Czy macierzyństwo może być zalecanie w ramach terapii? Czy kobiety współcześnie wciąż bywają traktowane jak XIX-czne histeryczki? Do zadawania takich pytań prowokuje Maria Peszek, której lekarz jako środek antydepresyjny zalecił "zrobienie sobie dziecka"
Maria Peszek w wywiadzie z Jackiem Żakowskim w "Polityce" mówi: – Jedna z moich piosenek tak się zaczynała: "Przychodzi baba do doktora/ jestem na smutek chora/ecie pecie ecie pecie/ niech se pani zrobi dzieci. Jeden z lekarzy wprost mi walnął: niech se pani zrobi dziecko. W ciąży smutek przejdzie". To było, jakby mi wsadził rękę w majtki i w mózg jednocześnie. Nie jestem feministką, ale to mi się wydaje okropnie poniżające". Czy to szczere wyznanie Marii Peszek świadczy o tym, że oferowanie kobietom tego typu "lekarstw" na depresję, nerwicę czy inne choroby duszy jest praktyką nagminną? Takie relacje przypominają podejście medyczno-psychologiczne, a tak naprawdę przecież czysto kulturowe, które w wieku XIX wyodrębniało spośród kobiet histeryczki.
W XIX wieku, za czasów słynnej kliniki Charcota, histeria ściśle wiązała się ze sposobem na jaki definiowano kobiecość. To, że anatomia kobiety jest jej przeznaczeniem, uważano wtedy za nie podlegające dyskusji. Ulgę kobiecie mogło przynieść jedynie "okiełznanie" jej fizjologii. Histeryczki miały być kobietami "popsutymi", niezdolnymi do funkcjonowania w społeczeństwie. A kim w istocie były? Nie miały dzieci, często także męża, w towarzystwie nie umiały siedzieć cicho, miały własne zdanie, działały zamiast biernie czekać, mówiły bez ogródek na tematy, które powinny zawstydzać "niewinne dziewczęta", okazywały emocje. Mężczyzna mógł werteryzować, przeżywać ból istnienia i wszelkie porywy emocji bez konsekwencji. Wrażliwe kobiety należało bardzo szybko "pacyfikować". Wmawiało się im więc, że ich zagubienie i smutek, uleczy włączenie w porządek społeczny. Skupienie się na dziecku miałoby je ratować przez niepotrzebnym analizowaniem własnych emocji.
Julia Wahl, psychoterapueta, psycholog i blogerka naTemat mówi: Lekarz, który w ten sposób rozmawiał z Marią Peszek musiał być zwyczajnie głupi, skrajnie niekompetentny i zwyczajnie niegrzeczny. To rzeczywiście przypomina podejście rodem z XIX-cznego Wiednia. Nie rozumiem, jak można zalecać kobiecie, w chwili jej słabszej formy psychicznej, w depresji, z nerwicą lękową, że kiedy zajdzie w ciążę, wszystko się ułoży. Przecież ciąża jest ogromnym ryzykiem dla psychiki! Raczej ją destabilizuje, niż stabilizuje. Żeby móc cieszyć się ciążą i żeby przynosiła ona pozytywne efekty psychologiczne, trzeba czuć się wygodnie w swojej tożsamości, być w dobrym życiowym momencie. Ciąża to przecież dodatkowy stres dla organizmu, hormonalna rewolucja, a nie zapominajmy też, że istnieją również: depresja czy nawet psychoza poporodowa.
Wioletta Przybyszewska z Chrześcijańskiego Ośrodka Poradnictwa i Terapii "Persona Humana" mówi: – Trudno mi oceniać jednoznacznie lekarza pani Marii, nie znamy kontekstu i historii choroby, tak jak powinniśmy, żeby móc wydawać diagnozy. Mówiąc jednak ogólnie: urodzenie dziecka nie rozwiązuje problemu, który występował przed ciążą. Może go co najwyżej odłożyć "na później", bo ciąża i poród to rzeczywiście czas maksymalnej mobilizacji organizmu i skoncentrowania wszystkich sił na macierzyństwie, co daje krótkotrwały "pozytywny efekt". Ale lęki, depresja, jeśli nie wyleczone w terapii, zawsze wrócą, jak bumerang. Rodzenie jednak dziecka "w celu", wydaje mi się absolutnie nieetyczne w stosunku do tego dziecka przede wszystkim. Z jakim obciążeniem ono się rodzi! Nie z takich powodów przecież chcemy mieć dzieci.
Maria Peszek w rozmowie z Jackiem Żakowskim opowiada, że kilkukrotnie lekarze sugerowali, że jej zły stan psychiczny jest spowodowany także tym, że, chociaż już pora, wciąż nie chce mieć dzieci. Nazywano ją "zboczoną i zaburzoną".
Julia Wahl podkreśla: – Dziecko nie jest lekiem na całe zło. Doradzanie kobiecie w depresji leczenia "przez dziecko" jest skrajnie instrumentalizujące zarówno dla kobiety, jak i dla dziecka.
Zaznacza jednak: – Wiedza potoczna o tym, co może pomóc młodej kobiecie, która przeżywa psychiczne załamanie, jest jednak rzeczywiście nierzadko bardzo odległa od wiedzy merytorycznej. Rodzice czy dziadkowie mówią dziewczynie: nie zamartwiaj się tak, jak urodzisz dziecko, zaraz ci wszystko przejdzie, uspokoisz się, odnajdziesz w życiu. Tak jakby dziecko miało działać jak pigułka szczęścia, jak prozac, a kobieta, która dziecko urodzi ubezpieczała się od "wszelkiego szaleństwa".
Dlaczego wiedza potoczna przedstawia się właśnie tak? – To złożony problem i streszczenie go w kilku zdaniach nie odda stopnia jego skomplikowania – odpowiada Julia Wahl. Ale na pewno ma to związek z obowiązująca wciąż kulturą patriarchalną i brakiem odpowiedniej edukacji, czy może dokładniej – psychoedukacji. Dodatkowym problemem, który zaznacza się w wywiadzie z Marią Peszek jest też w ogóle przyznawanie się innym do psychicznej słabości. Słabości takie są odbierane jako stan wstydliwy, o którym nie można mówić, którego nie może być widać. Jako problem, który trzeba natychmiast rozwiązać, zamienić na jakiś stan społecznie "normalny". Na przykład na macierzyństwo.