Stojący na czele niedawno powstałej Straży Narodowej Robert Bąkiewicz wyznaje tygodnikowi "Sieci", że dostaje liczne pogróżki. Domaga się ochrony od policji, równocześnie oskarżając ją o nasilenie agresji w czasie demonstracji.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Robert Bąkiewicz jest prezesem Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, który powołał do życia samozwańczą Straż Narodową. Zapewnił, że do organizacji zgłosiło się kilkanaście tysięcy ludzi. Mają ochraniać kościoły przed protestującymi, którzy sprzeciwiają się zaostrzenia prawa aborcyjnego.
Ma też śmiałe przemyślenia dotyczące demonstrantów. – Chcą zniszczyć tożsamość narodową, rozbić rodziny, wprowadzić ludzi w przestrzeń materializmu, konsumpcjonizmu, hedonizmu, nihilizmu – powiedział tygodnikowi "Sieci" Robert Bąkiewicz. Uważa, że protesty są "preludium rewolucji".
Lider narodowców przyznał w wywiadzie, że boi się o własne życie. – Spływa do mnie wiele gróźb karalnych - esemesami, telefonami poprzez komunikatory. Zapowiadają zrobienie mi krzywdy, piszą, że "ekipy się na mnie szykują". Służby państwowe nie podejmują działań – powiedział w rozmowie z Markiem Pyzą.
Sprawę zgłosił na policję. – Prosiłem o patrolowanie okolic mojego domu, jadę złożyć zeznania, ale działań policji, jak na razie brak – mówił Bąkiewicz. Z drugiej strony uważa, że policja ponosi winę za niebezpieczne sytuacje na marszach.
– Neobolszewia została ośmielona brakiem reakcji policji. Przed kościołem św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży policja po prostu zeszła z pola walki i pozwoliła nas - kilkadziesiąt osób - atakować przez rozjuszony wielotysięczny tłum – powiedział.
Bąkiewicz pisał już wcześniej o "szturmie lewackich barbarzyńców" na Twitterze. Twierdził, że policja "długi czas zachowywała się skandalicznie i pozwalała lewicowym bojówkarzom na rzucanie w nas butelkami, petardami i kamieniami".
Wersja wydarzeń dziennikarzy "Onetu" jest zupełnie inna. "Policja ochraniała narodowców aż do rozejścia się demonstracji z pl. Trzech Krzyży. Do pojedynczych starć doszło, gdy sami narodowcy przerwali kordon i ruszyli w tłum, by wyłapywać agresywniejszych manifestujących rzucających pojedyncze kamienie, czy butelki w stronę samozwańczej Straży" – czytamy w artykule.
Policja i Żandarmeria Wojskowa ochraniała też narodowców zgromadzonych pod kościołem św. Aleksandra w czasie piątkowych demonstracji.