Zanim wejdzie na boisko, przed jego polem karnym powinno się ustawiać tabliczkę z napisem - „Uwaga: zły bramkarz”. Zbliżysz się, to ci nawrzuca. Kozak. Jak złapie pierwszą piłkę, zaczyna bronić jak w transie. Trema? To słowo nie mieści się w jego słowniku. Przed wami jeden z największych świrów naszej ekstraklasy. Wojciech Pawłowski z Lechii Gdańsk.
30 września 2011. W wieku 18 lat debiutuje w lidze. Z Bełchatowem. Po jednej z akcji łapie za szyję osiem lat starszego Pawła Buzałę. Na zasadzie: „to mój teren, lepiej nie podchodź”. Po meczu zresztą przyzna, że nie ma dla niego znaczenia, czy mierzy się z Messim, czy z Buzałą. Ale w zgodnej opinii ekspertów – gra perfekcyjnie. Wojciech Kowalczyk daje mu na „Weszło” maksymalną notę. Dychę.
Mijają dwa tygodnie...
Mecz z Lechem. Pawłowski popełnia jeden drobny błąd. Zamiast piąstkować prostą do wybicia piłkę, próbuje ją łapać. Ma szczęście, że Lech nie korzysta z prezentu. Wilk uderza w poprzeczkę. 0:0. Trzecie czyste konto z rzędu. W międzyczasie odkłada pieniądze na telewizor plazmowy. Nieoczekiwanie zmienia zdanie. Kupuje – jak mówi jego znajomy – telewizor „z dupą”. A większość zebranej gotówki idzie na fajkę wodną.
- Nawet, jak przychodziłem do Lechii, to wszyscy mówili, że jestem zupełnie innym chłopakiem niż reszta. Tacy w moim wieku to zazwyczaj boją się odezwać. Ja nie mam z tym problemu. Jeśli mam coś do powiedzenia, mówię o tym głośno. A na boisku całkiem się zapominam. Nie patrzę czy gra Biton, czy Sernas, czy Rudniew, czy jeszcze ktoś inny, tylko mówię, co mi leży na sercu. Nie ważne do kogo, bo w takich sytuacjach nawet się nie zastanawiam. Nie myślcie sobie, że jestem jakimś chamem. Jestem bardzo dobrze wychowany, ale jak wchodzę na boisko, to nie myślę już o takich rzeczach – opowiadał w rozmowie z Tomaszem Kwaśniakiem z Weszło.
- Już na pierwszy rzut oka widać, że gość charakterologicznie pasuje na tę pozycję, bo z tego, co słyszałem, jest delikatnie pokręcony. Jak każdy bramkarz, musiał kiedyś walnąć głową w słupek. Podobno wszedł do szatni i bez fałszywej skromności z miejsca poczuł się jak u siebie w domu. Na zasadzie - „ja jestem Wojciech Pawłowski, od teraz gram z wami i basta! Macie to zaakceptować” - napisał na swoim blogu Andrzej Iwan. Był zachwycony debiutem 18-letniego golkipera.
W Lechii potrzebowali dużo czasu, żeby się na nim poznać. Wcześniej, mimo trzech testów, odstrzelono w młodej Legii. Nikt nie spodziewał się, że chłopak wskoczy na taki poziom, tym bardziej, że panowała o nim opinia, że obija się na treningach. W debiucie w Młodej Ekstraklasie został zmieniony po przerwie, bo zawalił jednego gola. Ale czas działał na jego korzyść. Po pierwszym meczu Gdańsk oszalał na jego punkcie. Nie tylko zresztą Gdańsk... - Tych dziennikarzy przyjeżdżało tu tylu, że nawet na bramkę by weszli, żeby pogadać z Wojtkiem. Powiedziałem w końcu jednemu z „Przeglądu Sportowego”, że to już ostatni wywiad – wspomina Dariusz Gładyś, trener bramkarzy Lechii.
- Bał się pan o sodówkę? - pytamy.
- Nie, nie pozwoliłbym na to, żeby mu odbiło. Ale czasem trzeba zawodnika ustawić do pionu.
- Czyli jednak coś było na rzeczy.
- Hmm...
- Coś pan ukrywa.
- Wie pan, to dobry chłopak, ale święty Wojciech to z niego nie jest.
Działacze Udinese, którzy obserwowali go w kilku meczach, wyszli najwyraźniej z założenia, że u bramkarza krnąbrny charakter to zaleta. Eksperci Canal+ zwrócili też uwagę, że Pawłowski gra w wyjątkowo podobnym stylu do obecnego golkipera Udine, Samira Handanovicia. Agresywnie, bezkompromisowo, bez obaw przed ofiarnymi interwencjami za polem karnym.
Optymistycznie nastraja też fakt, że Udinese słynie z najlepszego skautingu na świecie i rzadko się myli przy transferach. Działa według z pozoru banalnej zasady – kup tanio, sprzedaj drogo. Choć jak patrzymy na ich dokonania, bardziej pasuje – wydaj grosze, zarób kokosy. Tak dorobili się fortuny na sprzedaży choćby Aleksandara Lukovicia czy pół roku temu Alexisa Sancheza. Obecnie gwiazdy Barcelony.
Nie oznacza to jednak, że już od jesieni będziemy oglądać Pawłowskiego na boiskach Serie A. Najpierw powinien trafić na „wypożyczenie” do hiszpańskiej Granady. Dlaczego w cudzysłowie? Bo klub z Andaluzji ma tego samego właściciela co Udinese, czyli Vittorio Pozzo. Do niego należy decyzja, gdzie będzie występował młody Polak. Najprawdopodobniej jednak sztab szkoleniowy będzie wolał, żeby Wojtek otrzaskał się z poważną piłką w Primera División.
- Ten transfer to dla mnie też splendor, bo przygotowałem chłopaka, którego nie chciała Legia, Pogoń i kilka innych klubów, do wyjazdu za granicę. Ale niech pan napisze to wielkimi literami. Wojtek popełnił BŁĄD. Za wcześnie zdecydował się na transfer – kręci głową Gładyś. - Brakuje mu jeszcze doświadczenia, mógłby poprawić grę na przedpolu, potrzebne mu są przede wszystkim regularne występy. A czy tam od razu zadebiutuje? - pyta retorycznie.
Nawet jeśli nie, to i tak należy mu się szacunek za skok na głęboką wodę. Na naszym podwórku w najlepszym wypadku mierzyłby się z Ljuboją czy Rudniewem, a tam czekają go starcia albo z Ibrahimoviciem, albo z Messim. Jeśli nie utonie, to przy obecnej mizerii wśród bramkarzy kwestią czasu będzie, kiedy stanie się dublerem Wojciecha Szczęsnego w reprezentacji. Hmm... A może już na to zasłużył?