Gdy na swoich mediach społecznościowych napisałam, że szukam osób dotkniętych mobbingiem online, w niecały kwadrans odezwało się do mnie kilkanaście. Jest gnojenie na Zoomie, są nocne wiadomości, usuwanie z firmowych czatów, znikające maile i... pieniądze.
Telefon Michała wibruje co pięć, sześć minut. Esemesy są identyczne: "PRZYNIEŚ MIKROFON", "PRZYNIEŚ MIKROFON", "PRZYNIEŚ MIKROFON" i dalej, "PRZYNIEŚ MIKROFON", do skutku. Jest sobota, w teorii wolna. Jeśli nie odpowie szefowi w ciągu godziny, esemesów będzie już kilkanaście. Czasem wysyła je jednym komunikatorem, czasem używa WhatsAppa, Signala i Messengera jednocześnie. Jak sprawny stalker.
– To była jego naturalna metoda komunikacji – Michał mówi powoli, uważnie. Prosi, żeby zmienić mu imię. – Miałem w weekend podrzucić sprzęt do radia, powiedziałem, że pojawię się w ciągu dwóch godzin. Wtedy dostałem od szefa 6-8 wiadomości tej samej treści z rzędu. Nigdy nie dzwonił. Bo telefonu nie odbierzesz, a esemesa przeczytasz.
Szef skrzydełka podrzyna
Michał w rok zdalnej pracy chudnie 12 kg poniżej swojej zdrowej granicy wagi. Nie z powodu diety. W radiu jest nowy. Wcześniej skończył trzy kierunki studiów humanistycznych, robił w muzyce, później copywriting. Zarabia dobrze, ale chce zawodu z misją.
Na początku 2020 roku idzie do radia. Jest zdolny, szybko zaczyna wydawać audycje, niektóre sam prowadzi. Jest też specem od social mediów. Chciał misji w mediach – to i zarabia misyjnie, nieważne, czuje, że wreszcie robi coś ważnego, większego. To mu dodaje skrzydeł. A szef skrzydełka podrzyna.
Jeszcze przed pandemią pracę z firmy łączy ze zdalną, z domu. Ta druga głównie po godzinach. – Wmówiło mi już na starcie: takie są media, masz być dostępny cały czas. Na baczność. Szczególnie, gdy zarządza się mediami społecznościowymi. Co jest nieprawdą, bo social media działają, jak ludzie, też idą spać. Ale nie u nas – opowiada.
Szef wysyła mu wiadomości nocą. Często chodzi o pierdoły. – Kiedyś dostałem esemesa około godz. 23, że nie podoba mu się formatowanie godziny audycji w zajawkach. Że ja stawiam kropkę, A ON CHCE DWUKROPEK – przypomina sobie. Wszystko wersalikami. Jakby ktoś nieustannie na Ciebie krzyczał. Nie da się na żywo, to pokrzyczy literami.
Z drugiej strony szef tworzy mu iluzję kumpla od piwa. Maksymalnie skraca dystans, zagada czasem przyjacielsko, spyta, podrzuci na Fejsie śmieszne kotki, głupiego mema.
Bombardowania, bo tak wiadomości od szefa nazywa Michał, są też w niedziele wieczorem i poniedziałki nad ranem. – Budziłem się i widziałem już trzy wiadomości wysłane o piątej. To chyba było najgorsze. Poczucie, że jeszcze nie zacząłem nowego tygodnia pracy, a już z czymś się nie wyrobiłem. Poczucie, że jestem niewystarczająco dobry, że zawalam, towarzyszyło mi codziennie. A pracowałem po kilkanaście godzin na dobę.
Nauczyłem się ukrywać zdalnie
Im dalej w lockdown, tym gorzej. W pandemii obecności online szef wymaga cały czas. Rozmyły się resztki granic. Skoro i tak siedzisz w domu i masz kompa pod ręką, to przecież możesz być dostępny, przecież zawsze się coś dzieje, zawsze jest coś niezrobione. – Nawet gdy wieczorem oglądałem film na Netfliksie, szef widział, że pali się zielone światło na komunikatorach i pisał, co rusz wyskakiwały powiadomienia.
Dlatego zaczyna się wieczorami "ukrywać zdalnie". Wyłącza zielone światła dostępności gdzie się da, usuwa nawet informowanie o odebraniu wiadomości na iPhonie. Pytam, jak sobie tłumaczył zachowanie przełożonego.
– Zwalałem wszystko na jego charakter – odpowiada. – Był niecierpliwy, narwany, potwornie chamski w obyciu. Kląć to myśmy obydwaj klęli, jak szewcy. Nie w tym rzecz. On wprowadzał nieustanną nerwową atmosferę. Czekaliśmy z zespołem, kiedy coś palnie, do czego się dziś przypieprzy. To był standard. Chwalił bardzo rzadko.
Racjonalizacje są różne. Najczęstsze: "takie już są media, tak to już jest", "może to ja mam za cienką skórę?", "może to ja jestem do dupy?". Michał powtarza je sobie przez 8 miesięcy.
Równocześnie z tygodnia na tydzień – jak mówi – coraz mocniej „mu nie styka”: bo czas mija, on jest coraz sprawniejszym pracownikiem, a sytuacja mobbingu trwa. Oczywiście, co znamienne dla osób, które są celami mobberów, jeszcze boi się ją nazwać po imieniu, jeszcze szuka winy w sobie.
Trzeźwieje wczesną jesienią 2020 roku w trakcie obiadu w warszawskim barze Prasowym. - Szef zadzwonił do mnie i zaczął się wydzierać, że jeden z redaktorów nie wypowiedział zdania na antenie, które było istotnym zdaniem. Wyzywał go od debili. Ja nie miałem żadnego związku ze sprawą. Nie darł się na mnie, tylko do mnie - na niego. Wtedy zadzwoniłem do mojej dziewczyny i powiedziałem: składam wypowiedzenie. W Prasowym, jedząc obiad, postanowiłem, że to koniec.
Karteczka dla niewdzięcznego gówniarza
Jeszcze na chwilę przed odejściem, Michał przerobił publiczne gnojenie kolegi przez szefa na wspólnym czacie pracowniczym (Kolega nie zgodził się z obniżką pensji do 30 zł za godzinę audycji – "Czekam, kiedy zgłosisz się na wolontariusza" – szef odpowiadał mu merytorycznie). Jeszcze na kolegium usłyszał od szefa przekaz do całego zespołu, że "jeśli pracownik oskarży go o mobbing, to on zaskarży pracownika".
Gdy oznajmił, że odchodzi, naczelny zarządził rozmowę w cztery oczy. – Był tak zdenerwowany, że musiał sobie napisać na kartce, co ma mi do powiedzenia. Zaczął czytać: "Jestem bardzo rozczarowany, a ty jesteś niewdzięcznym gówniarzem". Nie odpowiedziałem nic, tak mnie to rozbawiło, że czytał z kartki – uśmiecha się.
Przed ostatnią audycją na okresie wypowiedzenia dostał ostatnią, poranną wiadomość, już od nowego naczelnego: "Dzisiaj masz ostatni program, pamiętaj, że twoja ostatnia audycja jest wizytówką dla nowego pracodawcy". - Jeszcze zdążyli mnie postraszyć na koniec – rozkłada ręce. – Ja i tak nie planowałem zemsty na antenie. Dostałem wsparcie od kolegów z redakcji, trzy tygodnie później zacząłem nową pracę.
– Dlaczego zgadzałeś się na takie traktowanie? – pytam. A on odpowiada, że zastanawia się nad tym od tygodni. - Najpierw myślisz: jestem nowy w branży, trzeba być twardym, trzeba zapieprzać. Chciałem przepracować minimum rok, żeby się wykazać, zebrać doświadczenie.
Michała zatrudniły dwie redakcje, w jednej jest prawą ręką naczelnego. Mówi, że ma wakacje. Roboty więcej, a wyrabia się ze wszystkim. Obecny naczelny nie ma pretensji. W weekend dzwoni tylko, gdy dzieje się coś wyjątkowego, zawsze z kulturą. Ale on i tak wieczorami ma nerwowy odruch patrzenia w telefon. Straconych 12 kilogramów ze stresu nie udało się mu odzyskać do dziś.
Kucyki pony biegają po łące
Gdy na swoich mediach społecznościowych napisałam, że szukam osób dotkniętych mobbingiem online, w niecały kwadrans odezwało się do mnie kilkanaście. W ciągu dnia pisały kolejne. Większość z nich zdecydowała się rzucić pracę mimo pandemii, część zdobyła nową, inni, którzy mieli oszczędności, od szefa mobbera wolą tymczasowe bezrobocie. Jak Dominika.
O swoim team liderze w byłym korpo mówi: przyjemniaczek. – Śmichu chichu i nic z tego nie wynika – opisuje w skrócie. Albo dłużej: „to typ team lidera , który lubi mówić o tym, że kucyki pony biegają po łące, tęcza rozkwita, gdy dzieją się problemy do rozwiązania”. I na firmowych "kolach" jego głównym problemem było przeważnie to, że Dominika problemy pracowe widziała, a on wolałby nie. Zatem w jego odbiorze, Dominika miała negatywne nastawienie. A on od zespołu oczekiwał wyłącznie "pozitiw energdżi”.
To nie był pierwszy raz, gdy Dominika była obgadywana przez szefa zespołu. Od dawna za sobą nie przepadali, łagodnie mówiąc. Ona pracowała w firmie już od 5 lat i przerobiła kilku team liderów. Za kadencji tego od kucyków pony, starała się o awans. A on podrzucał jej kłody pod nogi, opowiadając o tajemniczych feedbackach, które "napływają z rynku" i "są negatywne". Od kogo? Nie wiadomo.
W trakcie pracy zdalnej Dominika prosiła o konkrety, nigdy ich nie dostała. Zawsze ucinał rozmowę. W mailach czytała tylko, że nie zasługuje na awans.
Z każdym dniem home office, czuła się coraz bardziej wyobcowana, negatywnie wyróżniona na wideokonferencjach. Zaczęła się nadmierna kontrola. - Czułam, że zbiera na mnie haki. Doczepiał się, że pracuję za wolno, dopytywał co rusz mailami, dlaczego coś zajęło mi tyle czasu. Musiałam się ze wszystkiego tłumaczyć, co przy moim stażu pracy było tym bardziej upokarzające. Wiem, ile te dane rzeczy powinny trwać.
Pytał na przykład, czy czuje się na tyle swobodnie, że może wykonywać swoją pracę bez zaglądania w instrukcję. – A w mojej pracy instrukcje były po to, żeby z nich korzystać! – denerwuje się. – To pytanie było ze wszech miar bez sensu. Bo to jest na tyle durna praca, że gdy nie wiesz, jaki kod masz wpisać w system, wskazane sprawdzić: że jest to kod 521 a nie 530!
Próbowała interweniować u second line menadżerki. Chciała zgłosić sprawę do działu "etyki i praworządności", który badał zachowania mobbingowe w firmie. Ale second menadżerka stwierdziła, że przesadza. Powiedziała, że to Dominika ma problemy z przyjmowaniem feedbacku.
– Wtedy zrozumiałam, że znikąd pomocy. Czułam się zaszczuta. Zrozumiałam, że w korpo bardzo prosto jest zrobić z pojedynczego człowieka, który nie wpasuje się w system – wariata. A zdalny tryb pracy jeszcze to ułatwia. Czułam się złamana, zaszczuta. Złożyłam wymówienie.
Już po wymówieniu kolega z firmy Dominiki, który znał całą historię, złożył doniesienie do działu "etyki i praworządności" o prawdopodobieństwie mobbingu. Po jej odejściu wyznawca "pozitiv enerdżi" został przeniesiony do innego zespołu, w którym nie dostał roli team lidera.
Zoom idealny do publicznego szydzenia
Do Grzegorza Ilnickiego, prawnika specjalizujący się w prawie pracy, zgłaszają się kolejne osoby mobbowane w trakcie pandemii. - Mobbing online jest bardziej wyrafinowany, niż ten na żywo. Teraz protekcjonalne traktowanie jest prostsze – mówi. – Najczęstsze sposoby zdalnego mobbera to regularne upokarzanie zbiorowe pracownika w trakcie wideokonferencji: szydzenie, bo wyłączył kamerkę, bo się oddalił na chwilę do toalety, bo w tle pojawiło się dziecko albo spowolniło się łącze internetowe – wylicza.
Klienci Ilnickiego skarżą się też na separowanie od reszty zespołu, wykluczanie przez szefa z głównych kanałów komunikacji, wspólnych czatów i list mailingowych. Najczęściej znajduje się dla tego jakieś uzasadnienie, ale jest ono wymyślane ad hoc, aby jakkolwiek uzasadnić wyobcowanie nielubianego pracownika.
W firmach, gdzie dostęp do pracy zdalnej jest limitowany (przez specyfikę zawodu pracownicy i tak muszą pracować z biura na zakładkę), pojawia się inna forma dyskryminacji. Opcję pracy zdalnej dostają tylko wybrańcy szefa, albo osoby mające dzieci.
– Dotarł do mnie problem pracowników terenowych jednej z firm zajmujących się handlem. Firma naciskała, że mają spotykać się z klientami osobiście w rejonach, w których wykrywano ogniska koronawirusa, mimo że istniały alternatywne metody prowadzenia biznesu w formie zdalnej. Gdy odmawiali, przełożeni przymuszali ich, mówiąc, że przecież mają maseczki. Chodziło o złamanie uzasadnione oporu pozornymi tylko gwarancjami bezpieczeństwa.
Grzegorz Ilnicki poza praktyką pełnomocnika procesowego, orzeka w gdańskim sądzie pracy jako ławnik. Gdy pytam o skuteczność rozpraw w pandemii, on rozkłada ręce. – Formuła rozpraw jest teraz bardzo trudna. Rozprawy online pod wieloma względami się nie udają. Pomijając problemy techniczne, traci się bezpośredni kontakt ze stronami i świadkami, a właśnie możliwość kontaktu bezpośredniego jest tutaj nie do przecenienia – tłumaczy.
W niektórych sądach korzysta się z jeszcze bardziej dyskusyjnych narzędzi wprowadzonych na czas pandemii. – Dla przykładu w sądzie w Lubinie wysyła się do świadków pytania, na które mają odpowiedzieć na piśmie i odesłać sądowi. W mojej ocenie jest to tylko pozorne zbieranie dowodów, które nadają się do ocenienia przez pryzmat ich wiarygodności. W każdej sprawie można wydać wyrok, ale nie zawsze będzie on odpowiadać realnemu wyjaśnieniu sprawy i w rezultacie prawidłowemu stosowaniu prawa – kwituje.
Jest covid, więc pracuj za darmo
Niektóre firmy covidem pacyfikują obowiązek wypłacania pensji pracownikom – to kolejna nowość w chorych relacjach zawodowych, która wykwitła w trakcie pandemii. To także historia Kasi, która nie dostała pieniędzy za pół roku wykonywania zleceń. Firma, w której pracowała, zajmuje się księgowością i doradztwem finansowym. Ona była odpowiedzialna za marketing. Zdalnie, z Portugalii. Od zeszłego roku mieszka z chłopakiem w kamperze.
Współpracę zaczęła w 2019, jeszcze w Warszawie, wszystko układało się dobrze. Do czasu maja ubiegłego roku. – Wtedy zaczęło brakować pieniędzy. Szefowa zdecydowała się na nowy projekt, który marketingowo stawiałam od zera. Gdy wystawiłam jej pierwszą fakturę, odpisała mi, że wynagrodzenie przyjdzie, gdy tylko pojawi się inwestor i klienci. A to już za chwilę, koronawirus wszystko opóźnia, nie jej wina.
Chwila trwa do dziś. Kasia długo rozumiała sytuację, ufała szefowej, miała oszczędności, robiła za darmo kolejne zlecenia. W grudniu dług urósł do 20 tys. zł. Wtedy stanowczo upomniała się o pieniądze. I czar prysł.
– Usłyszałam, że źle pracowałam. Że nie pozyskałam żadnego klienta dla firmy (a nie za to byłam odpowiedzialna), że właściwie nic nie robiłam. Wcześniej nie miała żadnych zastrzeżeń do mojej pracy, co miesiąc przygotowywałam zdalnie raporty z realizacji zleceń, każdy w firmie miał wgląd w to, co robię – tłumaczy.
Gdy zaczęła wyliczać szefowej ilość zadań, z których się wywiązała, usłyszała, że jest oszustką, która próbuje wyłudzić pieniądze. Gdy zagroziła, że idzie ze sprawą do sądu, usłyszała, że jeśli będzie komornik, to pieniędzy nie odzyska nigdy. Teraz sprawą zajmuje się prawnik, ale Kasia liczy się z tym, że swoich 20 tys. zł szybko nie zobaczy.
Mobbing to, czy napięcie pandemiczne?
– Mobbing w czasie pandemii jest specyficzny, bo im dłużej pracujemy zdalnie, tym silniej zmieniają się nasze emocje. Zarówno po stronie pracodawcy, jak i pracownika – tłumaczy Karolina Czapska-Małecka z Uniwersytetu Warszawskiego. Jest psycholożką i prawniczką specjalizującą się w prawie pracy oraz właścicielką firmy ProLaboria, która szkoli pracodawców i pracowników pod kątem tworzenia przyjaznego miejsca pracy. W swojej praktyce zauważyła, że teraz łatwiej o eskalację konfliktu.
Psycholożka i prawniczka podkreśla, że szczególnie w obecnej sytuacji warto postarać się o zdrowe, obustronne zrozumienie: nie mylić napięcia wywołanego lockdownem i sporadycznych konfliktów z mobbingiem.
– Ten drugi pojawia się dopiero, gdy jesteśmy np. regularnie zastraszani, wyszydzani, wykluczani, ośmieszani, gdy obniżenie naszej przydatności zawodowej jest celem mobbera, którym może być zarówno pracodawca, jak i współpracownik. Znamienne są natarczywe próby kontaktu po godzinach pracy, które przybierają charakter nękania. Historia Michała, który pracował w radiu, jest modelowym przykładem mobbowania – podkreśla.
Z doświadczenia Karoliny Czapskiej-Małeckiej wynika także, że w mobbingu online często uwypuklona jest jedna z jego cech, jaką jest izolowanie pracownika.
– Teraz to łatwiejsze, niż podczas pracy stacjonarnej. Wystarczy celowo nie zadzwonić, nie wysłać maila, nie poinformować o czymś istotnym, wykluczyć ze środowiska pracowniczego – a później zrzucić odpowiedzialność na pracownika, że nie wykonał swoich obowiązków. Taka taktyka jest łatwa do zastosowania i obecnie trudna do udowodnienia.
Czytaj także:
Reklama.
Michał
Tak się zaczynały nasze wieczorne rozmowy. A ja dawałem się wciągać. Kiedyś po drugiej w nocy jeszcze nie spałem i odpowiedziałem, z rozpędu. Najpierw small talk, a później jak cegłą w głowę: to nie działa, tym trzeba się zająć szybko, NATYCHMIAST.
Michał
Teraz wiem, że taka praca nie ma sensu, nie masz życia, zdrowia, zapadasz się. Nauczyłem się rozpoznawać mobbing, dbać przede wszystkim o siebie. Teraz wiem, że gdy trafię na kolejnego toksycznego szefa, odejdę od razu. Choćby było ciężko na rynku, choćbym nie mógł znaleźć pracy.
Dominika
pracownica korporacji
Gdy wróciłam z urlopu w lipcu, na pierwszym zebraniu wspomniałam, że czeka nas teraz „czalendżing tajm”. Po zakończeniu zebrania zadzwonił do mojej koleżanki, z pytaniem: co ze mną jest nie tak? Zaczął na mnie nadawać. Jeszcze rozumiem, że zadzwoniłby z tym pytaniem do mnie, ale nie. Ona po skończeniu rozmowy od razu dała mi znać, o wszystkim opowiedziała, zastrzegając, że prosi o dyskrecję. Ja poczułam się, jak w klatce. Nie mogłam tego skonfrontować, powiedzieć, że nie może mnie tak traktować.
Grzegorz Ilnicki
prawnik
Mobber wykorzystuje drobiazgi, żeby wyszydzić pracownika publicznie, odwołuje się do jego rzekomego braku profesjonalizmu. Spada też tolerancja na spóźnienia: o ile w pracy z dojazdem kilka minut było akceptowane, to już 10 minut spóźnienia na Zoomie nie wchodzi w grę – tłumaczy prawnik.
Karolina Czapska-Małecka
Uniwersytet Warszawski, ProLaboria
– Jesteśmy sfrustrowani siedzeniem w domu, odczuwamy silne emocje związane z różnymi ograniczeniami normalności, denerwują nas dzieci, które są z nami nieustannie i nie możemy w pełni skupić się na swoich zadaniach, boimy się utraty pracy, choroby.