W niedzielę ambasador Stanów Zjednoczonych
Georgette Mosbacher opublikowała podpisany przez ambasadorów kilkudziesięciu państw
list otwarty. Dyplomaci wyrazili w nim swoje poparcie dla
środowisk LGBT w Polsce. Podpis pod pismem złożyli ambasadorowie m.in. Francji, Niemiec czy Ukrainy.
Na antenie TVN24 list skomentował Dera. – Nie słyszałem o podobnych akcjach, żeby ambasadorowie w taki sposób się zachowywali w innych państwach, żeby wykazywali w swoim liście, że nie znają stanu prawnego danego państwa – powiedział.
Dera: rodzina wtedy, gdy pojawia się dziecko
– Można się bronić przed wpływem ideologii, która chce zmienić to, co mamy w Polsce. Jeżeli pewne środowisko chce się bronić, że nie chce tej ideologii, że nie chce, żeby ona wchodziła do przedszkoli, do szkół, nie chce wczesnej seksualizacji dzieci, to ma prawo się przed tym bronić – stwierdził. Podkreślił, że w jego opinii "związek dwóch panów nie jest rodziną". – Nie słyszałem, żeby mężczyzna z mężczyzną mogli urodzić dziecko. Jak mogą być rodziną? – mówił Dera. Dodał, że jego zdaniem w przypadku jakiegokolwiek związku, o rodzinie można mówić dopiero wtedy, gdy pojawia się dziecko.
Słowa te stały się powodem licznych kpin. "Żebym dobrze zrozumiała ministra Derę. Jacek Kurski jest rodziną ze swoją byłą żoną ale z obecną już nie?" – skomentowała na Twitterze blogerka Kataryna.
List ambasadorów o prawach człowieka
List ambasadorów wywołał spore poruszenie wśród polskich polityków. Odpowiedział na niego m.in.
premier Mateusz Morawiecki, który stwierdził, że "tolerancja leży u podstaw polskiego DNA".