Coś, co miało być wielkim pożegnaniem Scarlett Johansson jako Natashy Romanoff, było tak naprawdę gromkim powitaniem Florence Pugh w roli Yeleny Belovej. "Czarna Wdowa" brutalnie kończy pewną epokę, nie oglądając się ani na chwilę za siebie. Znając nieuchronny los rudowłosej zabójczyni, można uznać ów tytuł za pusty worek na kasę. Być może tak jest, być może nie. Mnie przekonała kameralność produkcji i postać nieokrzesanej agentki.
To jeden z tych filmów, którego zakończenia możemy się spodziewać, wszak o tym, jak historia potoczyła się dalej dla tytułowej bohaterki, dowiedzieliśmy się z "Avengers: End Game". Zdaniem niektórych "Czarna Wdowa" nie była sama w sobie potrzebna, ale jako tytuł gwarantuje widzom interesujący wątek rosyjskiego programu szpiegowskiego indoktrynującego młode dziewczyny, które po szkoleniu stają się zabójczyniami.
Choć Natasha Romanoff, w którą po raz kolejny (i najprawdopodobniej po raz ostatni) wcieliła się Scarlett Johansson, zdaje się grać pierwsze skrzypce w tym filmie, tak sama postać prowadzi za rękę nową bohaterkę, która najpewniej zagości w MCU na dłużej. Czarna Wdowa to nie tylko rudowłosa agentka, ale i jej młodsza, nieco zadziorniejsza i bardziej wygadana siostra Yelena Belova. Obie są protagonistkami, tyle że jedna odchodzi na emeryturę, a druga dopiero rozpoczyna swoją przygodę.
Coś się kończy, coś się zaczyna
Natasha i Yelena dorastały w Ohio, gdzie wraz z super-żołnierzem Aleksiejem Shostakovem i czarną wdową Meliną Vostokoff stanowiły pozorną rodziny. Po tym, jak "ojcu" udało się wykraść tajne dane agencji wywiadowczej SHIELD, dziewczynki trafiają pod opiekę generała Dreykova, który zaprowadza je do Czerwonego Pokoju i szkoli na zabójczynie.
Później akcja przenosi nas do momentu, w którym Avengersom przyszło zapłacić wysoką cenę za naruszenie porozumienie z Sokovii zakładającego kontrolę superbohaterów przez ONZ. Romanoff udaje się zbiec do Norwegii, a następnie ponownie spotkać się z "siostrą". Yelena zdradza jej, że pewna postać, którą Czarna Wdowa rzekomo zabiła w przeszłości, żyje i kontroluje umysły innych agentek z Red Roomu.
Twierdzenie, że "Czarna Wdowa" nie proponuje niczego nowego, jest przesadzone. Fakt, znamy już losy postaci granej przez Scarlett, ale przy tym obserwujemy rozwój jednej z najbrutalniejszych wizji w świecie MCU. Ponadto życiowe tło Natashy jest bardziej skomplikowane niż się wydaje, i nadaje głębię bohaterce, która w poprzednich filmach z uniwersum nie miała większej okazji, by się popisać. No chyba, że mowa tu (SPOILER!) o jej poświęceniu się.
Florence Pugh, której dane było zagrać Yelenę, kradnie całe przedstawieniem swoim ciętym żartem i krytyką stereotypowej kreacji superbohaterek w kinie. W połowie filmu z postaci drugoplanowej przeradza się w postać pierwszoplanową, znajdując swoje miejscu u boku filmowej siostry.
Nie można zapomnieć również o rolach Rachel Weisz i Davida Haboura. Oboje jako rodzice Natashy i Yeleny dopełniają wątek dysfunkcyjnej rodziny. Tak jak do rosyjskiego akcentu i gry aktora ze "Stranger Things" nie można się przyczepić (to jeden z najjaśniejszych punktów filmu), tak Weisz nieco zawodzi. Jej próba rosyjskiego zaciągania wprowadza do "Czarnej Wdowy" pewien zgrzyt.
Warto zauważyć, że produkcja z większą powagą podchodzi do tematów, które dotąd nie miały miejsce w uniwersum MCU. Chodzi między innymi (SPOILER!) o sprawę usunięcia jajników i macic agentkom szkolonym w Red Roomie.
"Czarna wdowa" jest filmem, który z czułością podchodzi do swoich bohaterów i nie rzuca bulwersujących rzeczy tak o! dla samego efektu szoku, za to pochyla się nad nimi i pozwala widzom zrozumieć intencje poszczególnych postaci.
Finałowy popis Natashy Romanoff nie wywołuje efektu zachwytu, ale nie można też powiedzieć o nim, że jest kiepski. To dobry film, który za sprawą kameralności odstaje od reszty dzieł Marvela, choć nie brakuje w nim momentów typowym dla uniwersum, przy których nie da się nie przewrócić oczami z żenady. Żarty bywają czerstwe, ale przynajmniej Pugh i Harbour bawią. Dla nich warto popatrzeć na "pajęczynę".
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut