Są znani z tego, że są znani... ale czy na pewno? Ten dokument pokazuje, że sławę na Instagramie można kupić chociażby od dilera botami z Egiptu. Obserwatorzy, polubienia, a nawet komentarze – to wszystko jest na sprzedaż. Godzinami potrafimy przeglądać wyidealizowane fotografie, ale czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak one powstają i kto tak właściwie je tworzy? Niestety w instagramowym świecie jest więcej fikcji, niż ci się wydaje.
Dostaniesz paczkę z drogą biżuterią, tylko zrób sobie w niej zdjęcie, wyjedziesz na weekend do luksusowego hotelu, tylko oznacz go w swojej relacji, wymienisz telefon na najnowszy model, tylko nie zapomnij się tym pochwalić i podlinkować strony, gdzie można go kupić. Tak właśnie zarabiają influnecerzy, których profile na instagramie są jak wielkie tablice z ogłoszeniami "na sprzedaż".
Im więcej obserwatorów, tym oczywiście lepiej. W ostatnim czasie influencer marketing cieszy się naprawdę dużą popularnością. Agencje reklamowe oraz właściciele marek decydują się na współpracę z influencerem, bo opinia wpływowej osoby jest nie tylko bardziej autentyczna od tradycyjnych reklam, ale owocuje też dużo większym zaangażowaniem odbiorców.
To tak jakby marketing rekomendacji – jako konsumenci wolimy zawierzać ludziom, których lubimy i których obserwujemy z własnej woli, niż ufać przypadkowym osobom występującym w irytującej reklamie.
Żeby influencer faktycznie mógł zarabiać na swojej działalności i dostawać darmowe próbki rozmaitych produktów, musi najpierw pochwalić się licznym gronem obserwatorów. Nick Bilton, korespondent "Vanity Fair" oraz były reporter i felietonista "New York Timesa", postanowił sprawdzić, czym tak naprawdę jest dzisiaj sława i zagłębić się w świat wyidealizowanych fotografii.
Dokument Biltona "Podróbki sławy" zabiera nas w podróż do rzeczywistości influencerów i tym samym wyjawia kilka niewygodnych faktów. Dziennikarz we współpracy ze sztabem ekspertów przeprowadza eksperyment społeczny. W castingu wyłania trzy osoby ze stosunkowo niewielką liczbą followersów, aby następnie zrobić z nich wpływowych influencerów.
Po wykupieniu fałszywych obserwujących i armii botów, które publikują komentarze pod postami na instagramie, nowi "influencerzy" poznają zarówno blaski, jak i cienie pożądanego obecnie przez tak wiele osób stylu życia. Wraz ze wzrostem liczby obserwujących oraz po kilku ustawionych sesjach fotograficznych, do eksperymentalnych influencerów zaczynają zgłaszać się marki, które chcą z ich pomocą reklamować swoje usługi i produkty.
Choć nie da się ukryć, że "Podróbki sławy" to dokument ze sporą ilością scen wyreżyserowanych i dokręconych specjalnie "pod tezę", to Biltonowi z pewnością trzeba przyznać jedno – słusznie zwrócił uwagę na fakt, że "praca", o której marzą obecnie miliony młodych osób, to w rzeczywistości kuriozalny świat, w którym nie istnieje pojęcie autentyczności.
"Mamo, w przyszłości chcę być influencerką!"
Badania amerykańskiej agencji Morning Consult już w 2019 roku wykazały, że aż 86 proc. osób w przedziale wiekowym 13-38 marzy o pracy influencera i w przyszłości planuje zostać internetowymi twórcami. Z roku na rok kariera w mediach społecznościowych jest przecież coraz bardziej pożądana.
Bilton pokazuje, że praca internetowego twórcy to tak naprawdę ciągła gra w udawanie. Młodzież pragnie być influencerami, bo widzi, jak atrakcyjne i pełne przyjemności może być wtedy życie. "Podróbki sławy" urealnia jednak wyidealizowany świat i wyjawia, że podróż prywatnym samolotem można wykupić sobie w cenie 50 dolarów za godzinę, luksusową kąpiel usłaną różami organizuje się w ogrodowym basenie, a na wakacje w pięknym miejscu można wyjechać nie wychodząc z domu.
Warto włączyć sobie dokument Biltona, chociażby po to, aby zobaczyć, jak fotografia może manipulować rzeczywistością.
Powiadomienia, lajki i komentarze dają nam szczęście, ale może lepiej poszukać go gdzie indziej?
Bilton swój eksperyment przełożył też na towarzyszącą nam obsesję lajków, podkreślając przy tym, w jak dużej mierze jesteśmy zależni od wszelkich powiadomień. Doświadczają tego bohaterowie dokumentu, ale na co dzień doświadcza tego też każdy z nas.
Wrzucasz post i sprawdzasz, czy ma już jakieś reakcje lub polubienia? Odświeżasz stronę, żeby sprawdzić, czy pojawi się nowe powiadomienie? Czujesz napływ pozytywnych emocji, bo kilka osób skomentowało od razu twój wpis? Nie da się ukryć, że choć na jedno z tych pytań większość z nas odpowie twierdząco.
Nieustanne powiadomienia powodują przypływ endorfin i jest to fakt. W czasie pandemii, gdy nie spotykamy się już tak często z rodziną i ze znajomymi, media społecznościowe to nasze okno na świat, dlatego cały czas chcemy być na bieżąco.
Dokument HBO może jednak sprawić, że zastanowisz się, czy czasem nie warto wyłączyć powiadomień w telefonie, a czynników wywołujących szczęście poszukać w świecie rzeczywistym. Taki eksperyment spróbowałam zrobić ja. Jak dotąd wytrzymałam 5 dni i uwierzcie mi, że mam wrażenie, jakbym nagle zyskała więcej wolnego czasu...