Wielka Czwórka. Termin ten jeszcze kilka lat temu odnoszony był głównie do angielskiej Premier League, w której dominowały Chelsea, Arsenal, Liverpool i Manchester United. Ale dziś najbardziej pasuje do tenisa w wykonaniu mężczyzn, bo w żadnej innej dyscyplinie na świecie nie jest równie łatwo wytypować półfinalistów wielkiej imprezy. A każdy zapytany o najlepszych graczy wymieni z miejsca dokładnie cztery nazwiska. Novaka Djokovicia, Rogera Federera, Rafaela Nadala i Andy'ego Murraya. Po nich jest przepaść.
Mało tego - w mediach coraz częściej lansowana jest teza, że mamy oto do czynienia z najlepszymi graczami w historii.
Karol Stopa, komentator Eurosportu, uważa ją za nieco przesadną: - Oni są najlepsi w tej dekadzie, to tacy bohaterowie naszych czasów. Ale w tenisie w ogóle jest tak, że każde 10 lat ma swoich mistrzów, swoich geniuszy - mówi w rozmowie z NaTemat, po czym podaje przykłady - W latach 90. mieliśmy Samprasa, Agassiego, Ivanisevicia i Beckera, wcześniej wyobraźnią widzów władali Lendl i McEnroe.
Zdominowali Wielki Szlem
Niesamowite. Spośród 27 ostatnich turniejów wielkoszlemowych tylko raz zdarzyło się, że zwyciężył ktoś spoza trójki Federer, Nadal, Djoković. Hegemonię mistrzów przełamał we wrześniu 2009 roku Argentyńczyk Juan Martin Del Potro. Tymczasem Szkot Andy Murray wciąż czeka na swój pierwszy triumf.
Stopa chwilę się zastanawia, po czym dodaje: - Ale wie pan co? Myślę, że akurat Federer jest największym graczem w historii. Takie stwierdzenie nie byłoby przesadą.
Szwajcar to mistrz techniki i perfekcyjnego ataku. Jego forehand fachowcy uważają za najlepszy w dziejach tej dyscypliny. W ciągu 6 lat wygrał kilkanaście turniejów Wielkiego Szlema, a w Wimbledonie i US Open triumfował po pięć razy z rzędu. Raz wygrał nawet French Open - turniej na nawierzchni ziemnej, która preferuje graczy świetnie broniących i przygotowanych fizycznie. Słabsze strony? W dawnych czasach łatwo wpadał w gniew, rzucał rakietą. Dziś przeszedł na tenisowy stoicyzm, choć momentami wciąż zawodzi w kluczowych punktach.
Nadala i Djokovicia można, zdaniem Stopy, podpiąć pod jedną kategorię. - Oni obaj są świetni wydolnościowo, wybiegani jak nikt inny w historii. Stosują proste, mocne uderzenia, ale są w stanie nimi trafiać w kort przez bardzo długi czas. To jest ich siła, bo tenis, który prezentują, ciężko nazwać wyrafinowanym. Są trochę jak takie maszyny - ocenia komentator Eurosportu.
Nadal właściwą Hiszpanom sztukę obrony opanował do perfekcji. Dobiega do każdej piłki i jeszcze potrafi rewelacyjnie odegrać. Przegonienie go po korcie do tego stopnia, by zaczął oddychać rękawami i nie wytrzymał fizycznie, graniczy z niemożliwością. W 2009 roku niesamowity, pięciogodzinny bój stoczył z nim w półfinale Australian Open jego kolega, rodak - Fernando Verdasco. Wygrał Nadal, ale sam mecz to jak dotąd najlepsze tenisowe spotkanie XXI wieku.
Inny wielki mecz, w którym stała się rzecz historyczna. Nadal został przegoniony po korcie do tego stopnia, że niemal słaniał się na nogach. I do każdej piłki przybiegał spóźniony. To był finał ubiegłorocznego US Open, mecz z Djokoviciem.
Serb to od dłuższego czasu numer jeden w rankingu. W 2011 roku wygrał zresztą trzy Wielkie Szlemy, potykając się tylko w Paryżu. Tam pokonał go Federer, kończąc tym samym niezwykłą serię Djokovicia 43 wygranych meczów pod rząd. Trzecią w historii tej dyscypliny.
Nie wszyscy bohaterowie tego tekstu weszli na szczyt w tym samym czasie. Najpierw był Federer, potem do jego poziomu dobił Nadal, znienacka pojawił się Djoković, aż wreszcie znalazł się Murray.
Szkot jest trochę jak D'Artagnan z powieści Aleksandra Dumasa - czwarty wielki muszkieter, dołączający do trzech walczących już dłużej od niego. Zdaniem Stopy Murray to taki powiew świeżości w światowych rozgrywkach, człowiek grający inaczej, bardziej wyrafinowanie. - On w czasie meczu prezentuje układanki dobierane wedle różnych wzorów. Tyle tylko, że czasem z nimi przesadza i jego mecz ze słabszym rywalem niepotrzebnie się dłuży - opisuje obrazowo mój rozmówca, po czym dodaje - Można go opisać tak - ma z całej tej czwórki najlepszą rękę, ale zarazem najsłabszą głową. Słabszą od Federera.
Szkot zresztą nie tylko barwnie gra, ale i barwnie się wypowiada. W tegorocznym Australian Open (w piątek gra z Djokoviciem o finał) najpierw stoczył efektowny, choć nieco jednostronny mecz z Francuzem Michaelem Llodrą (filmik poniżej). A po meczu IV rundy w jednym z wywiadów wypalił: - O czym ja mam wam mówić? Ten mecz był zwyczajnie nudny. Mój rywal nic nie pokazał, nie zmusił mnie do żadnego wysiłku.
Stopa w aktualnie trwającym turnieju stawia właśnie na Murraya, nie tylko dlatego że Szkot z miesiąca na miesiąc jest coraz lepszy.Ale również ze względu na coraz częstsze niedyspozycje tenisowych Atosa, Portosa i Aramisa. - Czołowi tenisiści świata są potwornie eksploatowani i to zaczyna odbijać się na ich występach. Mecz za meczem, turniej za turniejem, przelot za przelotem - stwierdza komentator Eurosportu - Oglądał pan dziś mecz Federera z Nadalem? Ludziom się podobało, wstawali z miejsc, a dla mnie to był ich najsłabszy pojedynek w historii. Nadal miał lekki uraz, cały czas z nim grał, ale Federer nie potrafił tego wykorzystać.
Wielu kibiców ogląda dzisiaj każdy mecz Barcelony, by za kilkadziesiąt lat mogli opowiadać wnukom: "Wiesz, gdy byłem młodym chłopakiem miałem zaszczyt widzieć w telewizji drużynę Guardioli".
Czy sympatycy tenisa w połowie XXI wieku podobnie będą mówić o bohaterach tego tekstu? Ci umiejętności mają wystarczające. Pytanie tylko, czy włodarze ATP pójdą wreszcie po rozum do głowy. I zaczną dbać o skarb, który posiadają.