Chłód formy, chirurgiczna precyzja filmowania, treść gorąca i buzująca od perwersji. W „Code Blue”, który właśnie trafił na nasze ekrany, polska reżyserka operuje tym samym zdolnym do wiwisekcji językiem, co Michael Haneke, guru europejskiej kinematografii. Demoniczna pielęgniarka, główna bohaterka Antoniak, to duchowa siostra Eriki Kohut, neurotycznej tytułowej postaci z „Pianistki”. Tyle że Haneke to kompozytor doskonały, zaś Antoniak, niestety, fałszuje.
Debiut Urszuli Antoniak – „Nic osobistego” – pozwalał sądzić, że na obczyźnie narodziła się nam prawdziwa filmowa gwiazda. Historia dziewczyny, która z bliżej nieokreślonych powodów zdecydowała się na ucieczkę z własnego życia i zupełnie przypadkiem znalazła schronienie w prowincjonalnej posiadłości, w ramionach starszego od siebie mężczyzny, ujawniał wielki talent reżyserski Antoniak. Jej zdolność do budowania napięcia obrazem, do uwodzenia widza za pomocą niepokojących zbliżeń, ciszy, czasem i podniecenia lub odrazy, którą budzą w odbiorcach wykreowani przez nią bohaterowie. Antoniak postanowiła czerpać z tradycji europejskiego kina i literatury. Sumiennie odrobiła lekcje z Bergmana i Bernharda, z Hanekego i Muller. Jej wrażliwość, dla niektórych łzawa i odpychająca, dla mnie była osobistym odkryciem.
„Code Blue”, kolejny obraz artystki, kontynuuje obrany na starcie kurs na psychologizm. Jeśli „Nic osobistego” Antoniak rozmawia z „Ukrytym” Hanekego, to „Code Blue” ewidentnie nawiązuje dialog z kultową „Pianistką”. Reżyserka bawi się w nim motywami dobrze znanymi z obrazów Hanekego, jednak – uwaga, uwaga – nie robi tego mądrze. U Antoniak wszystko jest bardziej, mocniej, lepiej. Czyli gorzej, bo Haneke bierze w nawias, a Antoniak potęguje bez umiaru. Drugi film reżyserki sprawia, że muszę zgodzić się z krytykami jej filmowego warsztatu. Miała być prawdziwa historia, a wyszła histeria jakich mało.
Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek zmierzył poziom wytrzymałości przeciętnego widza na traumę,
którą serwuje mu się za pośrednictwem kinowego ekranu. Na przykładzie „Code Blue” mogę stwierdzić, że po kilkunastu minutach przyswajania kadrów wypełnionych lękiem, cierpieniem i śmiercią kompletnie uodporniłam się na mroczne treści, z których film składa się w całości. Obudowałam się pancerzem, mniej lub bardziej świadomie. To źle, bo nie marzę wcale – jak bohaterka mojego ulubionego dokumentu Marcela Łozińskiego – „żeby nie bolało”.
Eutanazja. Gwałt. Seksualne dewiacje. Przemoc. Samobójstwo. Antoniak nie oszczędza sobie i nam, widzom, niczego. Mierzy się z ważkimi problemami współczesności. O każdym z nich warto byłoby nakręcić osobny film. W masie problemy wypadają śmiesznie. Antoniak jest świetna, gdy skupia się na niuansach: odbiciu w szybie, dziurawej powierzchni zasłon głównej bohaterki czy na szpitalnych szeptach. Sama nie opowiada szeptem, jak w swoim debiucie. Niepotrzebnie krzyczy.
Tragedia Eriki Kohut z „Pianistki” Hanekego mogła nas poruszyć, bo reżyser zbudował pełnowymiarową postać. Pianistka lubiła bawić się żyletką w łazience, ale oglądała też seriale z mamą i objadała się prażynkami. Udzielała lekcji gry na pianinie i wcale nie mordowała przy tym uczniów. Była stateczną kobietą, która od czasu do czasu chodziła do kin porno lub podglądała pary kopulujące nocą na Praterze. Dopiero to połączenie – dystynkcji, staropanieństwa, pensjonarskości i tłumionego erotyzmu – czyniło z Kohut postać tragiczną, człowieka. A nie bohaterkę krwawej kreskówki, w której kotka można wsadzić do piekarnika, bo kotek posiada trzy „życia”.
Bohaterka „Code Blue” nie może umrzeć, bo nigdy nie żyła. Film zaczyna się od alegorii i na niej kończy. Połyskujące obrazy Antoniak, stanowiące klamrę dla filmu,
przypominają dzieła artysty Billa Violi, pokazywane w stołecznej Zachęcie kilka lat temu. Tak, film Antoniak to dla mnie idealne pole do intelektualnej analizy, bo nie przeżyłam go emocjonalnie. Jak „Białą wstążkę” Michaela Hanekego – film, w którym okrucieństwo dzieci, sportretowanych w pozornie sielskim krajobrazie, poraża. Jest zapowiedzią totalitaryzmów nadciągających nad Europę.
Przed premierą filmu czytałam, że Antoniak nakręciła obraz o tym, że ludzie samotni z wyboru są dyskryminowani przez społeczeństwo. Wiele sobie po tym motywie obiecywałam. Zresztą sceny z „Code Blue”, w których bohaterka przyjmuje w swoim sterylnym apartamencie parę przyjaciół, obrzydliwych mieszczan, godne są zapamiętania. Antoniak nie udało się jednak pociągnąć tematu: nie obroniła singli, uczyniła z nich za to wyjących o miłość dewiantów. Odebrała im nadzieję na normalne życie. A nam – na polskiego Hanekego w spódnicy.