Szept to forma mówienia zarezerwowana dla wyjątkowych spraw. Szeptem przekazuje się ważne, ale tajne informacje. Szept jest odpowiedni dla wyznań, szepczą zakochani, ale szepczą też spiskowcy. Szept, jak babie lato owija sprawy ważne, ale kruche, przy których nie można krzyczeć, bo się uszkodzą, zniszczą, naruszą.
Na Podlasiu szept koi, leczy i odstrasza złe oczy. A ci, którzy umieją szeptać, są wyjątkowi, poważani i nie wolno na darmo pokazywać ich światu. Podlaskie szeptuchy, babki, modlący się, uzdrowiciele to zjawisko, które z perspektywy dużego miasta trudno pojąć, ale zetknięcie się z nim ma w sobie coś mistycznego. I strasznego zarazem.
Szeptuchy, babki, modlący się – to lokalni uzdrowiciele silnie związani z tradycją ziem podlaskich i wyznaniem prawosławnym. Ich szepty i praktyki uzdrowicielskie są znane i poważane w lokalnych społecznościach, ale nie tylko. Pod domami szeptuch stoją sznury samochodów na rejestracjach z całej Polski. Na forach internetowych nietrudno znaleźć zaciekłe dyskusje dotyczące poszczególnych szeptuch. Która jest najskuteczniejsza, a która ma humory. Która najlepiej poradzi sobie z różą, a która ze złamanym sercem.
– Te praktyki funkcjonują od zawsze, wzięło się z kultury ludowej, która tu istniała przez wieki. Dzisiejsi uzdrowiciele są spadkobiercami znachorów, czyli jednej z grup specjalizujących się w pomaganiu w problemach zdrowotnych, ale też życiowych – tłumaczy mi Małgorzata Anna Charyton, antropolożka medyczna, znawczyni tematyki szeptuch.
Moja rozmówczyni zwraca uwagę na bardzo ważną rzecz, która wpływa na niesłabnącą popularność szeptuch. Ich sukces polega na tym, że zdrowie traktują holistycznie. – Na zachodzie zdrowie definiujemy wąsko, przede wszystkim w odniesieniu do naszej fizyczności. Dopiero uczymy się tego, jak dużą wagę ma psychika, ale już życie społeczne czy duchowe w naszym rozumieniu nie wpisuje się w definicję zdrowia. W praktyce szeptuch widać natomiast, że one zajmują się tymi aspektami. One mają narzędzia, żeby zaopiekować się wszystkimi sferami naszego dobrostanu – wyjaśnia Małgorzata Anna Charyton.
Zbyt cenne, by pokazywać
Ten materiał miał wyglądać zupełnie inaczej. Zamiast obrazów
Podlasia, chcieliśmy pokazać rytuał odprawiany przez szeptuchy, porozmawiać o nim, zrobić portrety uzdrowicielkom. Naiwni.
Naszym pierwszym adresem była Opaka Duża. Wbrew nazwie to maleńka miejscowość tuż przy ogrodzeniu wyznaczającym granicę polsko-białoruską. Asfalt kończy się 7 km wcześniej. Podjeżdżam pod dom sołtysa.
– Dzień dobry, szukam lokalnej szeptuchy, przyjmuje jeszcze?
– Tak – kobieta z ganku podaje mi charakterystyczne elementy domu i ogrodzenia. Muszę podjechać jeszcze kilkadziesiąt metrów.
Szeptucha czeka już przed płotem, poczta sąsiedzka działa nad wyraz sprawnie. – Chodź kochana – prowadzi mnie do przyczepy, w której przyjmuje. Od razu pytam, czy zgodzi się na zdjęcia. I to działa, jak płachta na byka. – Nie. Jedźcie już. Nie umawialiście się – trzaska furtką z takim impetem, że aż ciarki przechodzą. Próbuję walczyć, ale sprawa jest przegrana. Pytaniem o zdjęcia doprowadziłam ją do prawdziwiej furii.
– Kiedy trafiłam do pierwszych uzdrowicieli 10 lat temu, to już funkcjonowała taka legenda złego dziennikarza – tłumaczy mi Małgorzata Anna Charyton. – W czołowych czasopismach materiały o szeptuchach pojawiły się kilkanaście lat temu. Wtedy temat zaczął być atrakcyjny. Niedługo potem większość szeptuch miała już doświadczenia z dziennikarzami. I niestety, dla większości były to złe doświadczenia. Do dziś spotykam się z opowieściami o tym, że wola szeptuch nie jest szanowana. Są nagrywane wbrew swojej woli, są fotografowane i filmowane z ukrytej kamery lub oszukiwane inaczej. Ktoś pojawia się z prośbą o pomoc, której one oczywiście udzielają, a potem to wszystko opisuje, albo nagrywa. I potem od znajomych dowiadują się, że były bohaterami jakiegoś tekstu – kwituje Małgorzata Anna Charyton.
Dlaczego nie chcą pokazywać swojego daru, mówić o nim, reklamować się? Wyjaśnia mi to spadkobierca szeptuchy z Orli, jednej z najsłynniejszych babek. Praktykę przejął po swojej ciotce. Jest jedynym szepczącym mężczyzną w okolicy. Zanim wejdę do jego gabinetu czekam w kolejce, w domku jest urządzone nawet coś na kształt poczekalni. Słyszę rwane głosy z pokoju, w którym odprawia się rytuał: “ktoś na warszawskich rejestracjach przyjechał”.
– Nie będę pozował do zdjęć. Jak pani to sobie wyobraża? Ja się modlę, a modlitwa nie jest na pokaz. W tym domu od stu lat pomagamy ludziom, jak ja bym się czuł gdybym upublicznił praktyki, które w tajemnicy przekazała mi moja ciotka. To nie ja pomagam, to Bóg pomaga. To nie jest żaden cyrk, żeby potrzebował publiczności.
Modlący się, bo prosi o to, by właśnie tak go nazywać, zgadza się odprawić rytuał, ale tylko pod warunkiem, że nie opiszę tego i zobowiążę się, że nic nie nagrywam. Podejrzliwie patrzy na moją torbę, nie ufa mi. Po odczynianiu ma dla mnie chwilę na rozmowę.
– Ludzie przychodzą z najróżniejszymi problemami. Od zdrowotnych, po sercowe, życiowe, codzienne zgryzoty. Czasem proszą o zdjęcie z nich uroków. Zawsze staram się pomóc, ale sam uroków nie rzucam. Inni to robią, ja absolutnie nie. Goście są najróżniejsi. Są i księża, i lekarze – tłumaczy.
Do szeptunów, szeptuch, babek przyjeżdżają ludzie, kiedy nic już nie pomaga. To często ostatnia deska ratunku. Oczywiście słyszę o niezwykłych przykładach wyleczenia z najcięższej choroby dzięki szeptom. Od pracownicy sklepu w Czeremsze dużo dowiaduję się na temat podejścia tutejszych ludzi do szeptuchowych praktyk.
– Ja jestem z Siedlec, przeniosłam się tutaj kilkanaście lat temu. Nie wierzyłam w takie zabobony. Ale mieszkając na
Podlasiu, nie sposób nie wierzyć. Ta z Opaki to podobno cuda czyni. Od razu rozpoznaje, czy ktoś się stosuje do jej zaleceń czy nie. Podobno jajo, którym odczynia uroki i zdejmuje choroby po zbiciu jest czarne. To brzmi, jak hucpa, ale ja znam kilka osób, którym ona pomogła.
Największy kapitał
– Szeptuchy wierzą, że dar dostały od Boga – wyjaśnia mi to dodatkowo Małgorzata Anna Charyton. – To jest coś bardzo cennego. Boży dar to jest coś, czego nie można zmarnować i zabrać dla siebie. Dlatego one nie mogą odmówić odprawienia rytuału.
A ponieważ nie mogą odmówić, to nie mogą też żądać za niego zapłaty. Jaki więc mają interes w pomaganiu? Bywa, że szeptucha przyjmuje od rana do wieczora, to jest taka “pełnoetatowa posługa”.
– Ich interesem jest szacunek. W tradycyjnej społeczności doświadczenie daru bożego było ogromnym kapitałem społecznym, wiara w Boga była powszechna, głęboka i bardzo mistyczna. Taki dar był ogromnym wyróżnikiem – zaznacza Małgorzata Anna Charyton.
W Osadzie Rutka nie ma żywej duszy i, żeby dowiedzieć się, gdzie mieszka szeptucha muszę wyjść w pole i dosłownie ściągnąć chłopa z traktora. Oczywiście od razu wskazuje mi właściwy dom. Anna Bondaruk siedzi na tyłach swojego domu. To starowinka, nie daje się absolutnie namówić na zdjęcia, utwierdza ją w tym brat, który sarka, że napytała sobie już wystarczająco biedy rozmawiając z dziennikarzami.
Szeptucha jest krucha i schorowana. Mówi mi, że był dzisiaj u niej chłopiec, którego wyleczyła z padaczki. Na dowód pokazuje całą siatkę cukierków i słodyczy w prezentowej torebce. Próbuje mi wcisnąć całą garść – widzę, że to ma być zadośćuczynienie za to, że nie zgodziła się na zdjęcia. Siedzi w otoczeniu ksiąg modlitewnych, a laską wskazuje chmury, które pod wpływem jej modlitw mają się rozstąpić.
To właśnie Anna Bondaruk jest bohaterką większości zdjęć, nagrań i materiałów dotyczących szeptuch. Ze rezygnacją pokazuje mi fragment jednego z tabloidów, którego dziennikarze zrobili jej zdjęcia i nazwali czarownicą. U pani Anny jestem po wizytach u kilku innych babek, które stanowczo odmówiły rozmowy ze mną i zdjęć. Dopiero w Rutce widzę, jak bardzo kruche i bezbronne są szeptunki. W sieci pod hasłem szeptucha pokazuje się od razu materiał o tym, jak to szeptucha przyczyniła się do śmierci księdza, bo kazała wystawić na drogę sedes. To bardzo krzywdzące, tym bardziej, że trudno o bardziej bezinteresowną działalność niż ta, którą parają się szeptuchy.
– To bardzo nierówna wymiana, bo one dają dużo. Kiedy prowadzę wśród nich swoje badania też coś od nich dostaję i za każdym razem zastanawiam się, co ja mogę im dać. W moim przypadku to jest rozmowa, taka ludzka, o tym, czego doświadczają uzdrowiciele. Oni mieszkają w sporym oddaleniu od siebie, więc nie mają swoich spotkań, tylko czasami jeżdżą do siebie z prośbą o pomoc.
Tu człowiek jest świętem
Praktyki szeptuch określane są jako zabobon. Oczywiście, wybranie wiejskiej uzdrowicielki, jako jedynej specjalistki w ciężkiej chorobie jest delikatnie rzecz ujmując, mało odpowiedzialne. Z drugiej strony, babki wciąż cieszą się bardzo dużą popularnością, w dużej mierze właśnie dlatego,że rozumieją one zdrowie też np. jako szczęście osobiste.
– Ja analizuję działalność szeptuch i babek z perspektywy antropologii medycznej. To znaczy, że zastanawiam się, jakie tu są praktyki i przekonania dotyczące naszego ciała, zdrowia, chorób i leczenia. A podlaskie uzdrowicielki starają się poradzić sobie z różnymi problemami ciała i zdrowia najróżniej rozumianego. Trzeba jednak pamiętać, że praktyki i przekonania dotyczące zdrowia to może być zupełnie coś innego niż teorie zdrowia wykształcone i opisane np. w obrębie systemów medycznych – tłumaczy Małgorzata Anna Charyton.
Czy w dobie nowoczesnej medycyny i majstrowaniu w kodzie DNA praktyki z Podlasia są skazane na powolną śmierć?
– O tym, że zjawisko się kończy badacze dyskutują już od dekad, a nawet dłużej. Taka dyskusja dotyczyła szczególnie jednej z chorób ludowych, których leczeniem zajmują się podlascy uzdrowiciele. Że to na szczęście ten zabobon już odchodzi – tak badacze wypowiadali się około 150 lat temu i dzisiaj mówi się podobnie – dodaje.
Jednak sznury samochodów pod domostwami szeptuch wskazują, że na taką działalność wciąż jest popyt.
Z perspektywy dużego miasta trudno zrozumieć, dlaczego ktoś nie chce reklamy swoich praktyk w mediach czy wykonuje swoją posługę za darmo. Ale antropolożka medyczna zwraca uwagę, że kiedyś kapitał społeczny miał w małej i dość wyizolowanej społeczności inne znaczenie. Był nieporównywalnie ważniejszy od pieniędzy, bo na wsi mało kto miał pieniądze. Wszyscy mieli kury, krowy, konia i siebie nawzajem. Człowiek do dziś na Podlasiu jest bardzo ważny. Świętem jest tu spotkanie drugiego człowieka, zwłaszcza na tych terenach pogranicznych mniej skomunikowanych.
I niezależnie od tego czy ktoś wierzy, że szeptane słowa modlitwy wyleczą złamane serce, czy bolące kolano, zbliżenie się do środowiska szeptuch jest doświadczeniem wyjątkowym. To grupa, która mówi cicho i same stronią od rozgłosu i autoafirmacji. Ich szept opowiada o czymś ważnym, tajemnym i bardzo dziś kruchym – bezinteresownej pomocy i przekonaniu, że największym świętem jest drugi człowiek.
Za pomoc w realizacji materiału dziękuję
Slow Fest Podlasie, w ramach którego organizowane są odczyty, warsztaty i spotkania dotyczące podlaskiej kultury. Festiwal trwa do 17 września.