
Syryjczycy ostrzelali wczoraj terytorium Turcji. Z treści Paktu Północnoatlantyckiego wynika, że to atak na wszystkich członków Sojuszu. Czy to oznacza, że Polska jest formalnie w stanie wojny z Syrią? Jak zachowałoby się NATO, gdyby kiedyś to Polska została napadnięta?
Czy rzeczywiście można powiedzieć, że formalnie Polska jest w stanie wojny z Syrią? – Trudno mówić o wojnie. Mamy raczej do czynienia z niewielką wymianą ognia, która raczej nie przerodzi się w otwarty konflikt na większą skalę. Dlatego też nie dziwi mnie, że w tym przypadku nie zadziałała natychmiast obowiązująca w NATO "zasada muszkieterów", czyli "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" – ocenia dr Aleksander Cieśliński, ekspert prawa międzynarodowego z Uniwersytetu Wrocławskiego. Nie zanosi się zatem na to, aby siły Sojuszu miały w najbliższym czasie zaangażować się militarnie w rejonie granicy syryjsko – tureckiej.
Podczas nadzwyczajnego posiedzenia państw NATO w Brukseli, które zwołano w trybie pilnym na prośbę Turcji, państwa Sojuszu wystosowały oświadczenie, w którym deklarują że „trwają przy Turcji i domagają się natychmiastowego wstrzymania agresywnych działań przeciwko sojusznikowi, oraz wzywają syryjski reżim do zakończenia gwałtownych naruszeń prawa międzynarodowego”. CZYTAJ WIĘCEJ
Mój rozmówca podkreśla, że w gruncie rzeczy na eskalacji konfliktu nie zależy żadnej ze stron – ani Stanom Zjednoczonym, najpotężniejszemu państwu NATO, ani Syrii, ani samej Turcji. – Zgadzam się z Grzegorzem Kostrzewą – Zorbasem, co do tego, że Barack Obama nie potrzebuje w trakcie kampanii wyborczej wojny na Bliskim Wschodzie, więc nie będzie dążył do siłowych rozwiązań. Ale trzeba też pamiętać, że i Turkom w gruncie rzeczy nie zależy na zaognianiu konfliktu. Wolą skupić się na rozwoju gospodarczym kraju, poza tym wojna mogłaby zaostrzyć problem kurdyjski – ocenia ekspert. – Działania Turcji to tylko demonstracja siły. Nie spodziewam się otwartego konfliktu. Nie sądzę też, że Turcy odwołają się do Artykułu 5. Traktatu. W zupełności wystarczy im poparcie polityczne – mówi z kolei dr Marek Madej z Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW.
Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub kilka z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uważana za napaść przeciwko nim wszystkim; wskutek tego zgadzają się one na to, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, każda z nich, w wykonaniu prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego przez artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom tak napadniętym, podejmując natychmiast indywidualnie i w porozumieniu z innymi Stronami taką akcję, jaką uzna za konieczną, nie wyłączając użycia siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.
Trzeba też pamiętać o tym, że również sami Syryjczycy dążą do załagodzenia napięć. Polskie Radio donosi dziś, iż "Syryjski rząd poinformował, że 'bada' źródło ostrzału artyleryjskiego, który dotknął Akcakale. Minister informacji Omran Zoabi powiedział, że Syria 'wyraża szczere wyrazy współczucia wobec rodzin ofiar oraz przyjaciół z narodu tureckiego'."
Mojego rozmówcę zapytałem o hipotetyczną sytuację agresji zbrojnej na Polskę. Czy i wtedy Sojusz zarządziłby spotkania i konsultacje, zamiast udzielić szybkiej pomocy? – Działania NATO zawsze zależą od konkretnego przypadku. W ramach Sojuszu funkcjonują tzw. plany ewentualnościowe, które przewidują scenariusz działań militarnych w sytuacji napaści na państwo członkowskie. Dla Polski również przewidziano takie plany – mówi dr Madej. – Pojawiają się jednak głosy, że skala pomocy, jakiej mieliby udzielić nam sojusznicy, jest zbyt mała. W przypadku narastającego zagrożenia mogłyby zostać zmodyfikowane, jednak trudno przewidzieć, jak zachowaliby się nasi partnerzy w chwili próby – podkreśla ekspert.

