
Odkąd Donald Tusk wrócił do kraju na pełen polityczny etat, ponoć zawisło nad nami widmo złowrogiej polaryzacji. Dostrzegli je politycy Nowej Lewicy i Polski 2050. Wojną polsko-polską postraszył nas Robert Biedroń, zaś Szymon Hołownia autorytatywnie orzekł, że z jego rozmów z Polakami jasno wynika, iż absolutnie nie chcą być oni na kolejną odsłonę tej wojny zapisywani.
REKLAMA
Przy okazji lider Polski 2050 nie wyjaśnił, dlaczego ci sami Polacy już od kilkunastu lat łącznie oddają na obie walczące ze sobą partie od 51 do 73% swoich głosów, w ostatnich wyborach na Zjednoczoną Prawicę i Koalicję Obywatelską padło ich 70%. A przecież nie brakowało przez te lata alternatyw, formacji startujących w opozycji do tego duopolu, pozycjonujących się właśnie jako „trzecia droga”, poza POPiS-owym sporem, a nawet z obietnicą jego zakończenia. Może, co chyba niektórym w ogóle nie przychodzi do głowy, polaryzacja niekoniecznie została nam narzucona przez spółkę Kaczyńskiego z Tuskiem, że ona była sobie już wcześniej, na dole.
PiS i elektorat wspólnoty oraz PO i elektorat indywidualizmu
A przecież, by się tego dowiedzieć, wystarczy sięgnąć do licznych w tej materii analiz, które politykom aspirującym do przywództwa nie powinny być obce. Na przykład prof. Piotr Radkiewicz, autor badania „Polaryzacja polskiej sceny politycznej a wartości” pisze, że jest w naszym społeczeństwie obserwowane jest silne napięcie pomiędzy „żywiołem indywidualizmu a wspólnotowości”.Na PiS głosuje elektorat wspólnoty (ceniący posłuszeństwo, lojalność i dyscyplinę), zaś na PO elektorat indywidualizmu (dominująca jest ciekawość świata, odnoszenie sukcesów, ambicja). Raptem kilka dni temu dodatkowe potwierdzenie tej tezy znaleźć było można w sondażu dla „Rzeczpospolitej”. Poproszono w nim o wskazanie dobrych cech Tuska i Kaczyńskiego. Badani wskazali na patriotyzm (czyli „wspólnotowość”) u Kaczyńskiego, by liderowi PO przypisać obycie w świecie (czyli „indywidualizm”).
„polaryzacja światopoglądowa społeczeństwa dotyczy zarówno sfery wartości, jak też sfery interesów. Jest to zjawisko głęboko zakorzenione w świadomości klas i warstw społecznych, co wskazuje na trwały charakter tych podziałów”. Jest zatem polaryzacja polityczna emanacją polaryzacji społecznej.
Jest oczywiste, że polaryzacja sprzyja obu bijącym się
Badania dr. Roberta Sobiecha i prof. Pawła Ruszkowskiego przynoszą z kolei tezę, że„polaryzacja światopoglądowa społeczeństwa dotyczy zarówno sfery wartości, jak też sfery interesów. Jest to zjawisko głęboko zakorzenione w świadomości klas i warstw społecznych, co wskazuje na trwały charakter tych podziałów”. Jest zatem polaryzacja polityczna emanacją polaryzacji społecznej.
Jeśli więc o cokolwiek można mieć do polityków pretensje, to jednak nie o to, że nas odgórnie polaryzują, tylko o to, że nie próbują tych napięć i podziałów przezwyciężać, lecz wręcz przeciwnie: wyzyskują je dla partykularnych korzyści, żywią się konfliktem i go napędzają. Jest też oczywiste, że polaryzacja sprzyja obu bijącym się: do 2015 roku beneficjentem tegoż zjawiska była Platforma, później korzystał zeń PiS, ale z kolei nieprawdą jest, że za pogłębianie rowów między nami są w równej mierze odpowiedzialne obie formacje. Platforma ma tu swoje grzechy na sumieniu, ale prym wiedzie niewątpliwie Jarosław Kaczyński.
To PiS opanował do perfekcji dzielenie Polaków podług przebiegających w narodzie linii. W 2005 roku Polsce solidarnej (wspólnotowość) przeciwstawiano Polskę liberalną (indywidualizm). Tą drugą straszono jak złym wilkiem, Lech Kaczyński, kandydat PiS-u na prezydenta przekonywał, że liberałowie „chcą przeprowadzić w Polsce pewnego rodzaju eksperymenty, których efektem będzie poprawa sytuacji życiowej najbogatszych”. Tę strategię kontynuowano u władzy.
Donald Tusk i tzw. „polityka miłości” wobec PiS
Kiedy PiS przegrał wybory w 2007 roku, Tusk zastosował wobec przegranych tzw. „politykę miłości”. Dziś były premier przekonuje w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że pierwszy rząd PiS-u nie został rozliczony, bo sądy, prokuratura oraz policja badały różne sprawy i nic nie znalazły, a „demokratyczna partia w państwie prawa nie mogła i nie chciała naciskać na niezależne instytucje”. Ale sprawa jest bardziej złożona.Jest faktem, że było za co pociągnąć polityków PiS do odpowiedzialności za rządy w latach 2005-2007, a że ostatecznie tak się nie stało, było - o czym wielokrotnie słyszałam od polityków PO - świadomą decyzją samego Tuska, który nie chciał prowadzić partyjnej wojny, by tym samym nie doprowadzać do pogłębiania się społecznych podziałów. Osobną rzeczą jest, że tamta bezkarność polityków PiS-u, np. Zbigniewa Ziobry, dała nam w efekcie bezwzględną recydywę.
Tak czy owak Tusk chciał wyhamować z procesem polaryzacji, a PiS wracał do niego z całą mocą, upatrując w nim jednej jedynej szansy na mobilizację swojego elektoratu i ponowne zwycięstwo. Maksymalnie w tym celu została wykorzystana katastrofa smoleńska, od tego momentu PiS grał już wyłącznie na delegitymizację rządzących. Tusk miał „krew na rękach”, pospołu z Władimirem Putinem zamordował Lecha Kaczyńskiego - taka była narracja. PO ugrała na tym co nieco w 2011 roku, kiedy jej wyborcy, przerażeni skalą aberracji Kaczyńskiego, odnowili jej mandat, mimo słabej kampanii i braku wizji na drugą kadencję. Ale potem zaczęła już tylko tracić.
Całe sześcioletnie rządy Kaczyńskiego to podsycanie walki
Nowa polaryzacyjna jakość zapukała do naszych drzwi po wyborach w 2015 roku, bo PiS zaczął atakować nie tylko przeciwników politycznych, ale także ich wyborców, co wcześniej się w Polsce nie zdarzało. Ci, którzy głosowali na PiS, zostali uznani za sól naszej ziemi i prawdziwych patriotów, cała zaś reszta - tu rozwiązał się worek z inwektywami - została sklasyfikowana jako zdrajcy, postkomuniści, potomkowie Gestapo. Całe sześcioletnie rządy Kaczyńskiego to podsycanie walki dwóch wrogich plemion i systemowa mowa nienawiści: wykluczająca, stygmatyzująca, etykietująca.Niektórzy z polityków oburzyli się, że wraz z powrotem Tuska wojna przybierze na sile - ale to nie wina byłego premiera, że TVP aktualnie nie zajmuje się niczym innym, jak tylko szczuciem, podobnież politycy Zjednoczonej Prawicy: sami już nie wiedzą, czym by tu Tuska obrazić, jak go sponiewierać. Byłego premiera skrytykowano już także za pogłębianie polaryzacji na skutek nazwania PiS-u „złem, z którym trzeba walczyć”.
Tu jednak trzeba się z Donaldem Tuskiem zgodzić, kiedy we wspomnianym wywiadzie apeluje, by mu „nie wmawiać, że jak nazywam agresora agresorem, sam staję się agresorem”. To PiS odmawia połowie narodu prawa do bycia szanowanym, to też PiS połowę narodu obraża i się z nią nie liczy. To PiS przejął kraj na swoją własność, a murów, które między nami pobudował, ani już obejść, ani przeskoczyć. Naprawdę, używając wyświechtanej już frazy, to nie jest wina Tuska. Podobnie jak pandemia, brak deszczu na pustyni i ostatnie gradobicie w Krakowie.