Dr Michał Gramatyka jest radcą prawnym, w zeszłym roku został posłem na Sejm, a od ponad 20 lat śpiewa w zespole szantowym Perły i Łotry. Psytrance'owy remix ich utworu wylądował na 8. miejscu najlepiej sprzedających się utworów taneczno/elektronicznych w Ameryce.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Ta historia wydaje się nieprawdopodobna, ale są na to twarde dowody w postaci słynnych list "Billboardu". Co prawda, notowanie jest dynamiczne i piosenka już spadła o kilka oczek niżej (w chwili pisania artykułu jest 15. na liście cyfrowej sprzedaży w kategorii dance/electronic i 47. na liście hot dance/electronic songs), ale to wciąż niebywałe osiągnięcie, o którym musiałem z posłem Gramatyką porozmawiać.
Jak pan postrzega ten, nie ukrywajmy, ogromny sukces? Dziś patrzyłem na listę Billboardu i remix jest przed piosenkami Lady Gagi.
Naprawdę? To niesamowite! Bardzo mnie cieszą takie sytuacje, chociaż od zawsze muzykę traktujemy jako hobby. Nie robimy tego ani dla pieniędzy, ani sławy.
Piosenka jednak stała się sławna – jak to tego doszło?
Cała historia zaczęła się od serialu "Wikingowie". W jednej ze scen wojownicy wycinają w pień mieszkańców małej wioski, a po wszystkim śpiewają pieśń "My Mother Told Me". Od razu wpadła mi w ucho. Razem z zespołem postanowiliśmy ją zaaranżować na pięciogłosową harmonię.
A pan jakim głosem śpiewa?
W ogólnej skali wokalnej jestem wysokim barytonem, ale w zespole śpiewam głosy tenorowe - tak zwane górne partie.
Później cover z pana udziałem trafił do internetu.
I właśnie prawdopodobnie popularność serialu „Wikingowie” spowodowała, że nagranie dotarło do znanego DJ-a L.B. One. To francuski muzyk pochodzący z przedmieść Paryża, który jest prawdziwym self-made manem - do wszystkiego doszedł swoją ciężką pracą. Współpracuje z wieloma artystami, a jeden z ostatnich teledysków nakręcił... w Warszawie.
L.B. One trafił najpierw na koncertowe nagranie tej piosenki. Znalazł numer na naszej stronie i napisał z pytaniem, czy nie mamy jej w wersji studyjnej. Tak się złożyło, że akurat byliśmy w trakcie nagrywania. Po wysłaniu gotowego kawałka, zapytał, czy może zrobić z tego remix w swoim stylu. Odpowiedziałem, że oczywiście, czemu nie.
I jak się panu podobał? To raczej nie wasze klimaty.
Po przesłuchaniu, już nie byłem przekonany, że to był taki dobry pomysł (śmiech). Nie słucham takiej muzyki, ale potrafię docenić utwory L.B. One. Jego muzyka jest charaktersytyczna, dobrze wyprodukowana i profesjonalna. Na YouTube znajdziemy jego, popularną również w Polsce, piosenkę "Tired Bones" śpiewaną na żywo, a nie z playbacku. To jest rzadkie dla muzyki elektronicznej.
W muzyce o to przecież chodzi, by eksperymentować i np. z fragmentów ludowej muzyki wyciągnąć coś więcej, podlać nowym sosem, by smakowała inaczej. L.B. One to właśnie zrobił. I to zaskoczyło – w przenośni i dosłownie.
Proszę sobie wyobrazić, że 5 lat temu wrzuciliśmy na Spotify naszą płytę "Na wygnaniu" inspirowaną irlandzką muzyką ludową. Przez ten czas wygenerowała 120 tysięcy odtworzeń. Tymczasem nasz utwór z "Wikingów" zrobił taki wynik w ciągu 2 tygodni.
Wydaje mi się, że właśnie za sprawą tego serialu, ale i „Wiedźmina” - szczególnie serii gier – ludzie zaczęli się interesować taką muzyką folkową.
Tak, sam widzę to na podstawie playlist fanów kierowanych do wydawcy gry "Assassin’s Creed Valhalla". Nasz utwór, który został wrzucony na YouTube z dopiskiem, że "brzmi tak, że powinien się znaleźć na ścieżce dźwiękowej", ma niemal 2 miliony odtworzeń. Bardzo ciekawe rzeczy dzieją się wokół naszych szant w ostatnim czasie.
No właśnie, a tworzycie zespół od ponad 20 lat. Czy w tym czasie mieliście jeszcze jakieś podobne przygody?
Zawsze jesteśmy otwarci na muzyczne eksperymenty, ale zdajemy sobie sprawę, że nasza muzyka jest niszowa. Szanty w Polsce słucha garstka osób. Oczywiście są festiwale w naszym kraju i za granicą, na większość z nich jeździmy, ale tam nie ma miejsca na tak nieoczywiste kolaboracje.
Szanty to muzyka tradycyjna. Czasem trochę "nudna", gdyż jej pierwotnym zadaniem było skoordynowanie pracy zespołu ludzi. Pracowali do muzyki, dlatego zwykle było w piosenkach dużo zwrotek śpiewanych w powtarzalny sposób. Nasze interpretacje staramy się robić tak, by były ciekawe dla słuchacza.
Często sięgamy po nowe środki wyrazu. Np. na płycie "Burza. Dekada łotrów" są smaczki hip-hopowe. W utworze "Bateau l'arrive" możecie usłyszeć jak rapuję. Wychowałem się na dźwiękach Paktofoniki i Kalibra 44, to w człowieku zostaje.
Na waszym profilu na Facebooku padło teraz pytanie: "kto komu doda popularności? Techno szantom czy szanty muzyce techno?”. Pan jak myśli?
Myślę, że te światy pozostaną równoległe. Nikt z wielbicieli muzyki techno nie przerzuci się na szanty, a szantmeni nie zaczną nagle słuchać techno. I uważam, że to bardzo dobrze (śmiech).
A co z kolejnym światem równoległym: politycznym? Przestanie być pan posłem na rzecz muzycznej kariery?
Śpiewam od początku lat 90. i zawsze to traktowałem jako pewną odskocznię oraz pasję. I nic się nie zmieniło. Posłowanie nie przeszkadza mi w śpiewaniu. Perły i Łotry w żaden sposób nie tracą, ani nie zyskują na moim politycznym zaangażowaniu. Oczywiście jest to miłe, kiedy pojawiają się artykuły jak te o liście Billboardu, bo też dostarczają nam rozpoznawalności. Jednak nie ma to nic wspólnego z polityką, którą będą robił zawsze tak, jak najlepiej potrafię.