O śniegu, literaturze i podwójnym życiu między Polską a Wietnamem – rozmowa z prof. Nguyen Chi Thuatem, poetą i językoznawcą, który przetłumaczył na wietnamski Prusa i Kapuścińskiego.
Od pierwszych słów, jakie zamieniliśmy, prof. Nguyen Chi Thuat urzeka skromnością i serdecznością. – Nie czuję się ekspertem, znam osoby o większym dorobku. To dla mnie zaszczyt, że chce pan ze mną rozmawiać o mojej pracy, ale nie wiem, czy będę w stanie opowiedzieć panu coś naprawdę ciekawego – mówił, kiedy poprosiłem go o wywiad. Tymczasem to właśnie jemu należy się wdzięczność – przede wszystkim za to, jak wiele pracy wykonał na rzecz popularyzacji polskiej kultury w kraju tak odległym, jak Wietnam.
Ile jest takich osób jak pan – pochodzących z Wietnamu profesorów, którzy wykładają na polskich uczelniach?
Nie, nie jestem jedyny (śmiech). W samym Poznaniu jest nas dwóch, wiem też, że w innych miastach są wietnamscy wykładowcy – na pewno we Wrocławiu i w Zielonej Górze. Także jako tłumacz polskiej literatury nie jestem wcale taki wyjątkowy – wiele osób tłumaczy prozę i poezję na wietnamski, a polskie książki są w Wietnamie dobrze znane.
Wbrew pozorom, nasze narody bardzo dużo łączy. Mam tu na myśli przede wszystkim historię obu krajów, która w wielu aspektach bywała podobna. W Wietnamie świadomość tego, że z Polakami rozumiemy się dobrze, jest powszechna. Na popularność polskich książek na pewno wpływa też fakt, że jest to po prostu wspaniała literatura.
Może i tak, ale z drugiej strony zgodzi się pan chyba, że często polskie książki są tak mocno uwikłane w nasz lokalny kontekst, że dla obcokrajowców są po prostu niezrozumiałe?
Nguyen Chi Thuat – poeta, tłumacz, językoznawca, publicysta. Popularyzator polskiej literatury w Wietnamie. Od 2005 roku wykładowca języka wietnamskiego i literatury wietnamskiej w Instytucie Językoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Na swój ojczysty język przełożył m.in. “Lalkę”, fragmenty utworów Ryszarda Kapuścińskiego i “Pianistę” Władysława Szpilmana. W 2011 roku wydał zbiór wierszy zatytułowany „Znad Rzeki Czerwonej nad Wisłę i Wartę”.
Być może tak, na pewno przekład wielu dzieł jest z tego powodu utrudniony. Tak było z “Lalką”, którą tłumaczyłem na wietnamski. Do tego jeszcze miałem sporą tremę, bo zdawałem sobie sprawę, że to absolutna klasyka i powieść dla Polaków bardzo, bardzo ważna. Oglądałem wtedy dużo filmów, czytałem sporo książek i o bardzo wiele rzeczy pytałem polskich znajomych. Opowiadając wietnamskiemu czytelnikowi o nieznanych mu realiach dziewiętnastowiecznej Europy korzystałem też z innych, starszych przekładów europejskiej prozy, na przykład rosyjskiej.
Czy “Lalka” zdobyła popularność w Wietnamie?
Tak, podobnie zresztą jak inne polskie tytuły. Ale warto tu wspomnieć o jeszcze jednej sprawie – mam wrażenie, że Wietnamczycy czytając w “Lalce” o tym, jak wyglądały ziemie polskie sto lat temu, znajdują wiele podobieństw do obecnej sytuacji ich kraju.
Jakie jeszcze polskie dzieła zostały przetłumaczone na język wietnamski?
Były już dwa lub trzy przekłady “Quo Vadis”, ale również Mickiewicza, Kapuścińskiego, Grocholi, Tokarczuk i Janusza L. Wiśniewskiego. Książka tego ostatniego, tłumaczona przez moją znajomą, miała w Wietnamie już 10 wydań.
A kogo z polskich poetów i pisarzy pan osobiście ceni najbardziej?
Przede wszystkim Różewicza, Gałczyńskiego, Broniewskiego, Szymborską. Znam kilku Wietnamczyków, którzy jej wierszy uczą się na pamięć.
Sami poeci. Podobnie jak pan. Wydał pan w zeszłym roku tomik zatytułowany “Znad Rzeki Czerwonej nad Wisłę i Wartę”, w którym zresztą poświęca pan Szymborskiej jeden z wierszy. Jakich jeszcze tematów dotyka pana poezja?
To drobne sprawy. O mnie, moim życiu, o mojej rodzinie. Ale napisałem też wiersz o języku polskim i o Poznaniu, w którym mieszkam.
Skąd wzięła się potrzeba pisania wierszy?
Trudno powiedzieć. W 1996 roku napisałem kilka i dałem znajomej pani profesor do przeczytania z pytaniem, czy to w ogóle są wiersze. Jej opinia była pozytywna i tak się zaczęło. Teraz pracuję nad tomem “Z nurtem Warty”, ale to jeszcze odległa perspektywa (śmiech).
Już same tytuły tych tomików świadczą o tym, że Polska jest panu bliska. Proszę powiedzieć, czy czuje się pan Polakiem?
Powiem panu szczerze i otwarcie – Polskę uważam za moją drugą ojczyznę. Zawsze powtarzam, że żyjąc w Polsce i Wietnamie wiodę podwójne życie w najlepszym tego słowa znaczeniu (śmiech).
Często pan wraca do kraju? Za czym najbardziej pan tęskni?
Staram się jeździć do Wietnamu na wakacje. Odwiedzam wtedy rodzinę i znajomych. A za czym tęsknię? Oczywiście za ludźmi, ale poza tym nie narzekam, nie smucę się. Mam dużo pracy i robię to, co lubię. Mam świetne życie.
Prawdziwy Polak raczej nigdy by tak nie powiedział (śmiech). Przecież Polacy stale narzekają.
Nie zgodzę się z tym, nie jest aż tak źle. Bardzo lubię Polaków. Są naprawdę serdeczni. Przez te wszystkie lata w Polsce nigdy nie spotkała mnie z ich strony żadna przykrość.
A kiedy w ogóle przyjechał pan do Polski po raz pierwszy?
W 1970 roku, jeszcze podczas wojny z USA. Trafiłem tu wraz z grupą studentów. Wietnam wysyłał wtedy takie grupki na studia do krajów bloku socjalistycznego. Polskiego uczyłem się na kursie, a później studiowałem polonistykę. W ciągu następnych kilkunastu lat wielokrotnie kursowałem między Polską a Wietnamem. Pracowałem na uniwersytetach, byłem tłumaczem w polskiej ambasadzie w Hanoi, aż w 2005 roku otrzymałem posadę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza.
Jakie były pana wrażenia, kiedy po raz pierwszy przybył pan do naszego kraju?
Pochodzę z rolniczej rodziny. Sam wiele lat ciężko pracowałem w polu, tak więc to był dla mnie inny świat. Ale nie było tak, że nic o Polsce nie wiedziałem. Uczyliśmy się o niej chociażby na geografii. Poza tym znałem już wtedy piękny wiersz wietnamskiego poety, który opowiadał o Polsce. Nazywał się “Polsko, siostro moja”. Nauczyłem się go na pamięć i chyba już wtedy zakochałem się w tym kraju.
A nie przeszkadzała panu pogoda?
O tak, pamiętam, jak stałem w oknie i patrzyłem na padający śnieg. To byłe ciężkie chwile (śmiech).