Radek wyjechał do Sierra Leone w Afryce za chlebem. Zmarł nagle w październiku. W akcie zgonu zapisano: ostra malaria i sześć innych chorób. Rodzina od miesięcy dobija się do urzędników i prezydenta, by sprowadzić ciało 23-latka do Polski. Zorganizowano internetową zbiórkę. – Nie możemy wykluczyć, że było to umyślne spowodowanie śmierci. Wszystkie okoliczności są co najmniej dziwne – mówi nam Kamil Sitko, przyjaciel zmarłego i pełnomocnik jego rodziny.
Radek Bolek wyjechał do Sierra Leone, gdzie pracował w ekskluzywnej restauracji. Ale ostatecznie za swoją pracę nigdy nie otrzymał wynagrodzenia.
Nagle w październiku trafił do szpitala. Parę dni później umarł. Prokuratura Okręgowa w Krakowie prowadzi śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci.
Rodzina i przyjaciele Radka zbierają pieniądze w sieci, by sprowadzić jego zwłoki do Polski.
Grudzień 2019 roku. 21-letni Radek dostaje od znajomego z krakowskiej restauracji propozycję nie do odrzucenia. Jako kucharz w knajpie w Sierra Leone w Afryce miałby zarabiać miesięcznie 12 tys. zł.
Zgadza się, bo w Polsce o takich pieniądzach może tylko pomarzyć. Snuje plany. Matce mówi, że jak wróci po roku, to założy w stolicy bar mleczny albo bistro. Już nigdy nie wraca.
Umiera w niewyjaśnionych okolicznościach w październiku 2020 roku. W akcie zgonu jako przyczynę wpisano: malarię i sześć innych chorób współistniejących, o których rodzina nie wiedziała. Teraz bliscy Radka walczą o to, by sprowadzić jego ciało do Polski i wyjaśnić przyczynę jego śmierci. W sieci trwa zbiórka.
Od kilku miesięcy bezskutecznie próbujecie sprowadzić ciało Radka z Afryki do Polski. Odbijacie się od ścian urzędów, prokuratury, a nawet Pałacu Prezydenta?
Kamil Sitko, przyjaciel zmarłego i pełnomocnik jego rodziny: – Zderzyliśmy się z betonowym murem, jeśli chodzi o jakąkolwiek pomoc. W pierwszej kolejności zawiadomiliśmy Prokuraturę Okręgową w Krakowie o możliwości popełnienia przestępstwa z uwagi na podejrzane okoliczności śmierci Radka. Koszty przechowywania ciała w chłodni są ogromne.
Ciało pana Radka od kilku miesięcy przebywa w chłodni w Sierra Leone. Na razie nie znacie dokładnych kosztów?
Niestety nie poznamy kosztów do momentu, kiedy nie będziemy mieć wszystkich zgód i możliwości ściągnięcia ciała Radka do Polski. Dzwonię dziś i usłyszę, że nie ma żadnych kosztów. Jutro powiedzą mi, że mamy zapłacić 200 dolarów za dzień przechowywania zwłok. A jeszcze kolejnego dnia – 100 dolarów.
Wszystko zależy od tego, na kogo się trafi i jaką kwotę będzie ta osoba chciała wyłudzić.
Podobnie zdaje się było z sekcją zwłok?
Tak, też musieliśmy zapłacić 2 tys. dolarów, mimo kontaktu z ambasadą i konsulem, który zasugerował, żeby przyzwyczaić się do tamtejszych realiów i przekazał, że tę kwotę trzeba zapłacić, aby ciało zostało wydane.
Rodzina Radka obawiała się ogromnych kosztów za przechowani ciała. Padł więc pomysł, by go skremować.
Ale to oznaczałoby, że nie można wykonać sekcji zwłok w Polsce i poznać przyczyny jego śmierci.
Dokładnie tak. Dlatego pani Anna, mama Radka, zapytała prokuraturę o możliwość spopielenia ciała. Niestety nie może tego zrobić, gdyż w listopadzie uzyskała odpowiedź, która stanowi, że są podejmowane stosowne czynności.
Niestety od czterech miesięcy ciało wciąż pozostaje w Freetown w Sierra Leone, a mama Radka nie może pochować swojego ukochanego syna i poznać prawdy o jego śmierci.
Gdzie jeszcze szukaliście pomocy?
Poza prokuraturą wystąpiliśmy do Ministerstwa Sprawiedliwości, Prokuratora Generalnego, Prokuratury Krajowej. Poza tym oficjalne pisma skierowaliśmy do konsula i ambasadora.
W pierwszym miesiącu wysłaliśmy pismo do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Pan minister nawet nie raczył odpowiedzieć, dlatego postanowiliśmy napisać także do prezydenta.
I co prezydent zrobił w sprawie?
Prezydent przekazał sprawę do ministra spraw zagranicznych, który nadal milczy. I koło się zamyka. Poza tym zawiadomiliśmy Państwową Inspekcję Pracy, bo de facto oszukano młodego chłopaka.
Radek zdecydował w 2019 roku, że wyjeżdża do pracy w Sierra Leone. Jak zareagowała rodzina, przyjaciele?
Młodość rządzi się własnymi prawami. I ja, i część rodziny była przeciwna wyjazdowi Radka do pracy w Afryce. Poprosiłem go, by pokazał mi umowę o pracę, bym mógł ją sprawdzić. Ale miał ją otrzymać dopiero na lotnisku.
Uściślijmy: powiedziano Radkowi, że jako kucharz będzie zarabiał 12 tys. zł i co miesiąc miał tę kwotę otrzymywać. Pracodawca zagwarantował mu także zakwaterowanie, przelot?
Tak, pracodawca zagwarantował Radkowi oprócz przelotu i zakwaterowania wszystkie środki ochronne: ubezpieczenie, badania, które wykonywał jeszcze w Polsce i leki na malarię, które miał otrzymywać również na miejscu.
Radek tę pracę załatwił przez znajomego?
Tak, on wylatywał z Polski wspólnie z menedżerem, który miał zarządzać restauracją w Sierra Leone.
To był jego znajomy?
Tak, to była osoba, z którą on pracował kilka lat w restauracji w Krakowie. To był człowiek zaufany. Pracowali w tej samej knajpie, on był jego mentorem, uczył go przez kilka lat. Później zaproponował mu, by pojechał z nim do Afryki. Obiecał, że będzie szkolił pracowników, zarobi kilka tysięcy dolarów za miesiąc. Miał mieć też załatwione ubezpieczenie.
Radek sądził, że to praca idealna, a taka okazja się nie powtórzy. I na samym początku on naprawdę miał ubezpieczenie. Jednak umowę odwlekano z tygodnia na tydzień. Po pierwszym miesiącu pracy okazało się, że jest lockdown i nie mają nawet na jedzenie.
Z czego Radek się wtedy utrzymywał?
Prosił przyjaciół, by wysyłać mu pieniądze. Cała ta opowieść o bogactwie okazała się dość tragiczna. Ostatecznie jakieś pieniądze na jedzenie dostali od kolegi Radka i jakoś przetrwali. Po lockdownie restauracja zaczęła działać i zapewniali mu żywność, miejsce stałego pobytu. Później postawiono go przed wyborem bez wyboru, czyli wypłacimy ci pieniądze dopiero na koniec.
Czyli po roku pracy?
Tak, on nie miał de facto wyjścia. Cieszył się, że nie wyda tych pieniędzy, że uda mu się je zaoszczędzić.
Chciał te pieniądze zainwestować w bar mleczny w Warszawie?
Tak, cała rodzina Radka to kucharze. On zawsze marzył o swoim bistro. W pewnym momencie Radek zaczął się upominać o pieniądze za przepracowany czas, bo chciał wracać do Polski.
Najpierw miał wrócić w wakacje, ostatecznie w listopadzie. Kiedy zaczynał upominać się o pieniądze, to najpierw zginął telefon, później Radek, a na końcu jego tablet i dokumenty dotyczące jego śmierci.
Co pan sugeruje? Dziwny zbieg okoliczności: ginie telefon, później zdrowy człowiek zaczyna chorować. W akcie zgonu – oprócz malarii – wpisano sześć innych chorób współistniejących, o których rodzina nie wiedziała.
Dokładnie. Choroby te miały przebiegać bezobjawowo. Na podstawie wyłącznie tych zbiegów okoliczności nie możemy nikogo oskarżyć o to, że było to umyślne spowodowanie śmierci. Ale nie możemy też tego wykluczyć.
Wszystkie okoliczności są co najmniej dziwne, łącznie z tym, że giną dokumenty, a pan Tomasz, czyli menedżer, który Radkowi załatwił pracę, zachowuje się nietypowo.
O czym konkretnie pan mówi?
Po śmierci Radka pan Tomasz rozmawiał ze mną tylko raz. Kiedy zacząłem zadawać szczegółowe pytania, to przestał się ze mną kontaktować. Tak samo było z rodziną.
Jak rozmawiałem z panem Tomaszem i zapytałem, co się stało z Radkiem, to on nie odpowiedział na pytanie, tylko tłumaczył, dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję.
Np.?
Na przykład tłumaczył, dlaczego od razu nie pojechali do przychodni, tylko po 20 minutach. Wydawało mi się to mocno obronne.
To tylko moje spostrzeżenia i wątpliwości, które trzeba wyjaśnić. Ale nawet przyjmując, że Radek nie został zabity umyślnie, to wzięto młodego i zdrowego chłopaka jako pracownika do kraju wysokiego ryzyka.
Miał mieć zapewnioną ochronę, również zdrowotną. W czasie jego pobytu za granicą przestali go ubezpieczać, nie zapewnili mu podstawowych środków ochronnych, jak leków na malarię. I nie wypłacili mu przy tym należytego wynagrodzenia, żeby sam mógł sobie zapewnić te leki.
To narażenie pracownika na śmierć i do tego niestety doszło. Okoliczności tej śmierci są bardzo dziwne. Poza tym, przy sekcji brały udział osoby trzecie. Taki to jest kraj, ale pan Tomasz powiedział redaktor z Polsatu, że był pełnomocnikiem ambasady, dlatego wpuszczono go na sekcję zwłok. To jakiś absurd. Podczas sekcji nie mogą przebywać osoby trzecie, bo de facto jest to wówczas czynność nieważna.
Przez cały czas mieliście państwo kontakt z panem Radkiem. W jakim był stanie? Czy na coś narzekał?
Przez cały czas mieliśmy sygnały, że nie chcą mu wypłacić pieniędzy. On się zaczynał domagać. Radek dużo działał społecznie, był w zarządzie jednej z organizacji i ze względu na pełnioną funkcję mówię do niego: "Radek, kiedy wracasz? Bo trzeba dokumenty podpisać, sprawozdanie". Usłyszałem: "Kamil, nic się nie martw, już zaczynam upominać się o pieniądze. Myślę, że może w wakacje będę".
Kiedy dzwoniłem latem, to powiedział: "Nie martw się, może będę jakoś w październiku". Wtedy stwierdził, żeby dokumenty złożyć bez jego podpisu i był pewien, że do Polski wróci w listopadzie i święta wspólnie spędzimy.
To była rozmowa na kilka dni przed jego śmiercią. Nie mógł rozmawiać, bo skradziono mu telefon. Dzwonił z pożyczonego aparatu, kazał się nie martwić i zapewniał, że przyjedzie w listopadzie. I to była nasza ostatnia rozmowa.
Nie czuł się gorzej?
Nic na to nie wskazywało. Miał normalny głos. W dniu, kiedy przewieziono go do przychodni, on normalnie pracował w restauracji za kasą. Z relacji pana Tomasza wynika, że Radek nie miał żadnych objawów. Ale nagle źle się poczuł i poszedł na przerwę.
Gdy nie wracał po 20 minutach, pan Tomasz sprawdził, jak się trzyma. Zobaczył, że jest gorzej, więc pojechali do przychodni. I tam zrobił mu pierwsze zdjęcie, na którym widzimy, jak Radkowi pobierają krew.
Jego stan się pogarszał, dlatego przewieziono go do innego szpitala. Tam jego stan był krytyczny, a Radek zapadł w śpiączkę. Na malarię się umiera, ale pytanie, czy w tak szybkim tempie i bez objawów?
W międzyczasie z rodziną kontaktuje się pan Tomasz.
Tak, pan Tomasz chce od rodziny Radka najpierw 1 tys. dolarów, po kilku godzinach już 2 tys. dolarów, bo okazuje się, że jednak nie jest on już ubezpieczony. A potem pan Tomasz prosił o międzynarodowy transport medyczny chorego do Europy.
Natomiast, co mnie bardzo dziwi: kiedy pan Tomasz widzi, że z Radkiem jest bardzo źle, że on umiera, to w pierwszej kolejności w takiej sytuacji dzwoni się do rodziny, by ta mogła się z nim pożegnać. A on robił mu zdjęcia, które wysłał po śmierci.
Poza tym, jak człowiek umiera, to najpierw informuje się o tym rodzinę, a nie kolegów.
Na początku myślałem, że informacja o śmierci Radka jest jednym wielkim żartem. Skontaktował się ze mną nasz wspólny przyjaciel i mówi: "Radek nie żyje". Miałem nadzieję, że to głupi żart.
Radek był pełnym energii, młodym człowiekiem, który dopiero zaczynał życie. On był pogodny, dobry. Mimo że miał bardzo ciężkie życie, to zawsze się poświęcał.
A dziś państwo odmawia nawet transportu jego zwłok do Polski i wyjaśnienia przyczyn śmierci…
Gdyby Radek był człowiekiem z bogatej rodziny, która może go samodzielnie sprowadzić albo gdyby był jakimś przestępcą, który w życiu innym szkodził… Ale on od dziecka był harcerzem, później pomagał w różnych organizacjach społecznych. Podatki tu odprowadzał. Był młodym obywatelem Polski, który chciał tu wrócić i rozkręcić biznes.
Nie rozumiem, więc jak można w takiej sytuacji mu nie pomóc. Ze mną często kontaktuje się mama Radzika. Nie wiem, co mam mówić. Wszystko rozwleka się w czasie. Ona jest w ogromnej depresji, szoku. Co wieczór jest płacz.
Spotykamy się z betonowym murem, to jakby walić grochem o ścianę. Brak odpowiedzi, brak współczucia, brak człowieczeństwa.
Niedawno głośno było o Polaku z Plymouth, w sprawie którego interweniował nawet prezydent.
Wtedy wypowiadał się rzecznik rządu, który stwierdził, że każdy Polak w takiej sytuacji dostanie taką samą pomoc. "Bo rząd nie zapomina o Polakach". Chciałbym, by i w tej sytuacji te słowa były adekwatne.
W którym momencie zdecydowaliście, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować zbiórkę, bo na organy państwa nie ma co liczyć?
Kiedy kontaktowałem się z ambasadą, konsulem i widziałem, jak zrzucana jest odpowiedzialność, to zasugerowałem rodzinie, że jednak ta zbiórka będzie konieczna. Bo nie wiadomo, jaką decyzje podejmie prokuratura i nasz rząd. Dlatego tak ważne jest, by sprowadzić Radka do Polski, wyjaśnić przyczyny śmierci i rozpocząć żałobę.