnie gatunku zostanie prawdopodobnie przyporządkowana “Zjadaczka Grzechów”. Bo rzeczywiście, akcja powieści umiejscowiona jest w Anglii w czasach pozujących na epokę elżbietańską. Pozujących, bo zamiast Elżbiety I na tronie zasiada królowa Bethany. Kilku przedstawicieli jej fikcyjnego dworu było, rzekomo, wzorowanych na prawdziwych postaciach, więc jeśli należycie do miłośników brytyjskiej historii i kultury, możliwość przeprowadzenia własnego “śledztwa” w tej kwestii będzie zdecydowaną wartością dodaną.
Przed trumną już wcześniej ustawiono stołek. Zjadaczka Grzechów zasiada i zaczyna. Bez słów. Bez żadnych gestów. Mimo swojej tuszy je ostrożnie, rozbija jajko, palcami zręcznie obiera skorupkę, aż wreszcie wyłania się, białe i połyskliwe. Zanurza je czubkiem w soli i odgryza niewielki kęs, przeżuwając go długo, dopóki w jej ustach nie zamieni się w papkę.
Oczywiście zaczynają się wtedy plotki i wszyscy opowiadają, że widzieli, jak mąż kupował świeże winogrona za wydanie na świat bękarta albo że ktoś gotował świńskie serce za zabójstwo. [...] Dlaczego on się do tego przyznał? – pytam kamieni z paleniska. – Czemu nie przystał na Proste Zjadanie i na to, że będą mu wybaczone duma, zawiść, skąpstwo, kłamstwa? Kamienie odpowiadają: Stwórca i tak by wiedział o wszystkim. Stwórca ukarałby go i skazał na życie w krainie Ewy pod ziemią.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki.