Manhattan, Boże Narodzenie i księgarnia. Brzmi dobrze? Ten magiczny zestaw serwuje świąteczny serial Netflixa "Dash i Lily", który w serwisie agregującym recenzje Rotten Tomatoes otrzymał aż 100 procent od krytyków (co oznacza zero negatywnych recenzji). Rzeczywiście jest tak doskonale? Jeśli marzycie o uroczej, bożonarodzeniowej produkcji, dzięki której uciekniecie od problemów i 2020 roku, jest wręcz znakomicie.
W oczekiwaniu na Boże Narodzenie wiernie pomaga Netflix, który co chwila dołącza do swojej oferty kolejne świąteczne filmy. Większość z nich błyskawicznie ląduje w kategorii "najczęściej oglądane", co wiele mówi i o miłości Polaków do świąt, i naszym zmęczeniu pandemią, kryzysem gospodarczym i politycznym chaosem.
Ale świąteczne mogą być nie tylko filmy. Jest i serial – "Dash i Lily", ośmioodcinkowa produkcja dla nastolatków oparta na popularnej amerykańskiej powieści dla nastolatków "Księga wyzwań Dasha i Lily" Rachel Cohn i Davida Levithana. Ale czy netflixowa produkcja jest tylko dla młodzieży? Skądże znowu, to serial dla wszystkich. Prawie.
Bo są dwa warunki. Po pierwsze, musisz kochać święta Bożego Narodzenia. Jeśli ich nie znosisz (podobnie jak serialowy Dash), raczej "Dasha i Lily" nie włączaj – mówiąc kolokwialnie i brzydko to produkcja świąteczna "do porzygu". A po drugie powinieneś lubić komedie romantyczne i nie mieć alergii na miłość. Bo jest romantycznie, ale na szczęście odruchu wymiotnego nie ma.
Ale może zdarzy się (przed)świąteczny cud i pokochasz "Dasha i Lily" mimo świąteczno-miłosnej niechęci. Może nawet polubisz Boże Narodzenie i tego samego dnia kupisz choinkę. Jeśli jakiś serial może mieć taką sprawczą moc, to właśnie ten.
Boże Narodzenie w Nowym Jorku
Manhattan, Nowy Jork. Do świąt zostało kilka dni. Wszędzie tłumy, choinki, Mikołaje i kolędy, bo to świat przed pandemią koronawirusa. Nikt nie nosi tutaj maseczek, nie odkaża rąk, nie trzyma dystansu. To świąteczny Nowy Jork, który dobrze znamy z filmów: jest choinka na Rockefeller Center, jest święty Mikołaj w Macy's. Nic tylko się pakować i jechać.
Świątecznego klimatu nie czuje jednak Dash (znany z "Euforii" Austin Abrams). Jego mama wyjechała na Hawaje, ojciec jest za granicą z kolejną młodą partnerką. Dash został na Boże Narodzenie sam, ale w ogóle mu to nie przeszkadza: kocha spokój, lubi samotność, nienawidzi świąt. Woli czytać książki, oglądać francuskie filmy i snuć pesymistyczne wizje.
Jednak pewnego przedświątecznego dnia Dash – przechadzając się między regałami nowojorskiej księgarni Strand – znajduje między książkami J.D. Salingera duży, czerwony notes. Na okładce napis: "Przyjmiesz wyzwanie?". Tak zaczyna się nietypowa korespondencja, którą Dash będzie prowadził z Lily (Midori Francis), optymistyczną, kochającą Boże Narodzenie outsiderką i starą duszą.
Bohaterowie przelewają na strony zeszytu swoje marzenia, lęki i wspomnienia oraz rzucają sobie nawzajem wyzwania. Czerwony notes wędruje po Manhattanie, a Dash i Lily nie tylko są sobie coraz bliżsi – mimo że nie znają swoich tożsamości – ale powoli wychodzą ze swoich stref komfortu i bezpiecznych baniek.
Komedia romantyczna nie tylko dla nastolatków
"Dash i Lily" to komedia romantyczna i produkcja świąteczna, więc schematów tutaj nie brakuje. Jednak twórca serialu Netflixa Joe Tracz nie tylko jest tego świadomy, ale i rozkosznie bawi się konwencjami. Są nawiązania do "Masz wiadomość", "Notting Hill", baśni o Kopciuszku, "Nic mi nie mów", "Alicji w Krainie Czarów". Kinomaniacy będą je ochoczo wyłapywać i podziwiać produkcję za finezję.
Joe Tracz robi jeszcze coś innego. Z osadzonej na Manhattanie bożonarodzeniowej historii miłosnej mogła wyjść sentymentalna i lekko kiczowata bajka, niczym "Emily w Paryżu", serial Netflixa z Lily Collins. Jednak na szczęście udaje się od tego uciec.
Niektóre utarte tropy są ścierane na proch, humor i sentymentalizm równoważą ironia i smutek, a bohaterowie, mimo swojego nastoletniego wieku, są na tyle dojrzali, że są świadomi, że miłość to nie tylko tęcza i jednorożce. Świat w "Dashu i Lily" jest różnorodny (pod względem rasy, orientacji seksualnej, religii), a stereotypy – których większość komedii romantycznych powiela – są rozsadzane od środka.
Serial unika także pretensjonalności. Dash może i jest pesymistą, i intelektualistą, ale nie cytuje jedynie górnolotnych frazesów i nie snuje się w ciemnym płaszczu z głową pełną rozmyślań. To zwyczajny chłopak, który lubi jeść pizzę, czuje się samotny i ma problemy z rodzicami. Lily to nie tylko żywa reklama Bożego Narodzenie i Pani Słoneczko – złość, smutek i ból nie są jej obce, a dziadek trzyma ją żelazną ręką.
"Dash i Lily" – serial niewiarygodnie uroczy, ciepły i przyjemny – nie wywołuje więc odruchów wymiotnych. I mimo że dobrze wiesz, jak to się wszystko skończy, a niektórych znajomych zagrań fabularnych nie dało się uniknąć, włączasz kolejny odcinek, bo jest ci po prostu ciepło na sercu.
Bądź sobą, bądź inny
Olbrzymia w tych zasług cudownych głównych bohaterów: oryginalnych, sympatycznych, wielowymiarowych i... zwyczajnych. Takich, którym po prostu chce się kibicować i takich, o których można powiedzieć: "on/ona wygląda tak jak ja".
Serial Netflixa jest bowiem pochwałą inności. Nie chodzi tylko o wspomnianą już różnorodność pod względem etnicznym czy seksualnym (rodzina Lily ze strony matki pochodzi z Japonii, jej brat jest gejem), ale o bycie outsiderem, niedopasowanie do otoczenia.
Inny jest Dash, inna jest Lily, inni są także ich znajomi i członkowie rodziny, barwni mieszkańcy Nowego Jorku: aktor-amator grający elfa Bożego Mikołaja, ekscentryczna ciotka Lily, koledzy Dasha z punkowego, żydowskiego zespołu. "Dash i Lily" to bycie innym, dziwnym, oryginalnym celebruje.
"Bądź sobą" to może wyświechtany frazes, ale to przesłanie jest wciąż ważne – nie tylko dla nastolatków. Dlatego bądź sobą, celebruj Boże Narodzenie i kochaj – uczy serial Netflixa, dzięki którym uciekniesz na kilka godzin w lepszy, magiczny świat. W 2020 roku nic lepszego nie możemy sobie nawzajem życzyć.