Była Majka, jest Julia, a po niej pewnie przyjdzie czas Baśki i Eweliny. Nie, to nie jest cytat z piosenki Roberta Gawlińskiego, tylko refleksja na temat polskich seriali, poczyniona na kanwie najnowszych produkcji TVN-u.
Porównując kolejne serialowe propozycje stacji łatwo odkryć schematy, którymi kierują się ich scenarzyści. Polska blondwłosa Julia w gruncie rzeczy jest krewną brazylijskiej Esmeraldy. Wchodząc w dyskurs klasycznego serialu – jej nieślubnym dzieckiem.
Każdy serial jest zbiorem schematów. Matrycą, wypełnioną treściami, które są ściśle sprofilowane pod odbiorców. W serialu nie ma miejsca na improwizację. Zdolny scenarzysta układa serialowe domino w taki sposób, żeby powtarzalne w każdym tasiemcu wątki ustawić z wdziękiem, zachowując pozory świeżości i oryginalności. Pierwsza miłość, zdrada, niechciana ciąża – w tej restauracji, którą jest telewizja, trzeba zaoferować widowni jej ukochane dania, pod zmienionymi nazwami, z apetycznymi zdjęciami w menu.
To czubek góry lodowej. Wiedza, którą musi posiadać twórca serialu, ilość ograniczeń, z którymi spotyka się w pracy, jest przytłaczająca. Dowiedziałam się o tym parę lat temu, uczęszczając na zajęcia z „Pisania telenoweli” w ramach Laboratorium Reportażu na UW, które prowadził wówczas Paweł Nowicki, reżyser, który w latach 80. wyjechał do Kolumbii i tam zdobywał szlify w przemyśle – nazwijmy go – filmowym. Po powrocie do Polski Nowicki stworzył takie produkcje, jak „Adam i Ewa”, ze świętej pamięci Waldemarem Goszczem w roli Adama, oraz czołowy serial Polsatu „Pierwsza miłość”, który prowadzi do dziś jako główny scenarzysta.
To Nowicki odsłonił przede mną tajemniczy świat kiepskich seriali, który wcześniej bagatelizowałam. Zrozumiałam wówczas, że masowo oglądany serial jest niesłychanie wdzięcznym obiektem badań socjologicznych, papierkiem lakmusowym, który wskazuje społeczne nastroje, przemiany światopoglądowe w narodzie, stan danej kultury i popkultury. Scenarzyści serialu chodzą bowiem na społecznej smyczy – maile od zdesperowanych fanów są w stanie zmienić los czy poglądy konkretnego serialowego bohatera. „Piotr nie może odejść od Magdy”. „Zosia powinna zrezygnować z pracy”. „Czemu Hanka ubiera się tak wyzywająco?”. Ulubione seriale Polaków są zatem ich lustrzanym odbiciem. Ewentualnie są projekcją ich marzeń o samych sobie. Tacy Polacy są lub chcieliby być, jakimi ich malują władcy ludzkich serc pokroju Ilony Łepkowskiej.
Naczelne zasady, które sprawdzają się z równym powodzeniem w brazylijskich i polskich tasiemcach? „Dobra kobieta” zazwyczaj pochodzi z ubogiej rodziny i walczy o miłość mężczyzny, który jest bogaty. Bogata z kolei jest „zła kobieta”, zazwyczaj brunetka, która chce wykorzystać mężczyznę i udaje miłość do niego. „Dobra kobieta” ma ciężką przeszłość rodzinną: ją i matkę porzucił ojciec, matka przez całe życie tęskniła za ojcem. Opcjonalnie: matka ukrywała przed córką, że ojciec chciał utrzymywać z nią kontakt. „Dobra kobieta” walczy o mężczyznę, choć marzy o ślubie, a nie o związku czy seksie. Często kartą przetargową w serialu staje się dziecko, poczęte w cudowny sposób, adoptowane lub odnalezione w niebanalnych okolicznościach. Całość komplikują skrywane więzy rodzinne – w serialach nierzadko wujek okazuje się ojcem, a córka matką.
Na bazie tych doskonałych wskazówek stworzyłam nawet treatment (wstępny scenariusz) swojego serialu, pod szałową nazwą: „Na uwięzi”. I powiem szczerze – obserwując wyczyny scenarzystów polskich seriali własnego serialu wcale się nie wstydzę. Bo jak inaczej niż hasłem „żenada” określić koncept z serialu „Majka”, podług którego główna bohaterka zaszła w ciążę za sprawą badania cytologicznego? Rzućmy to na właściwe tło: w Polsce umieralność kobiet z powodu raka szyjki macicy należy do najwyższych w Europie. Fajnie, że scenarzyści serialu zachęcili w ten sposób Polki do masowych badań. Tymczasem Majka zamiast cytologii doświadczyła magii in vitro. Postać grana przez Joannę Osydę, aktorkę o wiecznie sarniej minie, jak Matka Boska doznała niepokalanego poczęcia. Czy ciążę, powstałą na skutek błędu lekarskiego, usunęła? Oczywiście, nie. Tego nie znieśliby widzowie serialu, konserwatywni jak beton.
W polskich serialach żona musi wybaczyć zdradę mężowi (tak zrobiła Hanka Mostowiak z „M jak Miłość” nim umarła tragiczną śmiercią w kartonach). Mąż żonie już niekoniecznie. Geje „nawracają się” na zdrową seksualność (tak uczynił bohater z „Na dobre i na złe”, grany przez Roberta Janowskiego, który notabene przez serialową rolę doświadczył wielu nieprzyjemności w realu). Dzieci są nadrzędnym dobrem, a „dobre kobiety” nie mogą świadomie zrezygnować z macierzyństwa (w serialu „Prosto w serce” dzieci do adopcji pojawiła się cała gromada, w ciążę dodatkowo zaszła „dobra kobieta” grana przez Annę Muchę i „zła kobieta” – w tej roli Małgorzata Socha).
„Majka”, „Prosto w serce” i „Julia” to obrazy ułożone z identycznych puzzli. Serialowa Julia, czyli Julia Chmielewska, uśmiecha się z billboardów równie dobrotliwie, co wcześniej Joanna Osyda aka Majka. Znów widzom serwuje się bajkę o Kopciuszku, który odmienia na lepsze losy ludzi ze swojego otoczenia. Jak to możliwe, że po raz kolejny odbiorcy łykają przaśną wersję Amelii (pamiętacie dziewczynę, która kochała krasnale ogrodowe i czyniła dobro?). Cóż, okazuje się, że innowacji nie tylko widzowie nie kochają, lecz wręcz ich nie akceptują. Na przykład, nie „Wszyscy kochamy Romana”. Serial oparty na zagranicznym formacie, w miarę zabawny, został przez TVN zdjęty po kilku odcinkach. Widzom zabrakło chyba kobiety-aniołka, która z uśmiechem Mony Lisy rodziłaby dzieci i ulepszała świat. A to Polska, właśnie.