Wojna domowa w Syrii przyciąga turystów. Niektórzy obserwują ostrzał wiosek z pogranicza. Inni idą jeszcze dalej i wstępują w szeregi partyzantów. Ludzie, którzy wojnę poznali od środka oceniają: to chore.
Dwoje Brytyjczyków wracających z Syrii aresztowano wczoraj na lotnisku Heathrow w Londynie. Lokalna policja przypuszcza, że dwójka 26-latków prawdopodobnie poleciała tam, by wspierać wojska partyzantów walczących z reżimem prezydenta Baszara al-Assada. Zostali zatrzymani pod zarzutem "popełnienia, przygotowywania lub wspierania aktów terroryzmu".
Podobnie postępuje wielu Brytyjczyków. Jedni wstępują w szeregi rebeliantów, inni lecą do Syrii na urlop. Po prostu przyjrzeć się konfliktowi, w którym według organizacji broniących praw człowieka, zginęło już około 30 tys. ludzi.
Płonące wioski przez lornetkę
Okazuje się jednak, że brytyjskie wakacje na wojnie nie są odosobnionym przypadkiem. Odkąd w Syrii trwa wojna domowa, na pogranicze syryjsko-izraelskie ściągają tłumy obywateli Izraela. Dla nich podziwianie płonących syryjskich wiosek stało się niemal formą rozrywki. Na zdjęciach publikowanych na przykład przez AFP, na Wzgórzach Golan widać całe rodziny z dziećmi. Zainteresowanie zwietrzyły już biura turystyczne, które w pobliże syryjskich wiosek organizują wycieczki.
Niekonwencjonalną modę wśród Izraelczyków zapoczątkował tamtejszy minister obrony, którego jako pierwszego sfotografowano z lornetką wycelowaną w syryjskie terytorium. Ehud Barak oficjalnie pojechał na pogranicze, by ocenić, jakim zagrożeniem dla Izraela może być konflikt z Syrią.
Jak jednak przypomina jeden z dziennikarzy telewizyjnych, zajmujący się sprawami międzynarodowymi, taka forma turystyki to w Izraelu nic nowego.
– Od dawna urządzają już wycieczki w strefy wojenne. Podczas konfliktów z Libanem przedsiębiorstwa turystyczne organizowały całe grupy, które wyjeżdżały, by oglądać wojnę – mówi.
Reporter przewodnikiem
– Podczas wojny w Iraku spotkałem w Bagdadzie Kanadyjkę, która przyjechała tam z Jordanii. Właśnie skończyła studia i Bliski Wschód wybrała na miejsce, gdzie spędzi swój rok przerwy. Pracowała w prywatnym hotelu, w którym się zatrzymałem – wspomina Jacek Kaczmarek, były korespondent Polskiego Radia. Jego zdaniem zwykłych ludzi, którzy podróżują w rejony ogarnięte wojną, nie brakuje. Także w Polsce. – Słyszałem, że firma, która zajmuje się taką formą turystyki rolę przewodnika proponowała jednemu z czołowych polskich korespondentów wojennych. Odmówił.
Nie odmawiają za to przewodnicy jednej z francuskich firm turystycznych, które oferują wycieczki do Iraku. Choć firma zapewnia na stronie, że "wiedziona poczuciem odpowiedzialności nie proponuje wycieczek, których celem jest poczuć zagrożenie i przygodę", w planach ma wyprawy do Mezopotamii, Nadżafu i Karbali, a także "z Bagdadu do Iranu". Czyli w miejsca, gdzie dyplomaci stanowczo odradzają wyjeżdżać.
– Kompletny brak wyobraźni – ocenia Jacek Kaczmarek i przypomina jak długa jest lista zagrożeń, na które narażają się osoby wyjeżdżające w rejony, gdzie trwają działania wojenne. – Kiedy wyjeżdżamy w rejon ogarnięty wojną, naszym udziałem może stać się wszystko, co może przydarzyć się miejscowym, a więc wybuchy bomb, strzelaniny, bombardowania. Do tego biali stają się niemal automatycznym celem porwań, bo miejscowi terroryści używają ich później jako element gry politycznej. Wymuszają okup, lub spełnienie jakichś swoich żądań – mówi.
Jak przyznaje dziennikarz, nie wierzy w skuteczną ochronę, o której zapewniają organizatorzy wojennych wycieczek. – Skoro Irakijczycy mogli powiesić ciała blackwatersów na moście w Falludży, to jak uchronić turystów? – zastanawia się.
Kto jedzie?
Ale skoro jest podaż, musi być i popyt. Chętnych do wypraw w niebezpieczne części świata nie brakuje. Kto wyjeżdża na wojenne wakacje?
Dr Małgorzata Fajkowska-Stanik ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej uważa, że nie ma jednej odpowiedzi. – Ostatnio przeglądając wakacyjne oferty znalazłam taką, w której agencja organizowała urlop w więzieniu. Można było na dziesięć dni wcielić się w osadzonego. Myślę, że to może być oferta kierowana do podobnej kategorii osób – uważa. – Jest wiele osób, które potrzebują dostarczać sobie bodźców z zewnątrz. Osoby z bardzo wysokim zapotrzebowaniem na te bodźce zrobią wszystko, by je sobie dostarczać. Ekstremalna turystyka może być jednym ze sposobów na to.
Dlaczego już nie wystarczy na przykład zdobywanie wysokich gór, albo skoki ze spadochronem? Zdaniem dr Małgorzaty Fajkowskiej mogą mieć na to wpływ także inne czynniki. – Być może chodzi o destrukcyjną potrzebę utraty kontroli. Jeśli na co dzień mamy kierownicze stanowisko, pieniądze, władzę, w którymś momencie dochodzi do głosu potrzeba oddania swojego losu w czyjeś ręce. Na wojnie nie da się kontrolować sytuacji, nie da się opanować wszystkiego. Dla niektórych to może być sposób na naładowanie baterii. Patologiczny sposób.
Romantyczny mit, czy choroba?
Zdaniem psycholog na wojenne wakacje raczej nie decydują się osoby niezamożne. Więc wyprawa może być też sposobem na przełamanie nudy.
– Może to syndrom rozkapryszonej księżniczki – zastanawia się dr Małgorzata Fajkowska-Stanik. Jacek Kaczmarek przyznaje, że jego zdaniem osoby wyjeżdżające oglądać wojnę kierują się "romantycznym mitem korespondenta wojennego". – Chcą uszczknąć coś z tej pozornej chwały – spekuluje. – Ale dla mnie to po prostu chore.