Zastanawialiście się kiedyś, jaka jest najnudniejsza, a zarazem najbardziej ekscytująca praca świata? Odpowiedź może dziwić. Paulina i Bartek opowiedzieli o kulisach zatrudnienia na stacji benzynowej. Zdradzili najdziwniejsze perypetie, które przytrafiły im się podczas przygody zawodowej na Shellu. Gdyby Bareja żył, nakręciłby niejedną komedię, a Hitchcock horror, gdyby widzieli nagrania z monitoringów.
Redaktorka, reporterka, koordynatorka działu show-biznes. Tematy tabu? Nie ma takich. Są tylko ludzie, którzy się boją. Szczera rozmowa potrafi otworzyć furtkę do najbardziej skrytych zakamarków świadomości i rozjaśnić umysł. Kocham kolorowych i uśmiechniętych ludzi, którzy chcą zmieniać szarą Polskę. Chcę być jedną z tych osób.
O tym, że na stacjach benzynowych dochodzi do scen dramatu niczym z serialu kryminalnego, przekonali się w ostatnich dniach pracownicy stacji w Rymaniu. Do sieci trafiło nagranie, na którym widać jak kobieta w BMW z całym impetem wjeżdża w drzwi budynku, a policja strzela z broni, gdy 37-latka zaczyna uciekać.
Zatrudnieni na stacji paliw w woj. zachodniopomorskim musieli przecierać oczy ze zdumienia. Nie są jedyni, bo wychodzi na to, że w takich miejscach dochodzi na co dzień do hardcorowych zdarzeń, o których najlepiej wiedzą i mogą opowiedzieć już byli pracownicy.
Ex pracownicy stacji benzynowych o tajemnicach zatrudnienia
Pracę na stacji rzuciła już dwa lata temu, ale zapytana o to, co wyprawia się w takich miejscach, zaczęła opowiadać, jakby to było wczoraj. 28-letnia Paulina z Łodzi zarzeka się, że nigdy w życiu nie wróciłaby do tamtego punktu, mimo tego, że z perspektywy czasu opowiada o różnych wydarzeniach raczej z uśmiechem niż goryczą na twarzy.
– To było ciekawe doświadczenie, które jest śmiesznym wspomnieniem pod pogaduchy przy winie. Nauczyło mnie wiele, a co najważniejsze, pokazało jak nie chcę, żeby wyglądało moje życie. I to nie była kwestia tej konkretnej marki stacji, tylko trybu życia, który wyssał ze mnie całą energię – podkreśla.
On za to pożegnał się z łódzką stacją dobre pół roku temu. Czy żałuje? – Jedyne czego, to darmowej kawy i hot-dogów. Ewentualnie nowych historii na podryw, które opowiadałem nowo poznanym dziewczynom z Tindera. Te z większym dystansem i poczuciem humor po prostu je uwielbiały aż do momentu, kiedy mówiłem, że to ja byłem tym gościem, który pyta "z czwóreczki było tankowane? zaproponuję letni płyn do spryskiwaczy" – śmieje się 25-letni Bartek z okolic Zgierza.
Ciepła posadka dla zombie i wampirów
Paulinę i Bartka łączy kilka rzeczy: obydwoje są z Łodzi, pracowali na stacji benzynowej, lubili podjadać lekko przeterminowane Knoppersy, przysypiali w tramwaju w drodze powrotnej ze zmiany i naoglądali się więcej nietrzeźwych ludzi, niż wracając nocnym nieraz z imprez o 4 nad ranem.
Dostawali także pracownicze gratisy w postaci sińców pod oczami i zalążków alkoholizmu. Wiedzą też, że praca na stacji nie sprzyja związkom (szczególnie tym na odległość) ani motywowaniu się do chodzenia na siłownię.
Paula nie wspomina dobrze pracy po 12 godzin. – System zmianowy 19-7 albo 7-19 to był koszmar. Idąc do pracy na rano, nie dość, że było się niewyspanym, to wychodząc o 19, byłam tak zmęczona, że jedyne, o czym marzyłam, to coś do jedzenia, odcinek serialu i ciepłe łóżko. Karnet na siłownie był tylko kolejną kartą do kolekcji w moim portfelu. Nawet nie miałam siły pogadać przez telefon ze znajomymi, a co dopiero w ogóle, gdzieś wyjść, mając przed sobą perspektywę kolejnego dnia z podkrążonymi oczami w firmowym polarku – wzdycha ciężko.
– Pamiętam, że mój związek ucierpiał na tym dojść mocno. Kiedy przychodził weekend (o ile nie miałam zmiany), to podróżowaliśmy do siebie na zmianę. Mój partner był zły, bo zamiast spędzać wspólnie czas, to ja byłam w większości śpiąca i niezdatna do życia. Na szczęście, nasz związek przetrzymał tą próbę i od dłuższego czasu mieszkamy razem. Teraz żartujemy sobie, że jeśli przetrzymaliśmy moją pracę na stacji... to chyba możemy myśleć już o ślubie – dodaje rozbawiona.
Bartek natomiast przyznaje, że miał love-hate relationship z nocną zmianą . – Z natury jestem nocnym markiem i uwielbiam siedzieć po nocach. Najlepiej mi się wtedy skupić, słuchać muzyki czy grać na konsoli. Na początku byłem zajarany i czułem się jak młody Bóg, bo byłem super produktywny i nie chciało mi się spać na nocnej turze, podczas gdy 50-letnia Halinka, musiała pić kawę co godzinę, żeby nie trzymać oczu na zapałki – wspomina.
– Kiedy wracałem o 7 nad ranem do domu tramwajem, nieraz przejechałem swój przystanek, bo przymknąłem niechcący oko. Wchodziłem do domu, kładłem się do łóżka... i co? Nagle odechciewało mi się spać, bo wszyscy w domu budzili się do życia, słońce oślepiało mnie przez żaluzje i kończyłem jak zombie, gdy musiałem iść tego samego dnia znowu na nockę. Zaczęło się robić mniej śmiesznie, jak przyzwyczaiłem się do tego, że "na dobry sen" o 8 nad ranem piłem piwko. Fakt, wtedy mogłem zasnąć, ale po pół roku zorientowałem się, że bez procentowych bąbelków ani rusz. Łatwo wpaść w taką pułapkę – ostrzega.
Festiwal zabawnych ludzi i memicznych historii czyli praca na stacji w pigułce
Bartek i Paula doskonale wiedzą, że praca na stacji może być nużąca i do bólu nudna. Klepanie faktur czy wkładanie parówki do hot-doga to umiejętności, które swego czasu wykonywali z prawie zamkniętymi oczami.
– Kierownik pilnował nas, czy przypadkiem nie robimy jednego więcej, "nielegalnego" okrążenia keczupem na hot-dogu, bo wtedy przynosimy straty dla firmy. Totalny kosmos – wspomina wciąż ubawiona tym faktem Paula.
Nie zawsze jednak ich dzień w pracy przebiegał bez żadnych zakłóceń. Bywało, że najedli się niezłych nerwów, a czasem nie mogli powstrzymać się od śmiechu... przez łzy. Nierzadko mieli z tej pracy ubaw.
– Może śmiesznie to zabrzmi, ale lubię patrzeć na ludzi. Interesuje się socjologią i psychologią, więc obserwowanie rozmaitych twarzy i zachowań, było dla mnie w jakiś sposób fajne. W końcu krakus czy warszawiak, ładny czy brzydki, bogaty lub mniej, musi zatankować furę – mówi Bartek.
Oto kilka historii z życia wziętych, które przydarzyły się ex pracownikom stacji benzynowych. – Tak, ludzie naprawdę wyprawiają takie głupie rzeczy – przekonuje Paulina.
BARTEK: Nie chcę utrwalać stereotypów, bo nie uważam blondynek za mniej inteligentne, ale to było wyjątkowo zabawne. Pewnego popołudnia podjechało wypasione auto, z którego wysiadła wystrojona, około 30-letnia blondynka, rozmawiając przez telefon. Podeszła i poprosiła o zalanie auta benzyną.
Gdy przyszła zapłacić, powiedziałem ile należy się za paliwo, a ta zorientowała się, co zrobiła. Kazała zalać disla benzyną do pełna! Jeśli odpaliłaby auto, to byłoby po sprawie. Historia skończyła się tak, że musiała wezwać lawetę, która odholowała samochód, żeby spuścić benzynę. Przyznaję, że było mi jej nawet trochę szkoda.
PAULA: Nie zapomnę, jak zdenerwowała i zestresowała mnie ta akcja. Do łazienki na stacji wszedł - jak się później okazało - prawdopodobnie nietrzeźwy bezdomny, który zamknął się i nie chciał wyjść przez kolejne kilka godzin.
Finalnie zadzwoniliśmy na straż miejską, która musiała rozbrajać zamek i wyciągać brzydko pachnącego, śpiącego słodko w swoich sikach na podłodze pana. Żartuję, wcale nie było to ani zabawne ani słodkie, bo przez niego ludzie robili awantury, że nie mogą skorzystać z toalety i obrywało się oczywiście pracownikom.
BARTEK: Często na mojej zmianie przychodził gość, który miał na sobie porwany w kilku miejscach płaszcz i oficerską czapkę. Krzątał się po stacji, ale w sumie ostatecznie kupował przeważnie tylko setkę "rudej". Najgorsze było to, że zawsze przystawał i chciał rozmawiać.
PAULA: To sytuacja, kiedy byłam chyba najbardziej zestresowana z całego okresu mojej pracy na stacji. Byłam na zmianie sama z jednym kolegą. Dostaliśmy cynk od managera, że musimy niedługo zamknąć główne wejście i obsługiwać przez okienko, bo właśnie skończył się mecz Widzewa i tabun kibiców zmierza w naszą stronę - a z łódzkimi kibicami nie ma żartów.
Okazało się, że było już za późno. Stanęłam jak wryta. W jednej chwili na stację wpadło ponad 40 osób. Byliśmy pewni, że pożegnamy się z posadą. Ku naszemu zdziwieniu, kibice zachowali się bardzo kulturalnie i nie było żadnego niemiłego incydentu.
PAULA: Przez 2 miesiące, niemal zawsze, jak byłam na nocnej zmianie, przyjeżdżał ten sam taksówkarz, od którego wyraźnie było czuć alkohol. Nie był oczywiście na tyle głupi, żeby kupować go u nas, bo wtedy odmówiłabym sprzedaży. Nie wiedziałam wtedy, co począć z tym fantem, bo jeśli chłop nie chciał żadnego alkoholu, to na dobrą sprawę nie wiedziałam, jak i czy w ogóle mogę sobie pozwolić na zwrócenie mu uwagi.
W końcu nie mogłabym poprosić go o dmuchanie w alkomat, bo policjantką nie jestem. Gdy myślę o tym z perspektywy czasu, to jestem teraz pewna, że rozegrałabym to inaczej. Wiem, że niejeden pracownik stacji benzynowych ma na co dzień podobne dylematy.
BARTEK: Pewnie zastanawialiście się nieraz, co się dzieje, kiedy ktoś zatankuje auto i ucieknie. Oczywiście, co stanie się z pracownikiem, który był na zmianie w trakcie takiego incydentu. Otóż, każda stacja jest ubezpieczona i osoba, będąca akurat w pracy, nie jest zobowiązana do oddawania równowartości pieniężnej skradzionej benzyny czy gazu.
Nie jest, a przynajmniej nie powinna być, bo spotkałem się z sytuacjami, kiedy kierownik żądał od pracowników zadośćuczynienia. Coś takiego wydarzyło się nie z ich winy, a przecież nie będą gonić kogoś, kto odjeżdża z piskiem opon.
PAULA: Co najmniej dwa razy miałam sytuację, kiedy klient był na tyle bezczelny, że wyjmował plik gotówki, pokazywał przez szybę swoje auto i proponował mi, czy nie chcę "wyrwać się" z nim z tej "beznadziejnej" pracy.
BARTEK: Jest akcja, która doprowadziła mnie do czerwoności i byłem wręcz gotów wyjść i sam policzyć się z tym człowiekiem. Zawsze o północy jest kilkunastominutowa przerwa techniczna, ponieważ system podlicza cały dzień i sporządza raport. Wtedy stacja jest chwilowo zamknięta i nie można nic kupić ani za nic zapłacić.
Wielu klientów tego nie rozumie i robi wielką awanturę, sugerując, że pracownicy nic nie robią i się lenią. Raz mężczyzna był tak agresywny i zły z tego powodu, że zwyzywał nas od najgorszych, wziął kubeł z brudną wodą do mycia szyb czy opon i wylał ją prosto na drzwi wejściowe. Pokazał nam środkowy palec i odjechał. Tacy sympatyczni potrafią być klienci...
Nie byłoby w tym nawet nic złego, gdyby nie to, że gadał na zmianę trochę po niemiecku, rosyjsku, angielsku, a po polsku mamrotał pod nosem najczęściej coś o Hitlerze. To było przerażające. Jego wizyty były bardzo męczące i niejednokrotnie potrzebowałem wsparcia, żeby go wyprosić.
PAULA
Sztandarowym argumentem żenującego podrywu, a może nawet propozycji zapłaty za stosunek, było to, że w końcu "taka ładna i elokwentna, a marnuje się w takiej robocie". Gardzę takimi facetami, bo wydaje im się, że mogą kupić drugiego człowieka za parę stówek, tylko dlatego, że pracuje uczciwe w takim miejscu.