Od kilku dni w polskiej blogosferze aż huczy od "Islandiagate". Znany youtuber Sylwester Wardęga został oskarżony przez znanego blogera Macieja Budzicha o skopiowanie jego pomysłu na wyprawę i narażenie życia kilkunastu osób. Obaj panowie zaczęli publicznie prać brudy i licytować się nawet o to, kto był bardziej "pod wpływem" na trasie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
W poniższym artykule staram się w chronologiczny i obiektywny sposób przedstawić kulisy afery, która już (chyba) dobiegła końca. A zaczęła się od poniższego filmiku Sylwestra Wardęgi (jeśli nie kojarzycie nazwiska, to na pewno pamiętacie jego pranka z psem-pająkiem) z 3 października. Relacjonuje na nim wrześniową wyprawę na Islandię. Okazało się, że wcześniej był na tej samej trasie pod przewodnictwem blogera. Maciej Budzich był zaskoczony tym, co zobaczył.
Budzich oskarża Wardęgę: "po prostu podpieprzył gotowca"
Maciej Budzich to uznany bloger prowadzący stronę Mediafun i specjalista od marketingu internetowego. Pasjonuje się też podróżami i organizuje wyprawy na Islandię. W jednej z nich wziął w lipcu udział m.in. Sylwester Wardęga. Popularny youtuber zabrał potem turystów w to samo miejsce i nakręcił o tym film.
"Obejrzałem ten film z lekkim niepokojem, a przede wszystkim z niesmakiem" – napisał na Facebooku Budzich. "Nagle widzę Sylwestra Wardęgę, organizującego 'niebezpieczną wyprawę z widzami' na tej samej trasie, którą robił pod moją opieką dwa tygodnie wcześniej, a na której pojawił się kompletnie nieprzygotowany. Na taką trasę zabiera ze sobą ludzi, w liczbie, którą trudno jest ogarnąć jednej osobie" – dodał.
Następnie bloger wyliczył jak przygotowuje do wyprawy na "kapryśną Islandię" klientów - przede wszystkim amatorów - i jak dba o ich bezpieczeństwo w czasie wędrówki. Podkreślił też, jak ważne jest odpowiednie dostosowanie do trudnych warunków atmosferycznych.
"Na takim szlaku okazuje się, że Wardęga nie zabrał ze sobą ani czapki i rękawiczek ('bo tak', 'bo przecież lato') - przypominam, idziemy w góry, w śnieg, ze zmienną pogodą i śpimy pod namiotami. Serio, myślałem, że to żart z tymi rękawiczkami i czapką, w poradniku oznaczone są wyraźnie jako niezbędny ekwipunek - kupiliśmy jakieś w drodze na szlak" – zapewnił.
Bloger zarzucił też Wardędze to, że nie wziął ze sobą kremu na słońce, choć zalecał to w podręczniku. "Był jedynym gościem z dotychczasowych wypraw, który na drugi dzień ciągle uskarżał się na ból głowy, przegrzanie i 'chyba dostałem lekkiego udaru słonecznego' i nie potrafił tego połączyć z brakiem kremu)" – napisał Budzich.
Następnie Budzich zarzucił Wardędze skopiowanie "pomysłu na szlak" i "kilkuletniego know-how". Zaznacza, że to nie on odkrył Islandię, ale akurat tę konkretną trasę robi inaczej niż możemy przeczytać w przewodnikach i internecie.
"I kiedy widzę na filmie, że dwa tygodnie po zakończeniu naszej wspólnej wyprawy, ale dużo mniejszej, bo łatwiej o siebie dbać w mniejszym gronie, trudniej kogoś zgubić, Sylwester Wardęga realizuje dokładnie ten sam plan, co do którego nie zrobił żadnego researchu - po prostu podpieprzył gotowca, ba, to nawet zabawne, ale używa dokładnie tych samych zdań, zwrotów, którymi posługuję się na szlaku (serio, jakbym słyszał siebie)" – napisał podróżnik.
Wardęga odpowiada Budzichowi: "większość szlaku byłeś pod wpływem"
Zupełnie inną wersję wydarzeń przedstawia Wardęga w długim komentarzu pod postem Budzicha. Napisał go, bo uznał, że bloger manipuluje faktami. Np. zapewnił, że czapki i rękawiczki mieli kupić na miejscu, w Reykjaviku, przed samą wyprawą i tak też zrobili.
"Kolejny ważny argument - UV krem... tak miałem krem UV 30, Monika miała 50-tkę, pożyczałem nawet Kubie na szlaku. Tak bolała mnie głowa jednego dnia szlaku i wziąłem tabletkę od Kuby (swoją apteczkę też miałem) i zażartowałem 'żebym udaru nie dostał'. Kumasz żarty?" – napisał youtuber.
"Spałem w namiocie dopiero pod koniec, żeby nagranie mieć? Spałem w namiocie już w Reykjaviku... Czy to ujma na męskości, że moja dziewczyna wolała spać 2 noce w domku, a ja jej towarzyszyłem? O co chodzi z wikingiem? Jeśli przeszkadza ci moja broda mogłeś mi ją obciąć, gdy spałem i złożyć na lisy polarne" – zażartował.
Wardęga wytoczył też ciężkie działa pisząc, że Budzich "przez większość szlaku był pod wpływem". "Skoro bierzesz pieniądze i zabierasz obcych ludzi, bądź odpowiedzialny i przynajmniej podczas kilku godzin wędrówki zachowaj trzeźwość... Pamiętaj, że prawie spadłeś ze skarpy, bo latałeś dronem pod wpływem i patrzyłeś w komórkę... Dopiero kilka slow od Moniki sprawiło, że się ogarnąłeś i potem się śmialiśmy razem, że hehe" – przypomniał Wardęga.
Potem wspomniał o tym, że jeden z uczestników lipcowej wyprawy miał problemy z kolanem. Z relacji Wardęgi wynika, że Budzich dał mu ultimatum: albo pójdzie dalej, albo przeczeka noc w płatnym obozie. "Nie potrafiłeś zorganizować pomocy. Chłopak wolał wziąć kilka tabletek i zrobić szlak od razu, bo na drugi dzień mogło być gorzej" – napisał.
Odniósł się też do zarzutu o skopiowanie pomysłu. Dołączył nawet screen z rozmowy, na którym widać, że Budzich... przyklaskuje jego planom. "Rozumiem, że jest ci źle, bo zrobiłem wyprawę... ale pytałem Cie kilka razy, mam do tego prawo, nie kopiuje twojego stylu, bo sorry, ale nie uważam, żeby był godny kopiowania. Wolę zachować trzeźwość, bo gdyby komuś się coś stało, to byłaby to moja odpowiedzialność, a youtuberzy nie zostawili by na mnie suchej nitki".
Czy to już koniec "Islandiagate"?
Internauci są podzieleni. Jedni trzymają stronę Budzicha, drudzy Wardęgi. Pierwszemu zarzucają robienie sobie rozgłosu, drugiemu to, że jest niepoważny.
"Podziwiam twoje eskapady i trud, walkę z przeciwnościami... i filmy. Nie ma co gadać dłużej, bo szkoda czasu.", "Podziwiam, że zdecydowałeś się zabrać kogoś takiego jak Wardega ze sobą.", "Fragment 'z niepokojem i niesmakiem, bo nagle widzę Sylwestra Wardęgę' jest uniwersalny dla wszystkiego, co robi Wardęga od samego początku swojej działalności. Ojciec polskich patostreamerów po prostu zrobił coś na swoim zwyczajowym poziomie. Przykre, ale bynajmniej nie zaskakuje" – piszą zwolennicy blogera.
"Byłem członkiem wyprawy, która zorganizował Sylwester i jedno mogę tylko powiedzieć po przeczytaniu tego wylewnego wpisu. Nieuzasadniony ból dupy. Z zazdrości chyba", "Bardzo brzydka próba niszczenia konkurencji. Hajs się nie zgadzał i chętnych na twoje wyprawy nie było, więc postanowiłeś oczernić Wardęgę zdobywając rozgłos i jednocześnie niszcząc konkurenta", "Maciek udało ci się zorganizować niezłą reklamę całą tą akcją - jak prawdziwy profesjonalista, chociaż po tym jak Wardęga cię zdemaskował przypominasz bardziej Maćka z jednego polskiego serialu, nie profesjonalistę" – piszą osoby krytykujące wpis Budzicha.
I na tym nie koniec.
Wardęga postanowił nie poprzestać na komentarzach na Facebooku i nagrał dodatkowo film na YouTube o tytule "Znany bloger oskarżył mnie o kradzież". Główne przesłanie jest takie, że Maciej Budzich rzekomo miał w ostatnim czasie mało klientów i rozkręcił aferę, by rozreklamować swoje wyprawy.
W filmiku wyjaśnia np., że owa trasa jest najpopularniejszym szlakiem turystycznym na Islandii, a także to, że wyprawy nie prowadził w pojedynkę, tylko miał do pomocy dwóch pracowników. Łącznie zabrał 13 swoich fanów, którzy czynnie uprawiają sport.
Pokazuje też ujęcia, na których jednak ma czapkę, paragon za krem UV, a także wiele fragmentów prywatnych rozmów. Z jednej wynika, że Budzich nie chciał wystawić mu faktury za wyprawę. Na nagraniu widzimy też moment, w którym bloger wywraca się i niemal zsuwa z gigantycznego klifu.
Budzich obejrzał film Wardęgi i zabrał głos w sprawie zwracając się bezpośrednio do youtubera. "Czepiasz się nieistotnych szczegółów, wydzwaniasz po znajomych, wyciągasz jakieś 'kompromitujące' wg ciebie materiały, 'ujawniając' film z upadku nad kanionem, który sam wcześniej opublikowałem (mój insta 16 lipca), a z żartów, półsłówek czy islandzkich opowieści robisz jakieś dramy, koloryzujesz i wciągasz w nie uczestników wyprawy. Naginasz prawdę non stop" – napisał.
Doprecyzował też zarzuty o skopiowanie pomysłu. "Wiedziałem, ze wracasz na Islandię, wiedziałem że wejdziesz na ten szlak, sugerowałem alternatywy i chwaliłem pomysł (co tak ładnie przytaczasz w publikowanych screenach z naszej prywatnej rozmowy) nie wiedziałem natomiast, że zrobisz proste copy+paste. I wiesz dobrze, że nie jest to tylko moje odczucie" – skomentował bloger.
Odparł też zarzut o bycie pod wpływem na szlaku. "Myślę, że nie wiesz dokładnie co słowo 'nietrzeźwość” oznacza - wyjaśniam - bycie pod wpływem alkoholu. Wyjaśniam, nikt w czasie wędrowania na szlaku nie był pod wpływem alkoholu" – napisał i odbił piłeczkę.
Na koniec napisał: "Próbowałeś zrobić film o mnie, ale to jest film o tobie. Tyle mam w tej sprawie do powiedzenia i nie będę jej więcej komentował".
Z lekkim niepokojem i niesmakiem obejrzałem ten film, bo za organizowanie "niebezpiecznych wypraw z widzami| zabiera się gość, który dwa tygodnie wcześniej jako jedyny z całej ekipy chował się w nocy przed zimnem w ogrzewanych domkach (mam taki plan B dla mniej odpornych jeśli złapie nas ochłodzenie), a pierwszy raz namiot rozbił na przed ostatnim etapem szlaku, po to, żeby mieć w końcu jakiś materiał wideo pokazujący, że jest Indiana Jonesem i prawdziwym twardym wikingiem sypiającym pod namiotem. Na szlaku pierwszy raz poznał też czym jest jedzenie liofilizowane...
Michał Budzisz
Ale też wszyscy zdają sobie sprawę, że w dość mało wyszukany sposób sugerowałeś palenie zioła. I grasz tą kartą Sylwester w sposób dość nieprzyzwoity przekraczając wszelkie granice hipokryzji - zwłaszcza ze sam wyjarałeś tego zioła najwięcej, mimo że wszyscy członkowie ekipy uszanowali twoją prośbę, wykasowali materiały, które mogłyby ciebie skompromitować (co sam skrupulatnie sprawdzałeś).