Wyobraź sobie upalne lato, plażę, a na niej osobę w spodniach do kostek i w bluzce z długim rękawem... Co myślisz? Dziwisz się, mówisz, że "nie rozumiesz, jak można tak się grzać", a może to ktoś z twojego otoczenia i życzliwie starasz się mu doradzić, dzieląc się tymi wszystkimi spostrzeżeniami? Zasada jest prosta: nie rób tak.
Nie rób tak, ponieważ dla wielu osób lato nie jest najłatwiejszym okresem. Pod warstwami ciuchów mogą chcieć ukryć to, co zimą i jesienią łatwiej jest zamaskować, nie przyciągając wzroku.
Zwróciła na to uwagę m.in. Anna Cyklińska – psycholożka, edukatorka, psychoterapeutka. Na jej profilu psychoedu_ na Instagramie pojawił się wpis "Długie rękawy i nogawki latem? Nie komentuj!".
Psycholożka uświadamia, że nie wiemy, co może się kryć za takim doborem garderoby. Ktoś może chcieć zasłonić blizny, ktoś inny nie akceptuje swojego ciała, a jeszcze ktoś inny może bać się oparzeń. Dlatego lepiej darować sobie wszelkie "dobre rady".
Swoją historią postanowiła się z kolei podzielić Martyna Kaczmarek, która podkreśla jednocześnie, że ciała mogą mieć blizny, cellulit, rozstępy, trądzik i nie są to "niedoskonałości", "wady" i "defekty". Podkreśla, że każda z nas i każdy z nas jest wystarczająca/wystarczający.
"W końcu jestem gotowa, aby się nimi podzielić, przestać ukrywać, retuszować na zdjęciach czy zakrywać korektorem do skóry. Przestać kupować ubrania, które je zakrywają i nerwowo zerkać na dekolt czy aby rozmówca ich czasem nie dostrzega. Odpowiadać wymijająco w gabinetach lekarskich, że to 'ślady po alergii z dzieciństwa'" – pisze.
Kwestia ta nie jest marginalna, dlatego kilka czytelniczek naTemat zgodziło się nam opowiedzieć, dlaczego i one wolą nie pokazywać wszystkiego.
Agnieszka, lat 30
Moim ogromnym kompleksem są ramiona, dlatego przez całe lato je zakrywam. Zakładam bluzki i sukienki z długimi rękawami, a jeśli mam na sobie coś, co eksponuje ramiona, zakładam narzuty, jakieś poncza, czy inne dziwności, więc teoretycznie zawsze jestem "grubo ubrana".
Dopiero w zeszłym roku zaczęłam się trochę luźniej ubierać. Wcześniej niezależnie od pogody miałam "długie" ciuchy – spodnie i koszulki były cienkie, ale długie. Często ktoś zwracał mi uwagę, radził, że mam się rozebrać, słyszałam, że się zagotuję itd.
Mocno próbuję pracować nad samooceną, ale idzie mi kiepsko, ale istotne jest też to, że naprawdę inaczej odczuwam temperaturę. Często jest mi zimno, a w upały jest mi ok, kiedy jestem trochę zakryta. Mam też całkowicie białą skórę, która się nie opala – robi się czerwona i taka pozostaje – zamiast tego zawsze kończę z oparzeniami, dlatego też wolę po prostu wolę chronić skórę.
Nie lubię pokazywać ramion, więc albo nie noszę topów na ramiączkach, albo zakładam na to narzutkę, albo inne wdzianko. Dwa lata temu byłam świadkową na ślubie przyjaciółki i miałam sukienkę bez rękawów, bo było gorące lato. Potem zobaczyłam zdjęcia i jedyne co widziałam to wielkie, grube ramiona.
Kiedyś zakrywałam też latem nogi – nosiłam legginsy, rajstopy albo długie spodnie, co było koszmarem w upalny dzień. Teraz już je pokazuję. Paradoksalnie, im "większa" się stawałam, tym bardziej się odkrywałam – z wiekiem przestaję już bowiem zwracać uwagę na niektóre rzeczy, kiedyś "najważniejsze".
To, co się nie zmieniło, to zakrywanie pupy – z powodu mojej budowy zawsze ją zakrywałam, wiec nie dla mnie dżinsy i krotki top. W lato zwykle narzucam więc na siebie cienką, długą narzutkę, co nie zawsze jest wygodne, ale polecenie mojej mamy "zakryj się", które słyszałam przez lata, siedzi mi w głowie. Zawsze zakrywam też stopy i nigdy nie noszę sandałów – nawet w upał. Wstydzę się swoich stop.
Małgorzata, lat 34
Od dziecka miałam problem ze skórą na ramionach. Mama chodziło ze mną do różnych lekarzy, dermatologów, kosmetologów, każdego, kto potencjalnie mógł mi pomóc. Słyszałam różne diagnozy: atopowe zapalenie skóry, skaza białkowa, trądzik różowaty, były alergie i... i nic się nie potwierdziło. Żadne maści i kremy nie zadziałały, więc musiałam przywyknąć do małych krostek, co nie było łatwe.
Latami się tego wstydziłam, dlatego nawet wtedy, kiedy temperatura za oknem skłaniałaby raczej do rozbierania się, a nie ubierania, miałam na sobie coś na długu rękaw lub ewentualnie odsłaniającego przedramię.
Oczywiście często słyszałam "zdejmij to", ale wolałam się grzać, niż zastanawiać się, czy wszyscy patrzą na moje ramiona i widzą ten defekt. Jeśli już zdarzyło się, że miałam jednak coś krótszego, czułam potrzebę wyjaśniania złożoności mojego problemu.
Dopiero kilka lat temu stwierdziłam, że nie będę sobie tego robić, choć oczywiście nie jest tak, że zapomniałam o tych krostkach. Po prostu ktoś mądry uświadomił mnie, że wbrew pozorom ludzie nie są aż tak zainteresowani moim wyglądem, jak mogłoby mi się wydawać. Poza tym wiem, że to jestem "ja" i nic na to nie poradzę. Nie zasłaniam się, bo nie chcę się męczyć.
Marta, lat 27
Dziś wzdrygam się na samą myśl o tym... W środku upalnego lata nosiłam rajstopy, bo uważałam, że moje nogi są tak niedoskonałe – blade, z kropkami po goleniu, z bliznami – że absolutnie nie nadają się do pokazywania. Nie trudno sobie wyobrazić ten dyskomfort i te obtarcia, to była męczarnia. Bez rajstop nie założyłabym nic, co kończy się powyżej kostek.
Ludzie patrzyli na mnie dziwnie, ale wolałam to, niż "moje" bardzo nieidealne nogi. Sądziłam, że wtedy spojrzenia będą jeszcze bardziej intensywne. Nie byłyby. Dziś to wiem. Nogi nadal nie są idealne i raczej zakładam coś dłuższego niż krótszego, ale jeśli już idę gdzieś w spodenkach to rajstopy nie wchodzą w grę.
Oczywiście rozumiem kobiety, które robią sobie coś takiego – nie zamierzam ich oceniać. Dla każdej z nas to coś w rodzaju ochrony, co nie sprawia, że spotkanie z drugą osobą nas paraliżuje. Jeśli dochodzimy do momentu, w którym jesteśmy w stanie zrzucić z siebie ten ciężar, cudowanie, ale nic na siłę. Dojście do momentu, w którym chcemy być dobre dla siebie, jest procesem.
Dorota, lat 32
Przez długi czas mojego życia – zwłaszcza w okresie gimnazjalno-licealnym byłam zawstydzona, kiedy moja pupa była "na wierzchu", to znaczy, kiedy pośladki były widoczne w jeansach. Pamiętam, ze kiedy chodziłam do tablicy, to zawsze z bluzą przewiązaną w pasie. W ten sposób miałam mniej powodów do stresu i wstydu. Mogłam się skupić na zadaniu, jakie miałam rozwiązać, a nie bić z myślami: pewnie teraz wszyscy śmieją się z mojej tłustej i obwisłej du***y.
Później, kiedy byłam starsza, próbowałam z tym walczyć. Polubić moje pośladki i niedostatecznie szczupłe uda – wraz z nadkolankami, czyli zbierającym się nad kolanem tłuszczem. Ale to zawsze walka, która na koniec dnia nie jest warta świeczki, bo ostatecznie dochodzę do wniosku, że lepiej się schować.
Z roku na rok jest coraz lepiej, ale wyłącznie wtedy, gdy ćwiczę i – w swoim mniemaniu – wyglądam lepiej, nawet jeśli wcale nie wyglądam. Tak samo było z trądzikiem na czole, który rzucił mi się po 23. roku życia. Masakrowała swoje czoło, wyciskając pryszcze, a później robiłam wszystko, by ukryć rozdrapane rany. Nawet zrobiłam sobie grzywkę.
Każde spojrzenie rozmówcy na okolice czoła sprawiało, że oblewał mnie zimny pot i myślałam: pewnie tak na mnie patrzy i myśli, że jestem niedomytą brudaską. Dziś walczę z bliznami, ale niestety podobnie o tym myślę.
Spodziewam się, jakie reakcje może wzbudzić ten post – przesada, teraz to wszyscy są przewrażliwieni i (moje ukochane) 'już nic nie można powiedzieć'. Spójrzmy jednak z drugiej strony.
Większość z nas, a wierzę, że są tu miłe i fajne osoby, nie chciałoby sprawić komuś przykrości nieświadomie. Potraktujcie zatem ten post jako trening empatii, spojrzenie z czyjejś perspektywy. I ponownie – komentowanie czyjegoś wyglądu w 2021 r. jest passé.