Przez ostatni miesiąc oszczędzałam pieniądze. Nie: “próbowałam oszczędzać” i nie: “starałam się coś odłożyć”. Miałam mocne postanowienie, w którym dziarsko trwałam przez 30 dni. I zdecydowanie nie byłam przygotowana na to, co wydarzyło się po tym czasie.
Oszczędzanie pieniędzy nie musi być drogą przez mękę. Sprawdziłam i wy też możecie.
Jeśli niedowierzacie, przeczytajecie ten tekst, a potem dołączcie do facebookowej grupy Wyzwanie oszczędzanie.
Sporo patentów na "bezbolesne" oszczędzanie znajdziecie w tym darmowym e-poradniku.
Jeśli czytaliście wcześniejsze teksty z cyklu “Wyzwanie oszczędzanie”, wiecie, że łatwo nie było. Po pierwsze dlatego, że zanim w ogóle zacznie się oszczędzać, trzeba dokładnie sprawdzić, na co się wydaje. Oczywista oczywistość? Nie zawsze i niekoniecznie (o czym przeczytacie tu).
Po drugie, odkładanie pieniędzy w sytuacji, której nie da się opisać jako finansowo podbramkową, jest samo w sobie demotywujące: skoro starcza od pierwszego do pierwszego, to znaczy, że jest dobrze, prawda?
Fałsz. Za chwilę przecież może nie być dobrze. Niemniej jednak, kto myśli o masowych zwolnieniach wrzucając do wirtualnego koszyka śliczne snekaersy z limitowanej kolekcji, które od tygodnia wyświetlają wam się w sekcji reklam na facebooku? Kto myśli o emeryturze kupując sukienkę z tegorocznej wiosennej kolekcji?
A więc okazało się, że są tacy, którzy myślą. Mało tego: ta myśl wcale ich nie paraliżuje, wręcz przeciwnie. A teraz uważajcie: im bardziej wczytywałam się w poradniki, im więcej oglądałam webinarów na temat oszczędzania, tym bardziej uświadamiałam sobie, że osiągnięcie tego stanu umysłu jest w zasięgu moich możliwości (a to znaczy, mniej więcej, że jest w zasięgu każdego).
Warunek jest jeden: musicie znaleźć metodę, która będzie do was pasować. Z oszczędzaniem jest dokładnie tak jak z odchudzaniem: jeśli porozmawiacie z sąsiadem, maniakiem crossfitu, w sekundę uwierzycie, że przetaczanie tonowej opony przez stodołę to jedyny sposób, aby dorobić się brzucha w kształcie sześciopaku. No więc idziecie do gymu, gdzie przez godzinę biczujecie podłogę sakramencko ciężkimi linami i podnosicie kilkukilogramowe kettle nad głowę. Efekt? Żaden, jeśli w trakcie zajęć zaczynacie nucić pod nosem: “I co ja robię tu (uuu)”.
Ale jeśli na przykład lubicie biegać i na dźwięk słowa “przebieżka” nie chowacie się pod kołdrę — zostańcie właśnie przy tej aktywności. Fakt, może nie wyrzeźbicie spektakularnie klatki piersiowej, ale oponkę wokół talii jak najbardziej zlikwidujecie.
Przygotowując swoją strategię odkładania pieniędzy kierujcie się dokładnie tym samym kryterium: wybierzcie metodę, której wdrożenie będzie sprawiało wam satysfakcję, a nie przyprawiało tylko i wyłącznie o ból, pot i łzy. Ja znalazłam pięć takich sposobów. Oto one:
1. Pierwszego zamknij oczy i zrób przelew
Albo ustaw automatyczną płatność, która przeniesie część wypłaty na konto oszczędnościowe. Ważne, żeby pierwsze pieniądze trafiły na “nietykalne” konto, zanim przyzwyczaisz się do ich widoku na koncie podręcznym. Czego oczy nie widzą, tego nie wydasz.
Wysokość tej kwoty nie ma znaczenia (przynajmniej na początku). Liczy się wyrobienie nawyku.
Druga rzecz, którą należy zrobić najpóźniej pierwszego wieczorem to opłacenie wszystkich rachunków, czynszów, podatków, subskrypcji itp. Tu zawsze ładnie grała mi wymówka pod tytułem: “Ale przecież nie wszystkie niektóre rozliczenia przychodzą później”. Fakt. Pytanie, ile jest takich, których wysokość rzeczywiście jest dla nas zagadką? U mnie — niewiele.
Takie “wyczyszczenie” konta na początku miesiąca pomogło mi wejść w tryb zadaniowy: wiem dokładnie, ile pieniędzy mam do dyspozycji, mogę wydawać. Albo…. nie?
2. Nie daj sobie wmówić, że na koniec miesiąca nic nie oszczędzisz
Niemal wszyscy specjaliści, których czytałam i słuchałam podczas tego miesiąca, są zgodni: odłóż określoną sumę, jak tylko przyjdzie wypłata. Pod koniec miesiąca nie będzie z czego.
W moim przypadku okazało się, że choć asekuracja opisana punkt wyżej jest rzeczywiście istotna, to jednak potrafię też zmusić się do zaciśnięcia pasa w okresie “pomiędzywypłatowym”. Jest jeden warunek: coś mnie musi do tego mobilizować.
Postanowiłam więc działać w trybie challengu i motywować się w najprostszy możliwy sposób, czyli na zasadzie: “Ja nie dam rady?”. Tego rodzaju odwołanie do ambicji można zastosować niemal w każdej sytuacji: “Ja nie dam rady zatrzymać tych kilku stówek na koncie do 30-tego?” albo: “Ja nie dam rady nie wydać więcej niż 50 zł dziennie?”.
Takie podpuszczanie siebie samej działa jak złoto (przynajmniej u mnie). Jeszcze lepiej działa natomiast challenge z dodatkową motywacją w postaci rywalizacji. Spróbujcie wciągnąć w tę “zabawę” domowników, a zobaczycie, że efekty spektakularnie wzrosną. To może być wyzwanie pod tytułem: “Kto ugotuje tańszy obiad?” albo: “Kto przez tydzień kupi najmniej niepotrzebnych rzeczy?”.
Możliwości jest mnóstwo, więc jeśli macie w sobie choć cieniutką żyłkę rywalizacji — spróbujcie.
3. Odpal program do “odcinania końcówek” - nie ma lepszej motywacji
O tym, jak działają programy do automatycznego oszczędzania, już pewnie wiecie, ale dla przypomnienia: aktywując tego rodzaju funkcję w waszej bankowej aplikacji, upoważniacie bank, aby każdą transakcję (przelew, płatność kartą itp.) zaokrąglał do pełnej kwoty. Różnica pomiędzy zaokrągleniem a kwotą transakcji automatycznie leci na specjalne konto oszczędnościowe, dzięki czemu pieniądze, dosłownie, same się oszczędzają.
Co ważne, zaletą nie jest sam fakt, że bezboleśnie zyskujecie realne pieniądze (u mnie, w skali miesiąca i przy zaokrągleniu do 5 zł, oszczędności wyniosły niemal 200 zł). Taka automatyczna “oszczędzarka” to genialny motywator dla tych, których tak jak mnie, najbardziej motywuje sam proces: widzę efekt, czyli przyrost pieniędzy na koncie, dzięki czemu “nakręcam się” do dalszego działania.
Co ciekawe, obserwując, jak konto “magicznie” puchnie w złotówki, znacznie łatwiej jest mi uwierzyć, że inne strategie, które wdrażam, też mogą mieć wymierne efekty.
4. Uwierz, że oszczędzanie to sport (pytanie: jaki)
Kolejna analogia sportowa i kolejna, która dla mnie zasługuje na złoty medal. To, co zdecydowanie pomogło mi inaczej spojrzeć na pieniądze i wydatki w ogóle, to zmiana perspektywy: nie oszczędzam tylko i wyłącznie “na coś” - oszczędzam dla samej satysfakcji oszczędzania.
Tu małe zastrzeżenie: specjaliści od motywacji zalecają wybór konkretnego celu — każą dokładnie zwizualizować sobie auto, na którego zakup oszczędzacie, albo egzotyczną plażę, na której rozłożysz sobie kocyk, kiedy już uda ci się odłożyć równowartość wycieczki.
Realny cel jest, oczywiście istotny, niemniej jednak jestem zdania, że warto znaleźć motywację w samym procesie. Ja lubię gotować, więc od miesiąca moim ulubionym “sportem” jest wyszukiwanie składników dobrej jakości w najlepszych cenach: nie robię zakupów na chybił-trafił, tylko sprawdzam, jakie produkty są dostępne w poszczególnych marketach, porównuję ceny i dopiero wtedy kupuję.
Jedna uwaga: takie poszukiwanie okazji jest mega uzależniające: nie jestem specjalistką, ale podejrzewam, że trafienie nerkowców w promocji sięgającej 50 proc. uruchamia podobne mechanizmy w mózgu, co skok na bungee. Polowanie na promocje jako sport ekstremalny? Adrenalina uwalnia się i tu, i tu — to pewne.
Oczywiście, nie każdy da się pokroić za paczkę orzeszków. Oszczędzanie może być równie dobrze innym rodzajem sportu: długodystansowcy mogą próbować odkładać określoną kwotę każdego dnia. Wytrzymałościowcy — opierać się pokusie wydawania.
Pieniądze są nieodłącznie związane z dorosłością, dlatego tak bardzo bawi mnie, że do tej w kwestii finansów zachowywałam się jak dziecko, które jeszcze nie do końca rozumie ideę zabawy w chowanego i zamiast skryć się za drzewem — zasłania oczy.
Nie da się pomnażać pieniędzy, nie mówiąc o wydatkach i nie da się oszczędzać, nie myśląc o tym, co i w jakiej ilości kupujemy. Można unikać zbędnych wydatków, ale należy robić to w pełni świadomie. Tylko wtedy taka “zabawa” przyniesie efekty. Czego wam i sobie życzę!
Artykuł powstał we współpracy z bankiem Credit Agricole.