Szukasz lektury niebanalnej i trzymającej w napięciu do ostatniej strony? Poznaj więc debiutancką powieść Anny Rozenberg, czyli osoby, która ma naprawdę spore szanse na podbój półek księgarskich. Nie tylko polskich.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
W podlondyńskim miasteczku Woking znalezione zostają zmasakrowane zwłoki Bożeny Sokolińskiej. Mąż owej polskiej turystki, z którym przyjechała tutaj trzy dni temu, zniknął. Za zbrodnią stoi właśnie on, czy mamy do czynienia ze znacznie bardziej złożoną (i znacznie bardziej mrożącą krew w żyłach) układanką?
Odpowiedź na to pytanie musi znaleźć inspektor David Redfern, jednak zadania nie ułatwia mu fakt, iż w międzyczasie musi zmierzyć się z jeszcze jedną zagadką: w Dover wyłowiono właśnie zwłoki topielca, którym okazuje się jego były przyjaciel i partner z policji. Szkopuł w tym, iż mowa tu o człowieku, którego Redfern… zastrzelił w roku 2013, w trakcie udaremniania zamachu terrorystycznego na katedrę w Guildford.
Drogi czytelniku: witaj w świecie wykreowanym przez Annę Rozenberg. Świecie naprawdę mrocznym, brutalnym i pełnym tropów rozmywanych przez brytyjski deszcz. Tajemnicze rytuały? Posępne sekrety sprzed siedmiu dekad, które wciąż mogą zabijać? Być może. Pewnikiem jest natomiast atmosfera tak gęsta, że można ją kroić nożem. Ostrym jak ten, który przesunął się po szyi pani Sokolińskiej.
Poświęćmy nieco uwagi miejscu, które na kartach owej książki zaczyna spływać krwią, a które niemal dekadę temu stało się domem dla tej pochodzącej z Częstochowy pisarki? Pani Anno: czy sielskie Woking jest dobrą inspiracją do tworzenia powieści kryminalnych?
– Od niedawna wspomniana sielskość nie już niezbyt aktualna. Zrobiło się tutaj naprawdę tłoczno i ciasno, a przecież coś takiego zawsze odbija się negatywnie na statystykach policyjnych. Ostatnie dwa lata przyniosły wzrost przestępczości, wliczając w to brutalne zabójstwa. Rozmawiając z tutejszymi mieszkańcami, często słyszy się głosy, że Woking jest w przededniu wielkiej katastrofy. Tak więc, mówiąc z przymrużeniem oka, to miasto może być coraz lepszą inspiracją do tworzenia takich właśnie książek – klaruje w rozmowie z naTemat autorka “Masek pośmiertnych”.
Na Wyspy przeniosła się wraz z mężem i córką. Jak mówi, czynnik ekonomiczny nie był tutaj zbyt istotny – chodziło raczej o przeżycie przygody. Gdy oboje poczuli, że utknęli w pewnych schematach, zdecydowali się na przeprowadzkę. Czyli na coś, co jest świetną metodą walki ze stagnacją. Do niedawna pracowała jako asystentka nauczyciela w tutejszej szkole podstawowej, dziś zajmuje się redagowaniem tekstów literackich i komercyjnych, a także pomaga młodym adeptom pisarstwa odnajdywać się na rynku wydawniczym.
Pewnego dnia przystąpiła do tworzenia debiutanckiej powieści, czyli czegoś, co wspomina jako wielomiesięczną pracę, na którą składały się dni pełne rwania włosów z głowy, zadumy, poszukiwań oraz entuzjastycznego wklepywania znaków.
– Należę do osób, które do pisania podchodzą w sposób rzemieślniczy. Mój system działania? Krew, pot, łzy; nie czekam w nieskończoność na wenę. Trzeba tworzyć, cokolwiek by się nie działo. Efekty widać, gdy codziennie pojawi się przynajmniej osiem, dziesięć tysięcy nowych znaków. W momentach, gdy przychodzi wspomniana wena (czymkolwiek ona jest), na ekranie pojawia się znacznie więcej owych znaków – zdradza osoba, która dała nam książkę będącą czymś znacznie więcej, niż jedynie naprawdę dobrą intrygą kryminalną.
"Maski pośmiertne" są także uważnym przyjrzeniem się relacjom brytyjsko-polskim; wciąż zdecydowanie zbyt rzadko poruszanym problemom, z którymi na Wyspach borykają się nie tylko współcześni emigranci znad Wisły, lecz i tym, które dotyczyły osób osiadłych tam w latach 40. i 50. wieku ubiegłego.
– Choć ówczesne władze starały się zasymilować ich możliwie szybko, choć oferowano im kursy językowe i zawodowe, a sytuacja osób znajdujących się w brytyjskich obozach przesiedleńczych wyglądała lepiej, niż w amerykańskich, to w praktyce nie wszystko wyglądało różowo. Brytyjczycy, zmagając się z kryzysem powojennym, po prostu obawiali się tego, czy ich ojczyzna poradzi sobie z tak wielką liczbą "obcych" – mówi Anna Rozenberg, dodając, że gdy stykają się dwa narody mające odmienne historie i tradycje kulturowe, po prostu musi dochodzić do tarć i napięć. Niektóre z nich kończą się w sposób tragiczny.
Owo zainteresowanie historią naszych rodaków, którzy dawno temu osiedli na Wyspach, przyczyniło się do kolejnego sukcesu autorki, czyli wykreowania bohatera naprawdę nieoczywistego. A to, umówmy się, w świecie literatury kryminalnej pełnej policjantów tworzonych według tej samej sztampy, charakterologicznie do siebie podobnych i zmagających się z dokładnie tymi samymi problemami, jest naprawdę wielką rzadkością.
David Redfern to postać naprawdę wielowymiarowa, bardzo trudna do rozgryzienia i zdefiniowania w sposób jednoznaczny, na co wpływ mają również jego korzenie. Mówimy tutaj bowiem o synu Szkota z jamajskimi korzeniami oraz Polki – Antoniny de domo Siwiaszczyk.
– Ciemnoskóry człowiek władający piękną polszczyzną to zestawienie niezbyt częste. Dodajmy: zestawienie, które czasami pomaga mu w życiu, a czasami nastręcza rozmaitych kłopotów. Lecz na pewno miało wpływ na to, jakim człowiekiem się stał: owszem, trudnym do okiełznania, ale i "niewykolejalnym" – mówi Anna Rozenberg.
Od siebie dodam, iż kończąc lekturę "Masek pośmiertnych", nie wiemy na temat tego policjanta wszystkiego. Bowiem w przeszłości inspektora Redferna kryje się jeszcze wiele tajemnic, które dają autorce naprawdę wielkie pole do popisu w kolejnych częściach tej sagi.
Na razie pozostaje się pierwszą z nich, czyli książką, która wywołuje spory apetyt na więcej. Mamy tutaj do czynienia z literaturą na światowym poziomie – inteligentną i niebanalną, z misternie utkaną intrygą kryminalną oraz naprawdę wartko toczącą się akcją (używając terminologii filmowej: montaż jest bardzo dynamiczny). Słowem: oto naprawdę dobry materiał na literacki towar eksportowy.
Materiał powstał we współpracy z wydawnictwem Czwarta Strona Kryminału.
"Ktoś znał Pyle Hill i wiedział, że nikt nie będzie mu tu przeszkadzał. Do najbliższych zabudowań było dwieście metrów, a przerośnięty żywopłot sięgał teraz górnej linii okien. Najwyraźniej morderca to sprawdził. Przywiózł ofiarę, zaparkował, a następnie wymierzył potężny cios jakimś tępym narzędziem. Zadał sobie trud, by zanieść ją na sam środek pola i dopiero tam poderżnąć gardło. Tuż przed śmiercią musiała odzyskać przytomność. Klęczała. Może błagała o litość, a może uklękła na rozkaz mordercy. Czy mu obciągnęła? Ściągnięte do połowy ud, rozdarte rajstopy mogły sugerować napaść na tle seksualnym. Do tego wszystkiego nie pasowała ogromna przestrzeń wzniesienia. Sprawcy zwykle atakowali swoje ofiary w ustronnym miejscu, a nie na środku nagiego pola".
"Maski pośmierne" – fragment książki
"– Jaki obóz? – zainteresował się Redfern, który słuchał wszystkiego w ogromnym napięciu. Niewiele wiedział o tym, co działo się w czasie wojny. Historia jakoś nigdy go nie interesowała, aż do dziś, gdy stała się żywym słowem. – To akurat pan powinien wiedzieć, bo to z pana podwórka. Obóz Tweedsmuir, w Surrey. Polacy, ale nie tylko oni, udawali się do takich obozów, nie mogąc wrócić do kraju. Czekali na znak, ale ten nie nadchodził. Oliwy do ognia dolało nieuznanie rządu polskiego przez Zachód. Ich obecność się przedłużała, a niektórzy Brytyjczycy byli bardzo niechętni imigrantom".
"Maski pośmiertne" – fragment książki
"Przy okazji kolejnej wizyty Davida w Częstochowie inspektor Siwiaszczyk oprowadził go po komendzie, zwanej troskliwie Trójkątem, i zabrał na strzelnicę. Z każdą wypadającą z okna wyrzutowego łuską w chłopcu rosły pasja i nadzieja, że papierową tarczę w przyszłości zastąpi uciekający przestępca. Rozbiegany, pełen iskier wzrok był zalążkiem czegoś, co pchnęło Redferna w szeregi londyńskiej policji, później do Krajowej Agencji do spraw Przestępczości, a ostatecznie za odrapane biurko w Woking".