– Niekoniecznie trzeba sfotografować swojego chłopaka czy dziewczynę w intymnej sytuacji, by zdjęcie było osobiste. Osobisty jest nasz sposób myślenia – mówi Rafał Milach, jeden z najważniejszych współczesnych polskich fotografów, a także wykładowca szóstej edycji festiwalu Art&Fashion w Poznaniu.
Co jest interesującego w codzienności, że ludzie dzisiaj tak chętnie ją fotografują?
Wszystko. Można by mówić bez końca.
A może po prostu fotografowanie tego, co nas bezpośrednio otacza, jest łatwe?
Teoretycznie jest łatwe. A to są, paradoksalnie, najcięższe tematy – te super zwyczajne, powszednie, z którymi jesteśmy opatrzeni. Łatwiej jest pojechać do jakiegoś dalekiego, egzotycznego kraju i zrobić materiał, niż sfotografować swojego sąsiada, do którego zawsze mamy dostęp, bo codziennie go gdzieś mijamy. To, że jest to ktoś, kto jest na wyciągnięcie ręki, sprawia, że jest to zawsze ostatnia osoba na naszej liście do sfotografowania, bo wydaje nam się, że w każdej chwili możemy zrobić zdjęcie. A z tym bywa różnie. Zauważenie tego, co jest totalnie zwyczajne, co jest wokół nas, staje się dużym wyzwaniem – mówimy o rzeczach, które widzimy po raz któryś, bo w życiu poruszamy się utartymi ścieżkami i wiele rzeczy nam ucieka. Moment, w którym decydujemy się na sfotografowanie czegoś zwyczajnego jest przełomowy, wymaga największej odwagi. Wtedy decydujemy, że to coś, co jest zwyczajne, staje się dla nas tematem. Wymaga to przewartościowania różnych rzeczy w głowie, zburzenia pewnego porządku, który sobie układamy przez całe życie. Dla mnie to jest ciekawe, bo walczymy z tym, co już się osadziło w naszej głowie.
Im bardziej osobiste zdjęcie, tym jest lepsze?
Im bardziej szczerze i osobiście, tym lepiej, choć samo „osobiście” nie zawsze wystarczy. „Osobiście” oznacza, że prezentujemy swój punkt widzenia. I tutaj rzeczywiście obowiązuje zasada: im bardziej szczerze, tym lepiej, bo uciekamy od utartych schematów. Chodzi o to, żeby dotrzeć w głąb siebie, zastanowić się, o czym tak naprawdę chce się opowiadać. Dokopać się do tej rzeczy, bo każdy ma wewnętrzną potrzebę opowiadania jakiejś historii. I w tym sensie jest to wartościowe, bo wiąże się z moim doświadczeniem, z moim rozumieniem świata. Czasami bywa to mało komunikatywne, niezbyt zrozumiałe dla innych. A innym razem odwrotnie – pewnego rodzaju uczucia są przecież uniwersalne. Taka wypowiedź, będąca naszą osobistą ekspresją, równolegle staje się uniwersalną wypowiedzią o człowieku. Poprzez jedną historię opowiadamy o szerszym problemie. Im bardziej świadoma i szczera opowieść, tym owo zdjęcie – albo całe wizualne opowiadania, bo czasem to coś więcej niż tylko sam obraz – jest lepsze, zarówno dla autora, jak i dla odbiorców.
Osobiste, czyli intymne?
To mogą być dwie różne rzeczy. Niekoniecznie trzeba sfotografować swojego chłopaka czy dziewczynę w intymnej sytuacji, by zdjęcie było osobiste. Osobisty jest nasz sposób myślenia.
Mam wrażenie, że jest wiele osób, które robią zdjęcia tego, co ich otacza, zupełnie nieświadomie. Robią to tylko dlatego, że jest to proste i dostępne. Chyba nie zastanawiają się nad historią, którą chcą opowiedzieć. Zalała nas fala zupełnie przypadkowych zdjęć z telefonów, robionych bez żadnego powodu i niczego nie przekazujących.
Tak, tyle że dzieci także fotografują w niezbyt świadomy sposób, a efekt bywa wspaniały. Małe dzieci, które tworzą, a którym nikt nie powiedział, jak to trzeba robić, działają bez schematu, mają czysty, nieskrępowany sposób wypowiedzi. Właściwie to jest komentarz poza świadomością (w rozumieniu osób dorosłych), który czasem okazuje się bardzo trafny i puentujący. Dzieci są obdarzone niesamowitym talentem – one nie zastanawiają się, czy coś jest ładne, czy brzydkie, po prostu biorą i robią. Myślę, że wielu już ukształtowanych artystów chciałoby wrócić do takiej radości tworzenia. Bo to, co jest u dzieci, a co wielu artystów traci, to właśnie świeżość spojrzenia. Nie mówię, że wszyscy mają teraz robić zdjęcia jak dzieci, ale ten typ materii jest specyficzny i podchodzę bardzo poważnie do takiej twórczości. Wydaliśmy ze Sputnikiem publikację pt. „Wyliczanka”, gdzie znajdują się zdjęcia robione przez dzieci na warsztatach. Takich projektów fotograficznych jest sporo, ale i tak są zazwyczaj traktowane jako ciekawostka, takie już są prawa rynku. Jest establishment i jest to, co się dzieje po bokach.
Fotografia tworzona przez dzieci to jednak zupełnie inna kategoria. Co z całym tłumem dorosłych masowo utrwalających to, co wokół?
Robienie zdjęć teoretycznie bez sensu, bez konkretnego celu, też jest potrzebne. Są ludzie, którzy mają projekty i tworzą sobie jakieś konstrukcje, wypracowują sobie metodę. Ale są też i tacy, którzy idą na żywioł, fotografują to, co im się wydaje ciekawe, spontanicznie reagują na to, co ich otacza. Tego rodzaju sposób opowiadania może być równie ciekawy, co rzecz przeprowadzona metodycznie od początku do końca. Ciężko jest wartościować, bo i w jednym i w drugim przypadku można znaleźć projekty dobre i słabe.
A samo użycie telefonu – jakie ma znaczenie?
Zrobienie zdjęcia telefonem jest jedną z wielu możliwości, ja sam również czasem tak robię. Ciekawe w kontekście społecznym jest to, że na razie fotografowanie telefonem nie wzbudza takich emocji, jak fotografowanie przy użyciu profesjonalnego sprzętu. Może to się zmieni już niedługo, bo coraz częściej ludzie dostrzegają, że telefon przestaje być niewinnym narzędziem.
Kiedy sięgasz po telefon? Gdy nie masz przy sobie aparatu?
Od jakiegoś czasu nie chodzę z aparatem w kieszeni. Doszło do tego, że technologia w moim telefonie jest tak zaawansowana, że nie mam potrzeby zabierania ze sobą dużego aparatu w miejsce, gdzie wiem, że nie muszę korzystać z takiego sprzętu. Przeważnie jest to jakiś notatnik, rzecz, która robiona jest pobocznie, kiedy nie myślę o czymś specjalnie projektowo, także pod kątem narzędzia. Jeżeli jest mi potrzebne takie narzędzie, to je wykorzystuję. Bo to jest jedno z kilku, którymi się posługuję. Są oczywiście miejsca, gdzie telefon się nie sprawdza. Wszystko zależy od tematu – czasem pracuję dużym formatem i telefonem jednocześnie. Innym razem robię sobie tylko wizualne notatki, które potem stają się częścią większego zadania. Kiedyś taka notatka przebiła się do mediów. Zdjęcie krzyża z Krakowskiego Przedmieścia wylądowało na okładce „Tygodnika Powszechnego”.
Postawiłbyś znak równości między profesjonalnym aparatem a telefonem komórkowym?
Jeżeli chodzi o narzędzie, to jak najbardziej tak, stawiam znak równości między średnim albo wielkim formatem a telefonem komórkowym. W zależności od tego, jakiego narzędzia potrzebujemy do opowiedzenia jakiejś historii, takie bierzemy. Natomiast jeśli chodzi o jakość zdjęć pod względem technicznym, tego znaku równości już nie ma – nie zrobię np. studyjnego portretu telefonem. Tam, gdzie potrzebuję jakości, telefon się nie sprawdza. Tylko, że czasami w zdjęciu nie jakość jest najważniejsza.
A co w takim razie?
Czasem celowo chcemy jej uniknąć, żeby podkreślić coś innego. Np. nieostrość niekoniecznie oznacza, że zdjęcie jest nieudane. Może być świadomym zabiegiem autora, który tą nieostrością, zamazaniem, coś komunikuje.
Czyli gdybyś zobaczył informację, że gdzieś jest wystawa zdjęć zrobionych telefonem, to byś się na nią wybrał z myślą, że zobaczysz tam coś interesującego?
Znaczenie dla mnie ma temat, to, co się opowiada – jeżeli narzędzie jest właściwie dobrane do tematu, to tak, z chęcią obejrzałbym taką wystawę. Zresztą to się dzieje. Coraz częściej zdjęcia z telefonów komórkowych trafiają na wystawy. Wynika to z tego, że non-stop korzystamy z internetu, a nasze życie przenika technika. Wartość wystawy na pewno nie zasadza się na tym, czy coś było zrobione telefonem, czy wielkim formatem. Istotny jest zamysł autora.
Rafał Milach – ur. w 1978 r. w Gliwicach, fotograf dokumentalista; ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Katowicach i ITF w Opawie w Czechach. Jego zdjęcia były wystawiane w C/O Berlin, Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki, MOCA Shanghai oraz są częścią kolekcji Kiyosato Museum of Photographic Art w Japonii. Jego obrazy i książki zostały nagrodzone World Press Photo, Pictures of The Year International, Photography Book Now oraz New York Photo Festival. W 2006 roku, wraz z 10 innymi fotografami, stworzył kolektyw fotograficzny Sputnik Photos, zajmujący się dokumentowaniem transformacji w krajach powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego i w Europie Środkowo-Wschodniej.