
"Je susi Reni" to pandemiczne dziecko Reni Jusis. Artystka wydała płytę po francusku, gdzie interpretuje najpiękniejsze utwory w tym języku. W rozmowie z naTemat opowiedziała o tworzeniu płyty w pandemicznym czasie, o miłości do Francji oraz o tym, że to nie czas na bycie biernym.
Na początku płytę nagrywam dla siebie. Zawsze jest ryzyko, że fani, którzy wolą mnie z głównej działalności elektronicznej nie będą tym zainteresowani. Ale jako artystka mam prawo wyrażać się w różny sposób, również stylistycznie. Biorę to ryzyko na siebie.
Zaskoczyło mnie ciepłe przyjęcie "Je suis Reni”. Z ogromną starannością podeszliśmy do wyboru moich ukochanych francuskich piosenek. Włożyliśmy wiele pracy w bardzo szerokie aranżacje, także orkiestrowe, akustyczne. Myślę, że to zaskoczyło moją publiczność na plus.
Takie głosy zawsze będą się pojawiać, ale to nie może wpływać na moje wybory. Jestem artystką, wyrażam siebie, to jest moja kreacja. Gdybym podążała tym, o czym mówisz, musiałabym zrobić badanie jak firma marketingowa, co się podoba mojej publiczności i nagrać taką płytę. Wtedy moja płyta byłaby produktem skrojonym na miarę. Nigdy nie odcinam kuponów od poprzedniej płyty. Każda następna jest inna. Mam wrażenie, że przyzwyczaiłam już moją publiczność do tego.
Naszą twórczością również edukujemy naszą publiczność, tworzymy koncepcje i zawsze musimy liczyć się z tym, że one będą bardziej lub mniej popularne. Nie każda płyta musi być pikiem popularności. Bardzo ważne są dla nas artystyczne osiągnięcia. Jestem z "Je suis Reni” bardzo dumna. To moja 9. płyta, chyba najdojrzalsza. Wcześniej nie miałabym takich umiejętności interpretacyjnych i aranżacyjnych, żeby ją zrealizować. To był odpowiedni czas, żeby ją nagrać.
Nie, na początku miałam okres frustracji. Zanim nauczyłam się żyć z dnia na dzień, zostawiając moje oczekiwania czy ego, minęło trochę czasu. Mam w sobie taką cechę, że po pierwszym szoku staram się zebrać w sobie, nie poddawać się. Byłam rok bez pracy, bez koncertów. Wykorzystałam ten czas, by móc wreszcie wrócić do lekcji francuskiego. Gdybym dalej koncertowała, projekt trwałby latami. A tak całe półtora roku spędziliśmy na głębokim researchu muzyki i konsultacjach z języka francuskiego.
Zamiłowanie do kultury francuskiej było u mnie od zawsze. Moja mama jest frankofilką, moja siostra wyjechała 15 lat temu do Francji, często ją odwiedzamy. Przyjaźń polsko-francuska jest mocno w naszej rodzinie zakorzeniona.
Moja mama po prostu słuchała Mireille Mathieu i Édith Piaf. Dzięki niej poznałam te wokalistki. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie swoją siłą. Silne kobiety, których interpretacje były często bardzo dramatyczne.
Pierwszą francuską piosenką, która mnie wzruszyła – i ze względu na język, i na melodykę czy harmonię – była kompozycja do bajki "Biały delfin Um", autorstwa Vladimira Cosmy i Michela Legranda. Moje pokolenie ma wielki sentyment do tej piosenki. Wielu moich znajomych mówi, że nie wiedzieli, o czym to było, a wzruszało. To dla mnie przykład kunsztu francuskiej muzyki, także filmowej.
Moja siostra, kiedy dowiedziała się, że robimy ten projekt, zaproponowała mi konsultacje językowe online. Przez ten rok spędziłyśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Śmiejemy się, że dawno tak długo, często i intensywnie ze sobą nie rozmawiałyśmy. To projekt rodzinny.
To projekt specjalny w moim życiu. Jak długo potrwa? Wszystko zależy od tego, jakie będzie zainteresowanie nim. Mam już producenta na moją nową płytę, która będzie elektroniczna, ale i eklektyczna. Nie będę się zamykać wyłącznie na elektronikę. Jak tylko skończyłam płytę już myślałam o następnej. Nie w kategorii, że muszę ją nagrać teraz, ale pojawiły się bardzo pierwsze myśli. To już we mnie kiełkuje, ale to bardzo początkowa faza. Mam zespół ludzi, z którymi chciałabym pracować.
Michał Przytuła, producent i realizator, z którym nagrywam od 20 lat, od początku mówił: Reni, taką pracę włożyłaś, żeby wrócić na scenę taneczną po długim urlopie macierzyńskim, dlaczego znów chcesz zrobić woltę. Powiedziałam mu, że nie oszukasz nigdy swojego wewnętrznego głosu. Nigdy nie kalkulowałam. Wiedziałam, że jeśli jest entuzjazm dla danego projektu, to właśnie jest czas, by go zrealizować. Na koniec nagrań w studio Michał przyznał, że bardzo szanuje to, że miałam odwagę zrobić taką płytę. Po to wybrałam ten zawód, żeby spełniać swoje wizje artystyczne. Kiedy, jeśli nie teraz?
To pomysł Łukasza, który jest człowiekiem renesansu i ma wiele pasji w życiu. Wyznaje ogromną dbałość o szczegóły, z którą podchodzi do każdego projektu. Kiedy przyjechał nagrywać "La rua Madureira” najpierw opowiedział nam całą historię życia Nino Ferrer, zresztą bardzo wzruszającą. Zrozumieliśmy, że to dlatego, że kiedy przygotowuje się do roli, robi absolutny research wszystkiego na ten temat.
Jestem zażenowana, że mamy XXI wiek i nadal musimy walczyć o prawa człowieka. Tak mało się nie zmieniło. Nadal mamy bardzo dużo do zrobienia.
