– Rząd PiS tak się zapatrzył w Trumpa, że jest kompletnie nieprzygotowany na to, że może wygrać Joe Biden. To wielki błąd, za który przyjdzie im drogo zapłacić, jeśli Demokrata zostanie prezydentem – mówi naTemat prof. Longin Pastusiak, amerykanista. Właśnie ukazała się jego nowa książka "Anegdoty z Białego Domu".
Anna Dryjańska: Donald Trump czy Joe Biden – na kogo by pan postawił w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA 3 listopada?
Prof. Longin Pastusiak: Gdybym musiał kogoś wskazać, postawiłbym na Joe Bidena, bo sondaże opinii publicznej dają mu 12 proc. przewagi nad obecnie urzędującym prezydentem.
Jednak wolałbym nie zakładać się wcale. Przecież już 5 razy w historii Stanów Zjednoczonych zdarzyło się, że wygrał nie ten kandydat, który zdobył więcej głosów wyborców, lecz ten, który otrzymał większe poparcie w kolegium elektorskim. Amerykański system wyborczy jest skomplikowany i faworyzuje duże stany.
Ostatnim razem mieliśmy z tym do czynienia w 2016 roku, gdy Hillary Clinton otrzymała większe poparcie ludności USA, ale prezydentem został Donald Trump.
Gdy sięgnęłam po pana najnowszą książkę, "Anegdoty z Białego Domu", byłam przekonana, że w całości będzie poświęcona obecnemu przywódcy USA.
Ma pani rację, jego gafami, wpadkami, potknięciami, półprawdami i kłamstwami spokojnie można byłoby wypełnić kilkaset stron, a może nawet więcej.
Dlatego w “Anegdotach…” przedstawiam tylko najgłośniejsze sytuacje z kadencji Trumpa i niestety żadnych humorystycznych opowieści z jego udziałem. To człowiek o tak wielkim ego, że jest całkowicie pozbawiony poczucia humoru. Na szczęście to nie była wada innych opisanych przeze mnie prezydentów.
Wracając do Trumpa: byli tacy, którzy próbowali policzyć jego kłamstwa. Zabrał się do tego "Washington Post" – przez 2 lata jego dziennikarze wychwycili 200 przypadków, gdy przywódca Stanów Zjednoczonych kłamał.
Z ich obliczeń wynika również, że Trump w swoich wystąpieniach publicznych popełniał średnio 6 błędów dziennie – tu chodzi o te nieprawdziwe stwierdzenia prezydenta, co do których istniała wątpliwość, że celowo mówił nieprawdę.
Część błędów Donalda Trumpa wynika bowiem po prostu z niewiedzy i skłonności do ignorowania doradców i wypowiadania się na tematy, o których nie ma zielonego pojęcia.
Jednym z tych doradców był John Bolton, który był prezydenckim ekspertem ds. bezpieczeństwa.
To ciekawa postać – zdeklarowany Republikanin, tzw. jastrząb, konserwatysta, zwolennik zerwania porozumienia nuklearnego z Iranem, przeciwnik przyjmowania imigrantów, zaprzysięgły krytyk ONZ.
Można nie zgadzać się z jego poglądami, ale to człowiek z ogromnym doświadczeniem w administracji państwowej i organach międzynarodowych.
Ma wiedzę, której Trumpowi tak bardzo brakuje. Jednak przestał być jego doradcą już po 17 miesiącach.
Dlaczego?
Są dwie wersje wydarzeń. Trump mówi, że to on zwolnił Boltona, bo uznał, że szkodzi jego prezydenturze. Z kolei sam Bolton twierdzi, że sam odszedł gdy przekonał się, że Trump nie dość, że jest niekompetentny, to jeszcze jest uparty i nie ma mowy o tym, by nadrabiał braki.
John Bolton napisał zresztą o tym bestsellerową książkę – "Trump w Białym Domu”. Jest ona najeżona szpilami wobec obecnego prezydenta USA. Przeciwnicy Trumpa czytają ją z zapartym tchem.
Czy książka Boltona może być dla Trumpa gwoździem do trumny i przechylić zwycięstwo na stronę Bidena?
Myślę, że tak. Byłoby to paradoksalne, bo Republikanin pomógłby Demokracie wygrać wybory, ale to dziwne zdarzenie nie byłoby bardziej osobliwe niż cała kampania wyborcza, która wkrótce się zakończy.
Jeszcze nigdy prezydencki wyścig w USA nie toczył się w tak niezwykłych warunkach. Chodzi przede wszystkim o epidemię koronawirusa, która w Stanach Zjednoczonych pochłonęła już ponad 230 tys. ofiar, ale nie tylko.
Dziwne jest też to, że kandydaci debatowali ze sobą zaledwie 2 razy, a nie 3, jak dyktował zwyczaj. Niespotykane jest to, że pierwsza debata bardziej przypominała pyskówkę niż cokolwiek innego. Joe Biden był w tym bardziej stonowany, ale nadal słuchało się tego bardzo nieprzyjemnie.
Jako obserwator polityki amerykańskiej od 60 lat, w tym części debat wyborczych na żywo, dochodzę do smutnego wniosku, że widzimy upadek amerykańskiej kultury debaty. Pytanie brzmi, czy po prezydencie Trumpie ten poziom się podniesie.
Czy coś się zmieni, jeśli Donald Trump wywalczy drugą kadencję?
Wtedy nadal będziemy mieli do czynienia z nieobliczalnym światowym przywódcą, który często kłamie, obraża i jest dumny ze swoich błędów. Z prezydentem, który przed 2016 rokiem nie miał żadnego doświadczenia politycznego ani wojskowego. Który pięciokrotnie zmieniał partię i do dziś nie chce pokazać swoich zeznań podatkowych. To byłaby bardzo dobra wiadomość dla rządu PiS, ale zła dla Polski.
Dlaczego?
Bo rząd PiS tak się zapatrzył w Trumpa, że jest kompletnie nieprzygotowany na to, że może wygrać Joe Biden. Prawo i Sprawiedliwość utrzymuje kontakty tylko z otoczeniem Trumpa, angażuje się tylko w podtrzymywanie relacji z Partią Republikańską. Rząd PiS zarzucił obyczaj pielęgnowania relacji z amerykańską opozycją, czyli Demokratami.
To wielki błąd, za który przyjdzie im drogo zapłacić, jeśli prezydentem zostanie Joe Biden. Wszyscy europejscy przywódcy – prezydenci, premierzy – udając się do Stanów Zjednoczonych odbywają spotkania z politykami Partii Demokratycznej. Rząd PiS i prezydent Andrzej Duda tego zaniechali. Żaden europejski kraj nie pozwolił sobie na taki błąd.
Czy już wiadomo co zrobi Trump, jeśli przegra?
Prezydent wygłasza na ten temat sprzeczne oświadczenia. Najpierw, ku radości swoich krytyków, twierdzi, że wyjedzie ze Stanów Zjednoczonych i nigdy nie wróci. Za chwilę zapowiada, że nie uzna wyników i odwoła się do Sądu Najwyższego, bo jeśli przegra, to znaczy, że wybory zostały sfałszowane. A w Sądzie Najwyższym na 9 osób zasiada 6 jego nominatów…
Jakim prezydentem byłby Joe Biden?
Dobrym, doświadczonym, stabilnym. Pamiętajmy, że przez dwie kadencje był zastępcą Baracka Obamy. Jako wiceprezydent był bardzo zaangażowany. Mógłby zająć się przecinaniem wstęg, ale był aktywny i pracowity. Zna Senat od podszewki – zasiadał w nim przez kilkadziesiąt lat jako reprezentant stanu Delaware.
Niedawno Biden umieścił Polskę obok Węgier w gronie państw o zapadającej się demokracji.
To bardzo ostre słowa i źle wróżą obecnej ekipie rządzącej w Polsce, jeśli 20 stycznia to Joe Biden zostanie zaprzysiężony na nowego prezydenta USA.
Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Bellona.