Kiedy po raz pierwszy świat zobaczył najnowszą Toyotę Yaris, było jasne, że w Polsce to będzie coś w rodzaju premiery roku. I nie mam wątpliwości, że to dalej świetne auto do miasta. A hybrydowa wersja pozwala jeszcze sporo zaoszczędzić.
– To ta nowa Toyota Yaris? – usłyszałem za plecami, kiedy wysiadałem wieczorem z testowego Yarisa. Mój przypadkowy rozmówca stwierdził, że do jazdy po mieście brałby ją w ciemno. I zapakowałby do niej żonę i dwójkę dzieci.
Kolejnego dnia zaczepiła mnie następna osoba z tym samym pytaniem. Tym razem była to pani, która przyznała, że lepszym autem niż Yaris nie jeździła. A przesiadła się do większego tylko dlatego, że głównie pokonuje dalekie trasy.
Myślcie co chcecie, ale byłem w szoku. W życiu nie pomyślałbym, że ludzie będą do mnie zagadywać, kiedy zobaczą, że przed chwilą zaparkowałem nową Toyotą Yaris. Hasło "connecting people" jest zarezerwowane dla Nokii, ale jak się okazuje, nowa Toyota wpisała się w podobny trend.
A tak na serio, to przecież jest logiczne wytłumaczenie. Od momentu, gdy 21 lat temu Yaris pojawił się na rynku, w Polsce zdążył sobie zapracować na miano samochodu kultowego. Duże słowo, ale wystarczy spojrzeć na wyniki sprzedaży Toyoty. W ubiegłym roku tylko Corolla była u nas kupowana chętniej.
Za co kochamy w Polsce Yarisa? Na pewno za bezawaryjność i oszczędność, bo raczej nie za design. Trzy poprzednie generacje wiały nudą, ale japońscy konstruktorzy dostali jasny przekaz w swojej firmie: koniec z nudnymi autami. Efekt okazał się piorunujący.
Dla mnie nowa Toyota Yaris to samochód, który przeszedł rewolucję. Tu od razu zaznaczę – udaną. To małe autko – jeszcze krótsze o 5 mm niż poprzednik – zyskało drapieżności, co widać choćby z przodu, po kształcie lamp. W moim testowym egzemplarzu czarny świetnie zgrał się z czerwonym.
Mówiąc krótko, nowy Yaris... w ogóle nie przypomina Yarisa. Najbardziej spodobał mi się z tyłu, bo czarna długa wstawka na klapie bagażnika wygląda naprawdę fajnie. Poza tym auto nowej generacji trochę się rozrosło. Jest o 5 cm szersze, ponadto o tyle samo zwiększył się rozstaw osi. Dzięki temu Yaris zyskał sporo miejsca w środku.
Wnętrze na pierwszy rzut oka wygląda skromnie, ale okazało się naprawdę praktyczne. Za kierownicą nowego Yarisa siedzi się dość wysoko, czego nie można było powiedzieć o starszych generacjach. Przed oczami miałem dwa okrągłe cyfrowe zegary. Ten z lewej wskazywał mi aktualnie przełożenie oraz na ile moja jazda jest "eko".
Z kolei z prawej widziałem wskaźnik paliwa, prędkość oraz temperaturę oleju. Wszystkie inne kluczowe informacje postanowiono zmieścić na malutkim ekranie pomiędzy tymi okrągłymi wyświetlaczami. Nawet niezłe rozwiązanie, ale można było popracować nad czytelnością pokazywanych danych.
W centralnej części deski rozdzielczej znalazł się drugi multimedialny ekran, do którego obsługi nie mogłem się przyczepić. Są na nim też klasyczne przyciski i pokrętła, co znacznie ułatwia przeskakiwanie pomiędzy opcjami. Niżej umieszczono tradycyjne pokrętła od klimatyzacji – za to naprawdę należą się ukłony w stronę Toyoty.
Największe zaskoczenia? W nowym Yarisie jest mnóstwo zakamarków na drobne rzeczy, które mogą się zgubić w podróży. Choćby pod ekranem czy nad schowkiem z prawej strony. Druga sprawa to wyświetlacz head-up, który do tej pory kojarzyłem raczej z półką "premium". A trzecia: fotele. Nie zawiodły mnie w trasie przez pół Polski, ale o tym za chwilę.
Faktem jest, że moje auto testowe było świetnie doposażone. To nie była "goła" wersja bazowa, tylko limitowana "premiere edition", dlatego miałem jeszcze m.in. kamerę cofania, podgrzewaną kierownicę i fotele, bezkluczowy dostęp do pojazdu oraz indukcyjną ładowarkę. No i funkcję Apple CarPlay, która staje się "must have" współczesnych kierowców, a jest dostępna we wszystkich konfiguracjach Yarisa.
Z przodu można przemieszczać się dość komfortowo. Wtedy siedzenia odjeżdżają do tyłu, i wykorzystujemy całą przestrzeń. Problem pojawia się w momencie, gdyby miało z nami jechać jeszcze dwóch pasażerów z tyłu. Oczywiście da się , ale to będzie coś w stylu "jak sardynki w puszce".
Za to bagażnik o pojemności 286 litrów to całkiem niezły wynik, bo pamiętajmy, że to ciągle Yaris. Raczej nikt nie zakłada wyjazdów takim autem z całą rodziną na drugi koniec kraju.
Pierwsza przejażdżka nowym Yarisem po mieście była dla mnie potwierdzeniem kluczowych atutów tego samochodu. Ta mała, ale jakże zwinna hybryda dosłownie wciśnie się wszędzie. No i nie trzeba jej doładowywać z kabla, bo sama odzyskuje energię podczas hamowania.
Pod maską znalazł się trzycylindrowy silnik spalinowy, który ma 1,5 l pojemności. W połączeniu z baterią cała moc układu wynosi 116 KM. Przyspieszanie do setki zajmuje 9,7 sek., ale przy prędkości od 0 do 50 km/h auto jest naprawdę dynamiczne.
Na warszawskich ulicach Yaris radził sobie na piątkę, ale bardzo ciekawiło mnie, jakie będą wrażenia w dalekiej trasie. Zapakowałem się i ruszyłem do Krakowa.
Kiedy tylko wyjechałem na ekspresówkę, w środku zrobiło się strasznie głośno. Przy prędkości 120 km/h przez znaczną część drogi było to już uciążliwe. Spalanie podskoczyło mi do prawie 6,5 litra, ale to akurat było oczywiste. Tylko w mieście, gdzie większość czasu przemieszczałem się na prądzie z odzyskanej energii, wynosiło niecałe 4 litry.
Po spędzeniu 3,5 godz. za kółkiem w jedną stronę wysiadłem bez obolałych pleców. A tego spodziewałem się po aucie, dla którego środowiskiem naturalnym jest raczej miasto. Wspomniane już wcześniej fotele sprawdziły się nawet lepiej, niż w większej Toyocie C-HR, którą miałem okazję jeździć rok temu.
Największym minusem wypuszczenia się Yarisem w Polskę okazał się mały zbiornik paliwa. To oczywiście nie wada, bo ten samochód to żaden długodystansowiec. Trzeba się jednak liczyć z tym, że wyświetlany zasięg na drogach szybkiego ruchu ucieka błyskawicznie.
W centrum Krakowa wykorzystałem już jednak wszystkie atuty Yarisa. Zająłem ostatnie wolne miejsce parkingowe "na zapałkę". Gdybym jechał większym autem, musiałbym szukać go chyba w nieskończoność.
Toyota ma w standardzie jeszcze więcej systemów bezpieczeństwa. To m.in. asystent utrzymania pasa ruchu, układ reagowania w razie ryzyka zderzenia i układ zapobiegania kolizjom na skrzyżowaniach. To wszystko działa poprawnie, chociaż momentami w sposób irytujący. Szczególnie ta opcja z utrzymywaniem pasa.
Ceny nowego Yarisa w przypadku hybrydy zaczynają się od 75 900 zł, ale moja testówka była warta prawie 90 tys. zł. Możecie teraz sobie wyobrazić, jak dobrze była doposażona. Mam wrażenie, że ta kwota jest graniczna, jeśli chodzi o to auto. Nawet zrezygnowałbym jeszcze z paru gadżetów, by wyjechać z salonu tańszą wersją.
Nowy Yaris spodobał mi się na tyle, że mógłbym nim jeździć na co dzień. Tyle że sam, ze skromnym bagażem i głównie po mieście, więc to auto nie dla mnie. Z katalogu Toyoty poszedłbym za trendami wśród klientów i wybrał Corollę. Albo C-HR, która zdecydowanie najbardziej wyróżnia się stylistyką.
Toyota Yaris 1.5 Hybrid Dynamic Force na plus i minus:
+ Nowa stylistyka
+ Hybryda pozwala sporo zaoszczędzić
+ Praktyczne wnętrze
+ Dynamika przy starcie do 50 km/h
- Przy 120 km/h robi się głośno
- Multimedia nie poszły z duchem czasu