
Piotr Jaroszewicz, były premier PRL za czasów Edwarda Gierka, oraz jego żona Alicja Solska zginęli w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Dlatego tak ważny jest w tej sprawie reportaż Moniki Góry, "Człowiek, który wiedział za dużo. Dlaczego zginęli Jaroszewiczowie?", który nie tylko opowiada o życiu i śmierci tego polityka i jego żony, ale także pokazuje absurdy, które działy się podczas śledztwa i na salach sądowych.
Rano na miejsce zbrodni dociera zastępca naczelnika wydziału, który nadzoruje sekcję zabójstw w KSP, Jerzy Skrycki.
– Zasada była taka, że jeżeli było poważne zabójstwo, to
ściągano ludzi z komendy stołecznej – opowiada dzisiaj. –
Tymczasem ja przyszedłem do pracy normalnie i dopiero
wtedy dowiedziałem się, że było podwójne zabójstwo przy
wykorzystaniu broni palnej. W dodatku byłego premiera.
Byłem zdziwiony, że mnie nie wezwano. Nawet się spytałem moich ludzi, czy ktokolwiek był tam w nocy. Okazało
się, że nikt. Nie wiem, kto podjął decyzję, że będzie to
załatwiała komenda dzielnicowa.
– Pan Janas był tam w nocy – protestuję.
– Nie – zapewnia jego były szef. – To znaczy, ja na sto
procent pani nie powiem, ale wydaje mi się, że nie. Nikt
z przełożonych nie wiedział o tym, że on tam był.
Również oględziny elewacji i najbliższego otoczenia willi,
które przeprowadza funkcjonariusz komendy stołecznej
dopiero 4 września, omijają balkon. Gdyby go przeszukano, można by definitywnie ustalić drogę wejścia sprawców
i ewentualnie zabezpieczyć dowody – wytknie śledczym
późniejsza kontrola z Komendy Głównej Policji.
Może wyjaśnieniem niechęci śledczych do zabezpieczania śladów na balkonie jest fakt, że wcześniej urządzili sobie na nim palarnię papierosów. Potem jeden z ich petów
zaliczono do materiału dowodowego.
– Bardzo to wszystko zadeptywali – denerwuje się Marian Duda, naczelnik praskich dochodzeniowców.
Artykuł powstał we współpracy z GW Foksal
