
Łowcy pedofilów to nieformalna grupa działająca w Polsce od kilku miesięcy, na wzór brytyjskiego Elusive Child Protection Unit. Ich celem jest znajdowanie pedofilów online, a następnie tzw. interwencje, podczas których konfrontują się z podejrzanym i przekazują go wraz z dowodami w ręce policji. Tak było też w przypadku 47-letniego Antoniego. Po zwolnieniu z aresztu mężczyzna rzucił się pod pociąg.
REKLAMA
Tuż po weekendzie majowym pisaliśmy w naTemat o samobójstwie 47-letniego Antoniego P. z małej miejscowości Luzino pod Wejherowem. Mężczyzna znalazł się na celowniku grupy tzw. Łowców pedofili, którzy pisali z nim za pośrednictwem komunikatorów internetowych podszywając się pod dziewczynki.
Podczas interwencji w jego domu, która była transmitowana na żywo na Facebooku, nakłonili Antoniego P. by przyznał się do pisania z dziećmi. Mężczyzna podkreśla, że z nikim się nie miał zamiaru spotykać.
Jeden z członków grupy przeczytał publicznie wiadomość, którą do jednego z tzw. wabików wysłał 47-latek, myśląc, że pisze z 12-latką: "Możesz polizać moją myszkę? Moja myszka pasuje do twojej myszki. Mój piesek wyliże twoją myszkę. Rozebralibyśmy się do naga, aby się kochać. Tak, nauczę cię tego".
Oglądający transmisję są oburzeni, w komentarzach zaczyna się festiwal nienawiści, a mężczyzna szybko zostaje zidentyfikowany. Łowcy pedofilów oddają go w ręce lokalnej policji. Tyle że prokurator uznaje, że zebrane przez nich dowody są za słabe, by wnioskować do sądu o areszt.
Wyznacza policyjny dozór i zakaz kontaktowania się z małoletnimi. Zarzuty wobec Antoniego P. odnoszą się bowiem wyłącznie do "elektronicznej korupcji seksualnej małoletniego" (art. 200a Kodeksu karnego).
Mężczyzna nie wraca do domu. Idzie na tory i siada na nich czekając na nadjeżdżający pociąg. Ginie na miejscu.
Całą sprawę postanowił zbadać dziennikarz Trójmiejskiej "Gazety Wyborczej" Paweł Wojciechowski, który skontaktował się zarówno z siostrą zmarłego mężczyzny, z którą ten mieszkał, jak i z przedstawicielem Elusive Child Protection Unit Poland, który brał udział w "zatrzymaniu" Antoniego P.
Siostra 47-latka nie ukrywała rozgoryczenia, wspomniała też, że w długi weekend pod jej dom przyjeżdżali ludzie, robili zdjęcia. Śmiercią Antoniego jest załamana.
"Bardzo dużo mi pomagał. Mam przewlekle chorą córkę i zawsze mogłam liczyć na jego pomoc, jak było trzeba, to na pogotowie nas zawiózł... Nie wiem, jak mam teraz sama sobie poradzić z tym wszystkim. To był lincz na naszej rodzinie" - mówiła kobieta w rozmowie z "Wyborczą".
Przedstawiciel Łowców pedofilii niczego nieetycznego w ich formie działania nie widzi. Uważa, że dobro dzieci jest ważniejsze niż ochrona wizerunku osób zatrzymywanych i podkreśla, że Antonii P. miał wyrazić zgodę na nagranie.
"Nie wiemy, dlaczego Antoni siedział na torach. Nie można wskazać związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy naszym działaniem a decyzją Antoniego" - mówi dziennikarzowi Alex z nieformalnej grupy Łowców pedofili.
Zupełnie inaczej na sprawę patrzę prawnicy, których o opinię poprosił dziennikarz Paweł Wojciechowski.
Anonimowy prokurator z Pomorza do sprawy odnosi się w materiale następująco: (...) Panowie, którzy określają się jako łowcy pedofilów, nie są uprawnieni do tego, aby wchodzić w buty organów ścigania i wyłączać prawa osób pokrzywdzonych, odmawiać im prawa do obrony, niezależnie od intencji, jaką się kierują.
Upublicznienie wizerunku Antoniego P. tuż przed jego samobójczą śmiercią będzie objęte postępowaniem w tej sprawie.
źródło: Gazeta Wyborcza
Czytaj także: