Dobry zwyczaj... nie bądź żyrantem. Jeden nieprzemyślany podpis jest w stanie zniszczyć nasze życie. Pomimo to, wiele osób żyruje pożyczki, nawet całkowicie obcym osobom. – Odpowiedzialność dłużnika i pożyczkobiorcy jest solidarna. Każdy odpowiada za dług w jego pełnej wysokości – ostrzega prawnik Janusz Krakowiak. Czy żyranci to ofiary nieuczciwych płatników, czy po prostu zwykli frajerzy?
Dobre serce i naiwność często idą w parze. To rodzina i przyjaciele najczęściej wpędzają nas na minę, którą jest podżyrowanie pożyczki.
Scenariusz najczęściej jest ten sam. Ktoś z naszych bliskich potrzebuje pieniędzy. Na remont, samochód, czy otwarcie nowego biznesu. Niezależnie na co mają pójść bankowe pieniądze, pewne elementy wydarzeń są stałe. Inwestycje mają być w stu procentach pewne i bezpieczne, a wymóg posiadania żyranta to czysta biurokracja. Zazwyczaj tak właśnie jest. Niestety, nie zawsze.
Czasem coś wychodzi nie tak. Nasz przyjaciel traci pracę i okazuje się, że pomimo zapewnień, niczego nie posiada. Niestety zdarza się także, że słyszymy: Przykro mi, podpisałeś, że możesz płacić, to płać.
Prawnik: Takich historii jest coraz więcej
Janusz Krakowiak ostrzega, że zna bardzo wiele historii, gdy żyranci tracili całe majątki. – Trzeba mieć naprawdę dobre zaufanie do osoby, której żyrujemy pożyczkę – mówi prawnik. Ta oczywista rada nie trafia jednak do wielu osób, które stały się ofiarami swojej naiwności. Ci, którzy spłacają cudzy dług, lecz na własne życzenie, próbują dochodzić swoich spraw w sądzie. Niestety, decyzja o pozostaniu żyrantem najczęściej sporo kosztuje i nie ma taryfy ulgowej.
– Odpowiedzialność dłużnika i pożyczkobiorcy jest solidarna. Każdy odpowiada za dług w jego pełnej wysokości. Przywilejem wierzyciela jest podjęcie decyzji, od kogo będzie ściągał należności. Jeśli stwierdzi, że dużo lepszą sytuację ma żyrant, to wybierze właśnie jego. Dłużnik będzie miał spokój – ostrzega Janusz Krakowiak.
Z punktu widzenia banku, pożyczkobiorca który będzie spłacał należności przez wiele lat, nie jest atrakcyjny. Woli wybrać żyranta, który np. ma własne mieszkanie. Bank zajmie nieruchomość i będzie miał pieniądze od razu. Żyrant przecież podpisał na to zgodę. – Miałem kiedyś klienta, który był żyrantem. Wraz z kolegą założyli małe przedsiębiorstwo. To była spółka cywilna. Mój klient był rozważny. Kupił mieszkanie, założył rodzinę. Urodziło mu się dziecko. Drugi zaś kupował samochody i żył pełnią życia. Skończyło się to tym, że narobił długów. Sprawa skończyła się tym, że mój klient musiał sprzedać mieszkanie i wraz z żoną i małym dzieckiem zamieszkał u rodziców. Ten, który narobił długów, był bardzo sprytny. Wszystko co miał, przepisał na inne osoby. Był nie do ugryzienia – wspomina mecenas Krakowiak.
Bardzo trudno jest odzyskać pieniądze
Gdy już spłacimy dług, który zaciągnął kto inny, możemy próbować odzyskać swoje pieniądze. Jednak skoro pierwotny wierzyciel nie odzyskał swoich należności, my również nie będziemy mieli łatwego zadania. – W takiej sytuacji powstaje roszczenie regresywne. Oznacza to, że możemy starać się o zwrot pieniędzy. Pomimo, że zgodziliśmy się zabezpieczyć spłatę przez kogoś długu, w rzeczywistości mamy szkodę – informuje Janusz Krakowiak.
Czytaj także: Nieuczciwa Polska. Dlaczego tak chętnie oszukujemy państwo
To, że zgodziliśmy się zabezpieczyć czyjąś umowę, nie oznacza, że pożyczkobiorca jest zwolniony ze spłaty długu. – Nawet jeśli wystąpimy o zwrot swoich pieniędzy, a sąd wyda prawomocny wyrok, powstaje pytanie, czy jest jakiś majątek? Formalności swoją drogą, Może być jednak tak, że ktoś pójdzie na skromny etacik za niewielkie wynagrodzenie. Komornik będzie miał ograniczone możliwości w ściąganiu długu – mówi Janusz Krakowiak.
Oznacza to, że możemy dostawać do końca życia taką kwotę, która tak naprawdę będzie wynosiła tyle, co odsetki od utraconych pieniędzy, a wkładu nie odzyskamy nigdy.
Żyrantka: Moje życie zmieniło się w koszmar
Krystyna Sidwińska dziś już wie, że bycie żyrantką może zniszczyć życie. Kilkanaście lat temu poręczyła swojemu byłemu mężowi hipotekę kaucyjną. Ten nie spłacał należności, a później zmarł. Sprawa ciągnie się już od dwunastu lat.
Hipoteka kaucyjna była na 600 tysięcy złotych. – Wierzyłam, że to co robię jest właściwe. Ponoszę teraz odpowiedzialność za swoją decyzję. Ostrzegam jednak wszystkich, bo to zmieniło moje życie w koszmar – mówi pani Krystyna.
Żyrantka pogodziła się z koniecznością spłaty, do której się zobowiązała. Okazuje się jednak, że to dopiero początek jej problemów. – Straciłam nieruchomość, która jest warta nie 600 tysięcy, a ponad milion złotych. Była ona zabezpieczeniem, a na akcie notarialnym była wpisana kwota 600 tysięcy. Straciłam drugie tyle w tym poręczeniu – żali się pani Krystyna. Jej sprawa jest obecnie w sądzie odwoławczym. Pomimo to, hipoteka została przepisana na syndyka, pomimo że postępowanie nie zostało jeszcze zakończone.
Pani Krystyna straciła nie tylko majątek, ale i zdrowie. – Jeden podpis zmienił całe moje życie. Przysporzyło mi to mnóstwo kłopotów, kosztów prowadzenia spraw. Trzeba mieć naprawdę dużo zdrowia, aby to wszystko znieść – mówi poszkodowana. Jak twierdzi, prawo jest u nas niezwykle zawiłe i niekonsekwentne.
Utrata nieruchomości wartej milion złotych to nie koniec problemów, które ma na głowie pani Krystyna. – Dziś dostałam telefon z banku, w sprawie samochodu byłego męża. Był kupiony z komisu, a ja żyrowałam pożyczkę. Umowa była ubezpieczona na wypadek śmierci. Pomimo to, bank żąda ode mnie spłaty dziesięciu tysięcy złotych – mówi zrezygnowana pani Krystyna.
Pani Krystyna drugi raz nie zdecydowałaby się na pomoc byłemu mężowi. – Na pewno nikomu bym niczego nie poręczała i nie żyrowała. Ludzie są nierzetelni. Mój były mąż dysponował majątkiem w momencie pożyczki. Później jednak okazało się, że sprawy wyglądają inaczej. Moja historia pokazuje, że to nie musi być obca osoba, a nawet członek najbliższej rodziny może doprowadzić nas do ruiny – ostrzega pani Krystyna.
Przywilejem wierzyciela jest podjęcie decyzji, od kogo będzie ściągał należności. Jeśli stwierdzi, że dużo lepszą sytuację ma żyrant, to wybierze właśnie jego.