Sytuacja, w której się znaleźliśmy (nie my i oni, wspólnie się znaleźliśmy) jest zaprzeczeniem wspólnego domu. Nie zgadzam się na marnowanie szansy dla kraju, szansy na to, żeby się obronił. Rozmawiajmy, spierajmy się, ale nie grzebmy w cudzych grobach, nie zakłamujmy prawdziwego obrazu a”priori

REKLAMA
Nazywam się Zbigniew Mamys. Pracuję dla polskiego rządu, choć nie mam żadnej legitymacji partyjnej. Staram się jako fachowiec wspierać dialog w biurze Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania. Mój kraj pojmuję jako wspólny dom, w którym jest miejsce dla wszystkich, ale według zasady dajmy sobie przestrzeń i szansę realizacji własnych planów, własnych wartości i przekonań. Jestem centrystą, a nawet umiarkowanym konserwatystą. Moje dzieci wychowuję w duchu poszanowania dla innych – bez względu na to czy Ci inni są gejami, lesbijkami, Romami, czy jeżdżą na wózkach, czy mają siedem klas. Mój tato ma siedem klas i niezwykłą mądrość życiową, której uczyłem się od niego. Dziś jest 73-letnim mężczyzną, który nigdy nie narzekał. Był ślusarzem, teraz na emeryturze pomaga w prowadzeniu gospodarstwa pewnego przedsiębiorcy. Nigdy nie bał się pracy i współcześnie nie narzeka na władzę, bo Polska jest jego domem, w którym musiał znaleźć sobie miejsce dla siebie. I wcale nie było mu łatwo, ale miał w sobie i ma tę elementarną odpowiedzialność za to jak będą żyły jego dzieci i wnuki. I w swej wspaniałej mądrości życiowej razem z moją mamą zrozumieli, że czasy się zmieniają, że trzeba walczyć z kryzysem - tym domowym i tym, który może dotknąć kraj. Bo tego kryzysu krajowego nie ma w skali, którą przeżywa Europa, ale dzisiejszy marsz w Warszawie go przywołuje, oczekuje masowany retoryką cyników, którzy są złymi patriotami. Gorszymi od moich rodziców i ode mnie też.
Tak, pozwalam sobie na tę ocenę, bo nie wyobrażam sobie, że mając dostęp do informacji i przyglądając się dramatom Greków czy Hiszpanów można tak bezrefleksyjnie podkładać ładunek wybuchowy pod zdrowe podstawy przedsiębiorczości w naszym kraju, czyli moim, moich rodziców, tych którzy chodzą do kościoła katolickiego i innych kościołów, albo z szacunkiem dla innych głoszą swój agnostycyzm. Tych, którzy próbują dostosować się do współczesnych realiów i prawa mając inną orientację seksualną, albo inną narodowość, tych, którzy proszą o wsparcie materialne, duchowe i tych, którzy po prostu opierają się wszelkiej ksenofobii.
Czy można lepiej rządzić? Przysparzać mniej trosk i niepokojów? Można, ale sprawowanie władzy, zaprowadzanie porządku prawnego, ekonomicznego i społecznego to nie jest program komputerowy. To jest operacja na obszarze globalnym, który weryfikuje słuszność lub jej brak. Jak rządzić droga Pani, drogi Panie, kiedy ci, którzy te rządy recenzują wprowadzają zamęt i histerię w głowy Polaków. Dzielą kraj na my i oni, wieszczą kryzys, pytają czy jako dziennikarz (byłem nim przez 17 lat) mogę być kolegą Tomasza Lisa (a”propos transparentów na marszu pt. „Obudź się Polsko”). Jestem kolegą po fachu Tomasza Lisa i mogę się z nim spierać albo zgadzać, ale nie mam zamiaru dopuścić do tego, żeby cyniczni politycy, nałogowi poszukiwacze władzy zamienili moje prawo do polemiki w mur, który cementuje pytanie „czy mogę być kolegą Tomasza Lisa”. Taki mur już udało się stworzyć przywołanym wcześniej wespół z charakterystyczną publicystyką czwartej RP. A przecież kiedyś byliśmy kolegami? Kto/co nas/was tak umiejętnie rozprowadza? Zapotrzebowanie na rynku mediów? Gwarancja pracy? Poziom czytelnictwa, oglądalności? A gdzie są te naiwne z punktu zasady współżycia? Nie chcę, żeby mój dawny serdeczny kolega Marek Magierowski spoglądał na rzeczywistość, w której się poruszam przez szczelinę tego muru.
Sytuacja, w której się znaleźliśmy (nie my i oni, wspólnie się znaleźliśmy) jest zaprzeczeniem wspólnego domu. Nie zgadzam się na marnowanie szansy dla kraju, szansy na to, żeby się obronił. Rozmawiajmy, spierajmy się, ale nie grzebmy w cudzych grobach, nie zakłamujmy prawdziwego obrazu a”priori. Dużo jest do zrobienia, dużo do poprawienia, jednak ważne są priorytety. Nie wyobrażam sobie, żeby je realizować w państwie „my-oni”. I nie w dialektyce zastraszania, tudzież zakłamywania. Co to znaczy, że oni żadnego prawa nie uznają? Ile razy prezes Kaczyński musi wygłosić tego typu opinię, żeby państwo popękało., bo ktoś nie tylko podniesie kamień, ale jeszcze nim szaleńczo rzuci.