Nigdy nie ufajcie trailerom. Na własnej skórze przekonałam się, że zasada ta działa zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Oglądając zwiastun "Sexify" spodziewałam się kolejnej nieudolnej próby uchwycenia współczesnej młodzieży w jej naturalnym środowisku, a tu proszę, takie zaskoczenie. Polacy udowodnili, że jak tylko chcą, to potrafią stworzyć rzetelny i odważny serial o seksie.
Zwiastuny, czy to filmów czy seriali, to istna fatamorgana. Jedne z nich pokazują zbyt dużo, drugie zaś zbyt mało, a kolejne są albo zadziwiająco dobre, aby mogły być prawdziwe, albo zwyczajnie kiepskie. Nauczka jest następująca - pod żadnym względem nie należy ufać zwiastunom. Nigdy.
Jeżeli więc po obejrzeniu zapowiedzi "Sexify" chcecie darować sobie seans tego serialu, to (delikatnie mówiąc) Wasza strata. Sama zastanawiałam się, czy w ogóle po niego sięgnąć, i nie żałuję, że dałam szansę pilotażowemu odcinkowi. Po uporaniu się z pierwszym sezonem wciąż nucę "orgazmiczny" kawałek Jimka z napisów końcowych serialu. To mówi samo za siebie.
Intymna historia pewnej apki
Natalia jest ambitną studentką informatyki, która poświęciła całe studia na pracę nad aplikacją związaną z optymalizacją snu. Gdy inni studenci z roku stawiali swoje pierwsze kroki w korporacjach, 23-latka robiła wszystko, aby zdobyć uczelniany grant, który miał utorować jej drogę do sukcesu.
Jak to w serialach bywa, zawsze musi pojawić się konflikt. Natalia, zmuszona do rezygnacji z dotychczasowego pomysłu na start-up, postanawia stworzyć od nowa aplikację, która tym razem będzie optymalizować kobiecy orgazm.
Mimo początkowego oporu, w pracę nad projektem angażuje się religijna przyjaciółka bohaterki, Paulina. Do współpracy dołącza także Monika, studentka na gapę, którą ojciec odciął od pieniędzy.
Damskie trio, zgodnie z metodą prób i błędów, poszukuje "obiektów badawczych", które wezmą udział w eksperymencie rodem z laboratorium Williama Mastersa.
Seks nie musi być "ładny"
Ilekroć włączymy telewizję, na ekranie ujrzymy sceny erotyczne z zagranicznych filmów, które rzadko kiedy mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Choć w polskim kinie jest już z tym dużo lepiej, to "Sexify" wywróciło do góry nogami dotychczasowe reguły gry. Chociażby zatrudniając koordynatorów intymności.
Zamiast wyretuszowanych i pełnych romantyczności scen seksu, mamy w serialu Netfliksa bardziej naturalistyczne podejście do tematu. Kobiety w trakcie stosunku pokazano dokładnie tak, jak powinny być od zawsze pokazywane. Jest cellulit i są przede wszystkim nagie ciała - począwszy od tych szczupłych aż po bardziej krągłe.
"Sexify" nie boi się podejmować tematów, których ludzie na co dzień unikają i które nadal pozostają gdzieś głęboko w ciemnej otchłani tabu. Jedna z bohaterek ma problem ze szczytowaniem, co w jej przypadku kończy się zwykle udawanym orgazmem. Kolejna jest natomiast dziewicą i chcąc nie chcąc czuje presję rówieśników, którzy swój pierwszy raz mają już dawno za sobą.
Dodatkowo serial ma mądre podejście, jeśli chodzi o walkę ze stereotypami dotyczącymi kobiet. W świadomości społecznej wszechobecna jest w końcu dychotomia myślenia nastawiająca przeciwko sobie dziewice i dziewczyny aktywne seksualnie.
"W tym kraju jak kobieta zajmuje się seksem, to od razu jest k*rwą. Jak go nie uprawia, to jest niewydymana. Tak czy siak zawsze jest źle" – mówi jedna studentka do drugiej i oferuje jej radę, aby zawsze robiła to, na co tylko ma ochotę, bez względu na opinię osób trzecich.
Coś czuję, że czeka nas powtórka ze Skam
Wróżę "Sexify" świetlaną przyszłość, ponieważ ten serial, po eksportowej wpadce "365 dni", może okazać się tytułem godnym polecenia zagranicą. Wielu twierdzi, że to polskie "Sex Education", ale ja porównałabym tę produkcję do norweskiego "Skam". Nie pod kątem ilości seksu na ekranie, ale pod względem świeżości formatu oraz silnych postaci kobiecych na pierwszym planie.
"Skam" doczekało się wielu remake'ów czy to w Europie czy w samych Stanach Zjednoczonych. "Sexify" też ma ku temu potencjał, zwłaszcza z takim zapleczem aktorskim, gdzie na szczególną uwagę zasługują aktorzy młodego pokolenia, czyli Sandra Drzymalska, Krzysztof Pacek i Jan Wieteska. Poza tym Małgorzata Foremniak w roli matki a'la Betty Dodson - cud, miód, malina.
Pierwszy raz w polskim serialu widziałam, aby statyści nie byli po prostu niemym tłem dla fabuły. Główna obsada tworzyła z tłumem "gapiów" wspólny organizm, w którym każda akcja wywoływała reakcję. Miejsce teatralności (nie ujmując oczywiście teatrowi) zajęła zaś filmowa prostota. I bardzo dobrze, bo kino wyzute z pompatyczności, to kino, które trafi do zwykłego widza.