Nie wiedziała, co to jest burza. Mieszko I mógł być dla niej piłkarzem, a rodzina – obcymi ludźmi z ulicy. Magdalena Mierzwińska 11 lat temu straciła pamięć. Uderzenie głową w róg pralki wystarczyło, by wszystkie wspomnienia i wiedza zniknęły. W rozmowie z naTemat opowiada o nadziei, którą sprawiali jej lekarze, o poczuciu winy i tym, jak poradziła sobie z umysłem, który nagle stał się "czystą kartką".
Po raz pierwszy publicznie powiedziałaś o utracie pamięci w programie MasterChef. Dlaczego?
Magdalena Mierzwińska: Prawda jest taka, że z utraty pamięci wzięło się moje gotowanie. Kiedy wróciłam do domu po wypadku, nie pamiętałam niczego, ale miałam strasznie mocne powonienie. Wszystkie zapachy mnie denerwowały, więc zaczęłam gotować tak, żeby aromaty były prostsze. Najpierw robiłam tak, żeby nie bolała mnie głowa. Później okazało się, że to było coś, co mogłam poznać od podstaw. Coś bezpiecznego. Coś mojego. Coś, co pozwalało mi odzyskać kontakt z ludźmi.
Wielu komentatorów pisało potem na forach, że to nie miało znaczenia dla programu, że to prywatna sprawa, którą powinnaś zostawić dla siebie.
Zaraz po emisji odcinka, w którym wystąpiłam, dzwonił do mnie mężczyzna, który twierdził, że ma podobne problemy do moich, bo żona traci pamięć codziennie rano. Zadawał różne osobiste pytania, ale nie chciał ani się przedstawić, ani powiedzieć, skąd ma mój numer. Rozłączył się, kiedy zaczęłam nalegać. Nie przyszło mi do głowy, że takie sytuacje mogą się zdarzać. Inaczej zmieniłabym numer przed programem.
Ale nie żałuję. Dla mnie połowa życia wiązała się z totalnym zagubieniem. Gdyby ktoś z zupełną amnezją powiedział wcześniej, że pamięć może nie wrócić, z pewnością byłoby mi łatwiej.
Jak straciłaś pamięć?
Byłam wtedy w mieszkaniu u mamy, poślizgnęłam się na mokrej podłodze w łazience i upadłam głową na kant pralki. Doszło do jakichś mikrouszkodzeń.
Ocknęłaś się, rozejrzałaś, i zdałaś sobie sprawę z tego, że nic nie pamiętasz?
Była nade mną moja babcia, obok Sebastian, wtedy mój chłopak. W ogóle nie wiedziałam, kim są ci ludzie. Zadawałam im pytania: kim jesteście, gdzie jestem?Wszyscy myśleli, że to pourazowe. Dopiero na drugi dzień zdali sobie sprawę z tego, że to jest coś trwalszego.
Pierwsze uczucie?
Podszedł do mnie mój pies, mieszaniec owczarka niemieckiego i rottweilera. Przestraszyłam się go.
Co było potem?
Zabrali mnie do szpitala, gdzie lekarze zadawali różne pytania, robili testy, badania: tomografia, EEG, rezonans.
Powiedzieli ci, że doznałaś amnezji?
Na początku tylko pytali, później kazali mi położyć się spać. Następnego dnia znów zadawali te same pytania, sprawdzali, czy pamiętam, co działo się poprzedniego dnia. Później kazali też zapamiętywać obrazki, przedmioty.
W dyskusji pojawiała się mowa o utracie pamięci, ale lekarze uspokajali: to przejdzie za dzień, dwa.
Robili ci nadzieję.
To było najgorsze. Z jednej strony rozumiem ich, bo nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z takim przypadkiem, ale mnie to dołowało. Bo oni mówili, że za kilka tygodni wszystko powinno wrócić do normy, ale potem nadzieja umierała. Znów stawiałam się na kontrolę i znów słyszałam: nie w tym miesiącu, to w przyszłym. To był czas osamotnienia, braku pewności tego, co się ze mną dzieje. Nie wiedziałam, gdzie jestem, kim jestem. Musiałam nieustannie wierzyć wszystkim na słowo.
Odwiedziłam ich całą masę. Najpierw spotykałam się z terapeutką w szpitalu, potem przyjeżdżałam do niej, następnie ona skierowała mnie do przychodni. Na początku czułam ciągłe oczekiwanie, że ta pamięć powinna wrócić. A skoro nie wraca, to jest moja wina.
Miałaś poczucie winy, bo terapeuci oczekiwali, że im wyjdzie, a z tobą się nie udawało?
Cały czas myślałam, że ja coś robię źle. Nikt mi nie powiedział, że terapia może po prostu nie przywrócić mi pamięci.
To skutkowało moim wyobcowaniem. Nie chciałam spotykać ludzi, których znałam wcześniej, bo - może to głupio zabrzmi - ale bałam się konfliktu danych. Kiedy Sebastian, który jest informatykiem tłumaczył mi, jak działają komputery, ja sobie ubzdurałam, że umysł to jest rodzaj dysku i jeśli ja sobie zapiszę coś nowego, a potem stara pamięć wróci, to sobie z tym nie poradzę. Bo jeśli wcześniej kogoś lubiłam, a teraz go nie polubię?
Kiedy zrezygnowałaś z pomocy?
Po jakimś roku, kiedy uświadomiłam sobie, że to, czego się uczę na bieżąco, mnie rozwija.
Mówiłaś, że najlepszym terapeutą okazał się dla ciebie mąż.
Byliśmy ze sobą od 16 roku życia, po wypadku został przy mnie i pomagał mi na nowo uczyć się świata. Ślub wzięliśmy pięć lat temu.
Już po wypadku.
Tak. On podszedł do tego bardzo sensownie, poczekał, aż sama stanę na nogi. Nie chciał, żebym cały czas potrzebowała kogoś, kto mnie trzyma w pionie.
Jesteś dla niego tą samą osobą?
On się śmieje, że jest nowa kadencja i stara kadencja pamięci. To on zauważył we mnie najwięcej zmian po wypadku, ale widzi też, że w odruchach jestem taka sama. Na przykład to, że dużo gestykuluję, kiedy mówię (chowa ręce pod stół).
Jak reagowało twoje otoczenie? Chłopak musiał uprzedzać znajomych: słuchaj, Magda się zmieniła.
Z rodziną było ogólnie spokojnie, ze znajomymi - pół na pół. Niektórzy może pomyśleli, że mi odbiło, albo po prostu była to dla nich za trudna sytuacja, by sobie z nią poradzić. Innym pewnie nie chciało budować się relacji od nowa.
Ale byli też tacy, którzy opowiadali mi o tym, co robiliśmy razem, wspominali szkolne lata.
To był test na przyjaźń?
Tak. Na samym początku Sebastian brał moją komórkę, i pokazując kolejne kontakty mówił: to jest twoja babcia, to jest twój brat, to jest kolega ze szkoły, to koleżanka z pracy, a tej osoby nie znam. O kilku osobach powiedział mi, że to moi przyjaciele. W niektórych przypadkach okazało się, że jest inaczej, że osoby, które tak nazywałam przed wypadkiem teraz tak naprawdę nie istnieją w moim życiu.
Ci, którzy zostali, mówią, że się zmieniłaś?
Przede wszystkim Sebastian tak mówi. Przed wypadkiem byłam bardzo pewna siebie, bardziej otwarta i towarzyska. Byłam też mniej naiwna. Między innymi dlatego zdecydowałam się na MasterChef, żeby walczyć ze swoją nieśmiałością.
A profesorowie na studiach wiedzieli, że miałaś wypadek?
Nie. Ja wtedy w ogóle rzuciłam studia. Zaczęłam się uczyć do egzaminów, zdałam jeszcze raz na prawo, dostałam się na studia wieczorowe i zaczęłam je od początku. Po wypadku zniknęła cała wiedza. Mieszko I równie dobrze mógł być dla mnie piłkarzem.
Przez półtora roku uczyłam się i wiedzy podręcznikowej, i tej o sobie. Spotykałam się z mamą, babcią, oglądałam zdjęcia. Nie byłam jednak w stanie przeżyć tego wszystkiego na nowo, odwiedzić wszystkich miejsc, zobaczyć wszystkiego. Dowiadywałam się tylko, że miałam takie zwierzątka w takim czasie, że lubiłam to czy tamto. Żeby móc w ogóle o tym rozmawiać.
Czytałaś skrypty z lektur i skrypty z własnego życia?
Wiedziałam, że na przykład mam szczura, więc kiedy w towarzystwie była rozmowa o tym, kto jakie ma zwierzątko, byłam w stanie to powiedzieć, w zasadzie nie kłamiąc. Ale było to dla mnie strasznie emocjonalnie męczące, czułam się, jakbym cały czas kogoś oszukiwała.
Bo ty tego nie pamiętałaś.
Dokładnie. Nie mówiłam, że straciłam pamięć, więc dla mnie taka rozmowa nie była do końca uczciwa. Nikt mnie oczywiście o to nie pytał, bo nikomu nie przychodziło to do głowy.
Po wypadku rozumiałaś świat, zjawiska fizyczne? Skąd się bierze tęcza?
Wiele razy były takie sytuacje, w których nie wiedziałam, co się dzieje. Pierwsza burza mnie przestraszyła. Na początku myślałam, że coś upadło, że to może jakiś samolot spadł, wali się budynek. Nie byłam w stanie skojarzyć, że to był grzmot.
Dopiero po jakimś czasie skojarzyłam pioruny z dźwiękami, chmurami.
Liczysz, że pamięć wróci?
Już teraz nie.
A przez poprzednich 11 lat?
Przez pierwsze dwa, trzy lata myślałam cały czas tylko o tym, żeby wróciła. Starałam się robić wszystko tak, jak opowiadali mi, że robiłam przed wypadkiem. Ale ani mi to nie wychodziło, ani nie byłam w stanie wejść w rolę osoby, którą już nie byłam.
Sześć lat temu doszłam do wniosku, że nie mam na to wpływu i zaczęłam budować swoją tożsamość na nowo.
Jak to robiłaś?
Najpierw próbowałam tego, co mnie ciekawi, przygotowywałam różne scenariusze. Wymyślałam to, co mi się podoba, później wypisywałam wszystko, co muszę zrobić, żeby to osiągnąć. Najpierw myślałam o projektowaniu wnętrz. Ale, kiedy analizowałam to, uznałam, że moje pomysły są zbyt klasyczne, więc odłożyłam ten pomysł.
Co było następne?
Uwielbiam uczyć, ale to odpadło, bo żeby przekazać komuś wiedzę, trzeba ją mieć. Był moment, że myślałam o napisaniu książki, powieści fantastycznej. Kolejnym pomysłem była restauracja, katering, może jakieś warsztaty dla kuchennych amatorów, jak ja. Ostatnio do tego doszło ogrodnictwo. Z tych wszystkich pomysłów wyłoniło się więc, że za jakiś czas przeniesiemy się z Sebastianem na wieś, otworzymy agroturystykę. Będę mogła się ruszać, dbać o ogród, dzielić się swoją kuchnią.
Skoro masz już nowe plany, jesteś pogodzona z utratą pamięci?
Przeszłam całą drogę od niepewności, wyrzutów sumienia, poczucia winy do optymistycznego podejścia, jakie mam teraz. W ogóle przestałam już szukać informacji o amnezji, czytać o tym. Nie jest już tak, że zaczynam dzień od przeszukiwania internetu. Nie towarzyszy mi też strach.
Strach?
Na samym początku, jak zdarzyło mi się przewrócić, potrafiłam się strasznie rozpłakać ze strachu, że znów stracę pamięć, że to wszystko będę musiała przejść jeszcze raz, że znów wszystko stracę. Przez długi czas nie byłam w stanie wejść do łazienki u mojej mamy. Teraz, jak się przewrócę, zaklnę pod nosem, bo będzie mnie bolał tyłek. Ale nie panikuję już, że coś takiego będzie.
[Lekarze] mówili, że za kilka tygodni wszystko powinno wrócić do normy, ale potem nadzieja umierała. Znów stawiałam się na kontrolę i znów słyszałam: nie w tym miesiącu, to w przyszłym. To był czas osamotnienia, braku pewności tego, co się ze mną dzieje.
Cały czas myślałam, że ja coś robię źle. Nikt mi nie powiedział, że terapia może po prostu nie przywrócić mi pamięci.
Sebastian brał moją komórkę, i pokazując kolejne kontakty mówił: to jest twoja babcia, to jest twój brat, to jest kolega ze szkoły, to koleżanka z pracy, a tej osoby nie znam.
Pierwsza burza mnie przestraszyła. Na początku myślałam, że coś upadło, że to może jakiś samolot spadł, wali się budynek. Nie byłam w stanie skojarzyć, że to był grzmot.