
To wielka moc, ale też wielka odpowiedzialność. Dar, jaki mają w rękach neurochirurdzy, sprawia, że ci specjaliści potrafią zdziałać cuda, lecz muszą stawiać czoła przypadkom, w których granica między życiem a śmiercią jest bardzo cienka. A gdy leżącym na stole operacyjnym pacjentem jest noworodek, presja jest nie do wyobrażenia. O ciężkiej i pełnej dylematów pracy opowiada autor książki "Neurochirurg".
Zostałem lekarzem, żeby ratować życie ludzi. Neurochirurgię wybrałem, ponieważ uważam, że ta specjalizacja jest najwyższym osiągnięciem w medycynie. Praktykuję neurochirurgię dziecięcą, aby podkreślić wagę tych pacjentów, którymi przez bardzo długi czas się nie zajmowano ze względu na ich wiek – by podarować im życie. Dać im szansę. Okazać im szacunek.
Nie każdy interesuje się, co myślą rodzice. Niektórzy w zasadzie mają to w głębokim poważaniu. Dlatego właśnie jestem dziś takim, a nie innym człowiekiem i dlatego wybrałem pracę z dziećmi. Z tego samego powodu naprawdę zawsze staram się stawiać w sytuacji zarówno rodziców, jak i moich pacjentów. Jak ja bym się czuł na ich miejscu? Co mogłoby nieco zmniejszyć ciężar tego okropnego doświadczenia. Mam nadzieję, że robię, co w mojej mocy i to co, powinienem.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Filia
