Protesty na Białorusi nie ustają. Niemal każdego dnia ulicami miast i miasteczek maszerują niezadowoleni Białorusini, którzy mają dość reżimu Aleksandra Łukaszenki. Protesty są oczywiście brutalnie pacyfikowane przez siły OMON-u, ale na tym reżim nie poprzestaje. Jak informuje dziennikarz Andrzej Poczobut, Łukaszenka ma jeszcze inny sposób, by rozprawiać się z protestującymi.
"Władze włączają nowy format represji - teraz opozycjonistów i uczestników protestów straszą odebraniem dzieci. W presje włączyły się służby socjalne i prokuratura, które zapowiadają kontrolę warunków, w jakich żyją dzieci zatrzymanych uczestników protestów" – pisze na Twitterze Andrzej Poczobut.
W ten sposób Aleksander Łukaszenka chce złamać ducha protestów, które wybuchają nieustannie od 9 sierpnia. Do tej pory były one atakowane i tłumione przez siły OMON, ale te nie są w stanie aresztować wszystkich uczestników, a brutalność ich interwencji jest pokazywana w mediach na całym świecie.
Być może dlatego Łukaszenka zdecydował się na "wojnę psychologiczną" ze swoimi obywatelami, bo raczej przykładem dobrego ojca nie jest, o czym wspomina Poczobut. "Jest coś bardzo chorego w tym, że facet, który dał swemu nastoletniemu synowi Kałasznikowa i paradował z nim przed kamerami, ma pretensje do rodzin, które brały dzieci na pokojowe protesty" – twierdzi polski dziennikarz na Białorusi.
Tymczasem cały czas toczą się rozmowy na temat objęcia sankcjami Aleksandra Łukaszenkę. Przeciwko ukaraniu polityka opowiedziały się Francja, Niemcy i Włochy. Decyzję tę argumentowano koniecznością pozostawienie kanałów komunikacyjnych z Łukaszenką otwartych, niezależnie od okoliczności. Tymczasem nałożenie sankcji mogłoby wywołać zakłócenia w dialogu z politykiem.
Innego zdania są kraje bałtyckie i Polska, które domagają się ukarania prezydenta Białorusi. Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła, ale nieoficjalnie mówi się, że Unia Europejska jest zdecydowana na rozwiązanie proponowane przez Francuzów, Niemców i Włochów.