Ciągle świeci słońce, ludzie są uśmiechnięci, leżysz na plaży i wreszcie po prostu żyjesz... Może wydawać się, że tak właśnie wygląda codzienność we Włoszech. I rzeczywiście tak jest, ale tylko wtedy, kiedy jesteśmy na wakacjach. Paulina Wojciechowska, która mieszka na Sycylii, gdzie pracuje jako agentka nieruchomości, opowiada o tym, co może nas zaskoczyć po przyjeździe do tego kraju. Mówi o minusach, które w rezultacie mogą stać się plusami.
Czy życie we Włoszech to takie "Dolce Vita", jak może nam się wydawać?
Na wakacjach na pewno tak. Wszystko zależy od nastawienia i od tego jaki tryb życia prowadzimy. Choć Włosi, niezależnie od tego, jaki tryb życia prowadzą, mają taką mentalność, że to Dolce Vita sobie tworzą.
Podam jednak swój przykład, mieszkam w miejscowości nadmorskiej, gdzie dziś jest bardzo gorąco, ale nie oznacza to tego, że przez cały dzień będę leżała na plaży. Siedzę w biurze przed komputerem, przy telefonie i pracuję.
Oczywiście być może po 18, kiedy skończę, pójdę na plażę. Już sama ta możliwość jest fajna, bo gdybym była w Poznaniu, z którego pochodzę, to mogłabym ewentualnie pójść na spacer lub pojechać nad jezioro. Więc mimo wszystko jest to przejaw Dolce Vita, tak samo, jak to, że mogę zjeść pomarańcze z własnej działki. Naprawdę wszystko zależy od trybu życia, jaki prowadzimy.
Co w takim razie może okazać się niekomfortowe po przeprowadzce do Włoch?
Mogę mówić tylko o południu Włoch, bo są spore różnice między południem a północą, także w mentalności. To, co mnie zaskoczyło na Sycylii, gdzie mieszkam – choć przemyślawszy sprawę, uznałam, że można było się tego spodziewać – to właśnie ludzka mentalność.
To Dolce Vita, to, że Włosi są tacy zrelaksowani, jest urocze, kiedy przyjeżdżamy na wakacje, ale kiedy zaczynamy tutaj pracować i próbujemy załatwiać codzienne sprawy, ważne dla nas, urzędowe, często odbijamy się od tego. Słyszymy "jakoś to będzie", "będzie pani zadowolona", "zobaczymy".
Nawet dzisiaj rano przydarzyło mi się coś takiego. Organizuję akt notarialny dla klientów z Polski, którzy nie mówią po włosku. W takich przypadkach procedury są ściśle określone. Jednak sprzedający ma swojego zaufanego notariusza, który pracuje blisko jego domu, więc byłoby mu wygodniej, gdybyśmy akt przeprowadzili tam.
Zatelefonowano do mnie z biura tego notariusza i zasugerowano tak pokręconą procedurę, która właściwie całą odpowiedzialność zrzucałaby na mnie, ponieważ wykluczałaby niezbędnego tłumacza lub odbyłaby się bez pełnomocnictwa dwujęzycznego, tłumaczonego przez tłumacza albo samego notariusza. Usłyszałam "to się tak da zrobić" i owszem, da się to zrobić, ale wykorzystując luki prawne.
Czyli regulacje swoje a Włosi swoje?
Włosi są specjalistami w znajdowaniu rozwiązań, mistrzami w lawirowaniu. Z jednej strony można uznać to za coś pozytywnego, ale z drugiej, dla nas, dla Polaków, którzy są dość prostolinijni i przyzwyczajeni do tego, że jeśli prawo mówi tak, to tak ma być i koniec, takie działanie jest nie do przyjęcia.
Wiele osób mówi, że w Polsce też tak jest, że Polak też potrafi. W pewnym sensie zgadzam się z tym, ale zestawiając Polaka i Sycylijczyka, bo mam i takich, i takich klientów, widzę różnicę. Polak jest dużo bardziej praworządny. Jeśli robi coś na granicy legalności, to zdaje sobie z tego sprawę, ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Włoch absolutnie nie. Choć on nawet może nie być świadomy problemu, będzie miał podjeście na zasadzie, "kto mi co zrobi", "kto mnie sprawdzi".
Czy w takim razie Włochom nasza postawa może się nie podobać?
Dla Włochów my Polacy jesteśmy czepialscy, zbyt precyzyjni, dopytujemy o szczegóły, wszystko tłumaczymy, za bardzo skupiamy się na detalach. Często spotykam się z taką opinią, że Polscy klienci są trudni, chcą wszystko wiedzieć i nie ufają ślepo. Nawet jeśli nie będą się czymś zajmowali osobiście i ufają osobie, która to za nich robi, to i tak wszystko dokładnie sprawdzą.
Co jeszcze może być "barierą" w kontakcie z Włochami po przeprowadzce?
Włosi nie zdają sobie za bardzo sprawy z tego, jak żyje się w Polsce. Dla nich nadal jesteśmy krajem biednym, postkomunistycznym. Nie ubliżając nikomu, Polska, Rumunia i Ukraina są wrzucane do jednego worka. To się zmienia, jednak bardzo powoli.
Wrócimy do tego, co może być minusem, czymś, z czym zderzymy się po przyjeździe?
Po angielsku nie dogadamy się prawie nigdzie. W miejscowościach turystycznych tak, ale na podstawowym poziomie, co pozwoli nam zarezerwować hotel, kupić lody, zamówić posiłek. Poza turystyką pojawia się problem.
Planując przeprowadzkę, zdecydowanie trzeba uczyć się włoskiego. Chyba że będziemy pracować zdalnie, nie będziemy mieć żadnych kontaktów służbowych z Włochami, a będziemy tylko chodzić do sklepu po bułki lub do restauracji, gdzie dogadamy się nawet na migi.
Jeżeli jednak ktoś chce się przeprowadzić tutaj i żyć z lokalną społecznością, koniecznie musi się nauczyć włoskiego.
Połączenie braku znajomości języka i tego, co mówiła pani o "przywiązaniu" Włochów do procedur, może być trudne...
Jeśli o te procedury chodzi, to Włosi często robią to w dobrej wierze. Nie twierdzę, że robią tak, żeby nas wykołować. Nie, oni po prostu szukają rozwiązań, ale często lekceważąc wiele istotnych aspektów. Jak wszystko dobrze pójdzie to super, ale jeśli nie, to już co innego.
Wspomniała pani o pracy zdalnej, a co jeśli ktoś planuje przeprowadzkę i chce znaleźć pracę na miejscu? Jakie są perspektywy w takim przypadku?
Nie jest łatwo. Nie było łatwo jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy ja się przeprowadzałam, a teraz doszła do tego pandemia. Wiele branż, takich jak np. gastronomia, turystyka, ucierpiało. Włochy to nie jest kraj, do którego przyjeżdżamy i szybko znajdujemy pracę na przysłowiowym zmywaku.
Znalezienie jakiejkolwiek pracy na etacie, takiej, która pozwala nam żyć godziwie, i do tego bedzie to zatrudnienie legalne, jest bardzo, bardzo trudne. Często zatrudnia się na czarno. Oczywiście oficjalnie nikt się do tego nie przyzna, ale z tego, co ja wiem, często łamane są podstawowe prawa pracownika.
Pracuje się wiele godzin, choć umowa jest na pół etatu. Nie ma dnia wolnego, bo pracujesz 6 dni w tygodniu, a jednego dnia masz podwójną zmianę, żeby odrobić 7 dzień... Takie rzeczy widzę codziennie, w różnych miejscach, po których byśmy się tego nie spodziewali. W zakładach pracy, które są widoczne, w biurach, w sklepach przy głównej ulicy. Nie w prywatnym domu, w którym nikt tego nie sprawdzi.
Załóżmy jednak, że zaczynamy mieszkać we Włoszech na trochę lepszych warunkach, mamy pracę. Do czego będziemy musieli przywyknąć, a od czego się odzwyczaić?
Włosi są bardzo przywiązani do stałych pór posiłków. W Polsce każda rodzina dostosowuje to do swojego trybu życia. Nie mamy problemu z tym że reszta jadła obiad o 14, a ja odgrzeję go sobie po powrocie z pracy o 16.
Włosi tego raczej nie robią, uznają, że pora obiadowa jest między 12 a maksymalnie 14:30. Jeżeli o tej porze nie zjadłem, to już nie będę jadł. Przekąszę cokolwiek i wytrzymam do kolacji. Poza tym wielu Włochów, zwłaszcza w okresie letnim, stwierdza, że im się w ogóle nie chce jeść obiadu i sięga po lody.
Dla mnie idealnie…
Dla mnie nie, ale mój mąż tak robi. Przychodzi do domu w porze obiadowej i mówi, że nie jest głodny. Stwierdza, że odpocznie sobie, a później idąc z powrotem do pracy, zatrzymuje się na duże lody.
Mój polski żołądek nie jest tak wrażliwy na zmianę temperatury, ale Włosi bardzo rozgraniczają zimowe dania od letnich. Zdarza się do dziś, że gdy ugotuję obiad, mój mąż mówi "No wiesz, mięso z sosem w lipcu? A może tak lekką sałatkę, a może szynkę z melonem?".
Mąż jest Włochem czy Polakiem?
Mąż jest rodowitym Sycylijczykiem.
Można jednak uznać, że to jedzenie obiadów o określonych godzinach, nie jest bardzo problematyczne, bo we własnym domu będziemy jeść zgodnie z naszymi preferencjami. Kłopot zaczyna się jednak, gdy mówi o życiu towarzyskim, o jedzeniu na mieście?
Musimy rozgraniczyć miejscowości turystyczne od tych mniej turystycznych. Turystyczne dla turysty zrobią wszystko, dostosują się, więc nie ma wielkiego rozgraniczenia pór posiłków itd.
Jeśli mówimy o miejscu nastawionym na Włochów, to taka restauracja otwiera się najwcześniej koło południa. Od 12 do 14, maksymalnie 15 – ale też nie zawsze – można usiąść i zjeść obiad. Później kuchnia już nie wydaje dań.
Oznacza to, że jeżeli jesteśmy głodni o 16 ,w takiej nieturystycznej miejscowości nie znajdziemy otwartego niczego innego niż lodziarni lub ewentualnie czegoś, gdzie sprzedają kanapki. Restauracje będą zamknięte lub będą w nich siedziały osoby, które zamówiły coś wcześniej i dojadają. Knajpy otworzą się dopiero na kolację po 20, choć taka typowa pora włoskiej kolacji to 21:30.
Jeśli chciałabym umówić się z moimi włoskimi sąsiadami, to raczej na kolację, nie na obiad?
Zdecydowanie tak, w ciągu dnia jest zbyt gorąco. Wpływa na to fakt, że we Włoszech pracuje się od 9 do 13 i od 16 do 20. Przerwa obiadowa, czyli te 4 godziny, może nie starczyć na relaksujący posiłek, a szczególnie jeśli jest zakrapiany winem.
Nie wszyscy Włosi mają z tym problem, wiele osób wraca na obiad do domu i przed pracą i tak ten kieliszek wina, a raczej szklankę wina, bo Włosi piją wino w szklankach, piją do obiadu.
Istotne jest także to, że Włosi, szczególnie w gorącym okresie, jedzą inaczej niż my. Obiad jest lżejszym posiłkiem, a kolacja tym najbardziej treściwym, kiedy podaje się dania na bazie makaronu, pizzę, mięso, ryby.
W jednym z nagrań na pani kanale na Youtube mówiła pani, że mięso nie jest czymś wykwintnym.
To bardzo lokalna kwestia. Mieszkam na Sycylii, w miejscowości nadmorskiej, gdzie ryby są droższe od mięsa. Jakoś tak się utarło, że jeżeli chce się zrobić elegancki obiad, wtedy przygotowuje się posiłek na bazie ryby.
W mojej okolicy jest również tak, że jeśli ktoś organizuje uroczystość rodzinną, np. komunię lub wesele, i na tej uroczystości menu oparte jest na mięsie, to uważa się, że chyba chciał przyoszczędzić. Jednak już w Toskanii będzie zapewne inaczej, bo mają choćby słynny stek fiorentina, który jest daniem wysokich lotów.
Różne od naszych są także śniadania. Włosi jedzą je na słodko i bardzo często w kawiarni. Zamawiają wtedy np. zimną i słodką granitę, co Polacy uznaliby za lody, choć to nie są lody. Fakt, że ja lubię zjeść na śniadanie np. jajecznicę, wielu Włochów szokuje.
Są jeszcze jakieś nasze zwyczaje, które mogą zaskoczyć Włochów?
Tu nie ma zwyczaju dawania kwiatów. Robią to ewentualnie mężczyźni z okazji dnia matki.
Kiedy ja zaniosłam swojej teściowej bukiet, było jej miło, ale była też bardzo zdziwiona. Teraz już się przyzwyczaiła.
Jeśli jesteśmy zaproszeni na obiad do kogoś do domu, co nie zdarza się często, to przynosimy deser, kupujemy jakieś ciasto lub butelkę wina, ale nie obdarowujemy kwiatami pani domu.
Wspomniała pani, że bardzo rzadko zaprasza się kogoś do domu.
Zgadza się. Jeśli już się zaprasza, to rodzinę lub bardzo, bardzo bliskich przyjaciół. Jednak i z jednymi i z drugimi Włosi wolą spotkać się w restauracji.
Kwestię posiłków mamy już jasną. Na coś jeszcze trzeba się przygotować?
Włosi absolutnie wszędzie jeżdżą samochodem. Jeżeli Włoch idzie przez miasteczko, promenadą, to znaczy, że spaceruje dla zdrowia. Jeśli jednak musi coś załatwić, pojechać po zakupy, odprowadzić dziecko do szkoły – do której ma 300 metrów – zawsze wsiada w samochód.
W efekcie później brakuje miejsca do zaparkowania, tym bardziej, że Włosi muszą stanąć dokładnie obok miejsca, do którego się udają, nawet jeśli to oznacza parkowanie na trzeciego i tarasowanie ulicy. Zwykle, jeśli widzi się kobietę, która idzie z siatką z zakupami, to ta pani jest cudzoziemką.
Kiedy mi się to zdarza, znajomi się zatrzymują i pytają, czy mnie podwieźć, czy zepsuł mi się samochód. Odpowiadam, że nie, że poszłam po 2 rzeczy, bo market jest 500 metrów od domu. Im się to w głowie nie mieści.
Czy to, że parkują gdzie chcą, oznacza też, że jeżdżą jak chcą?
Tak. Zdawałam egzamin na prawo jazdy w Polsce i byłam jedną z tych osób, które zrobiły to mając 17 lat i włożyły dokument do szuflady, bo nie miały samochodu. W związku z tym po przyjeździe na Sycylię na nowo musiałam uczyć się prowadzić samochód.
Często zaskakuję rodzinę, która przyjeżdża z Polski, że jestem w stanie wjechać w wąską uliczkę i nie boję się tego. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę z tego, że przyjeżdżając do Polski musiałabym na nowo przestudiować przepisy. We Włoszech jest przyzwolenie społeczne na niektóre manewry, które w Polsce zaowocowały by mandatem.
A co z punktualnością?
Autobusy nie jeżdżą punktualnie, przynajmniej w mojej okolicy. Być może w dużym mieście wygląda to inaczej. Chociaż nie spotkałam się z takim rozkładem jazdy, w którym mamy napisane, że autobus będzie o 9:53 i 30 sekund przed czasem widzimy, jak nadjeżdża.
Tutaj mamy napisane, że autobus kursuje co 10 minut i koniec. Myślisz sobie ok, maksymalnie za 10 przyjedzie, a później czekasz nawet i 25 minut, po czym pojawiają się dwa autobusy na raz. Dodam tylko, że co 10 minut jeżdżą w dużym mieście, w takim miasteczku jak moje są 2, 3 autobusy dziennie. Należy więc polegać raczej na własnych nogach, rowerze lub samochodzie.
Z umówionymi na konkretną godzinę spotkaniami jest podobnie?
Nie ryzykowałabym stwierdzeniem, że Włosi nie są punktualni, aczkolwiek nie denerwują się w takich sytuacjach, tak jak my. Jeśli zdarzy się, że ktoś się spóźni lub zapomni o spotkaniu, nie można mieć pretensji. Oni uważają, że nic się takiego nie stało.
Czytałam też, że Włosi zawsze maja buty na nogach. Czy to prawda i co to właściwie oznacza?
Często tak jest. Nie ma zakładania kapci, a już zdecydowanie nie spotkałam się nigdy ze zdejmowaniem butów, kiedy przychodzimy w gości.
Gdybym poprosiła panią o wymienienie trzech plusów mieszkania we Włoszech, które od razu przychodzą na myśl, co by to było?
To są dokładnie te same rzeczy, które są minusami. Uwielbiam tutejszy klimat, słońce, okoliczności przyrody. Bardzo lubię język Włoski i ludzi. Plusem jest też na pewno dostępność świeżych owoców i warzyw. Tutaj rośnie właściwie wszystko i to przez okrągły rok.
Jeszcze kilka lat temu problemem było kupienie selera korzeniowego i buraków, ale zmieniło się to ze względu na to, że jest tu coraz więcej przybyszów z Europy Wschodniej. Właściciel warzywniaka, w którym robię zakupy, już wie, że w grudniu trzeba przywieźć buraki, bo wiele osób będzie gotowało barszcz.
Weszła pani po latach w ten tryb Dolce Vita?
Nie, mentalnie nie jestem do tego przygotowana. Mój mózg jedzie jednak na polskich obrotach.