Mój list do premiera. Funduje nam Pan wielkie koronaparty. Oto, co stało się w OTWARTYM przedszkolu
List czytelniczki
23 października 2020, 11:15·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 23 października 2020, 11:15
Panie Premierze, cieszę się, że Pan o nas dba. Zamierzam karnie podporządkować się wszelkim obostrzeniom, bo wiem, że ten cholerny wirus to nie żart. Odwołałam właśnie spotkanie urodzinowe, choć spotkać się miałam tylko z bratem i jego rodziną - ale ma Pan rację, na świętowanie będzie czas.
Reklama.
Zamknęliśmy się w domu z mężem i dziećmi. Mamy szczęście, że możemy – pracujemy zdalnie. Nie jest łatwo, ale wszyscy wiemy po co to robimy. Maski zdejmujemy tylko w swojej obecności, zamknięci w domu - nigdzie indziej.
Niestety nic to nie da. Bo z uporem maniaka nie zamyka Pan maluchów - przedszkolaków i najmłodszych uczniów podstawówek. I żebyśmy się dobrze rozumieli - nie jestem naiwna, rozumiem dlaczego - budżet nie jest z gumy. Pozwolę sobie jednak coś Panu opisać:
Łącznie więc mamy w samym przedszkolu 25*5+20= 145 osób. Sporo. A teraz jeszcze ich rodziny: policzmy dla uproszczenia, że każda osoba ma 2 współdomowników (tak, część dzieci ma jednego rodzica, ale część ma dwoje i rodzeństwo). Mamy więc kolejne 95*2=190.
Czyli łącznie już 190+145= 335. 335 osób bezpośrednio narażonych w razie zakażenia kogokolwiek z pracowników lub uczniów.
I proszę sobie wyobrazić - nauczyciel się zaraził. Tak się stało u nas. We wtorek przyszedł wynik testu. Zamknięto 2 grupy, w których uczył regularnie. Ale kolejne 3 zostały otwarte. Część pracowników skierowano na kwarantannę, ale ci, których pozostawiono - NIE MIELI ZROBIONYCH TESTÓW.
Wiem, że ma Pan dzieci, więc rozumie Pan, jakie są szanse, że w przedszkolu, które liczy 75 dzieci korzystających ze wspólnego podwórka nawet przy największej staranności nauczycieli - dzieci z różnych grup nie miały kontaktu. Dla tych którzy dzieci nie mają - podpowiem: ZEROWA!
No więc mamy przedszkole, z 95 osób w placówce zostaje 30 (część rodziców nawet spoza grup dotkniętych bezpośrednio może zostawić dzieci w domu), zostają 4 nietestowane (ale bezobjawowe) nauczycielki, które uznaje się za zdrowe (bez testów, więc właściwie możemy uznać, że miały pecha i je wylosowano).
I one biedne uczą, chodzą do przedszkola, wracają do domów do dzieci (które też chodzą do szkół, do klas liczących wcale nie miej niż 25 osób). A dziś okazuje się, że jedna z tych zdrowych pań nie czuje zapachu kawy rano i bardzo boli ją głowa. I choć wylosowaną ją do bycia zdrową, ona zdrowa nie jest. I najpewniej przez cały tydzień bez woli i wiedzy raczyła wszystkich dokoła wirusem (bez cienia własnej winy).
I w ten właśnie sposób, zamiast jednego chorego mamy potencjalnie 185 + wszystkie ich kontakty - tych nawet nie sposób policzyć.
Możemy więc udawać, że mamy powszechną izolację, że walczymy, ale prawda jest taka, że mamy 9 roczników dzieci przedszkolnych i wczesnoszkolnych, które cały czas się spotykają i roznoszą.
Dla przypomnienia, rocznie dzieci w Polsce rodzi się ok. 350 000, więc te 9 roczników to jest ok. 2,5 mln małych Polaków (zakładając, że do przedszkoli chodzi ok. 87 proc. dzieci w wieku przedszkolnym - jak podawał w 2019 roku GUS). Nauczycieli i rodzin nawet nie liczę, ale myślę, że oboje czujemy, że nie przestrzelę, jeśli powiem, że to nawet 10 mln ludzi.
Więc tak – fajnie, że zamykacie knajpy, ale myślę, że ośmiorniczki jedzone na mieście to jednak mniejsza luka niż to wielkie edukacyjne korona-party, które nam Pan funduje.