Prof. Matczak: Takie jest zadanie artysty, by złym ludziom powiedzieć "nie". I mój syn to potrafi
Żaneta Gotowalska
26 lipca 2021, 06:10·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 lipca 2021, 06:10
Coraz częściej mówią o nim, że jest ojcem Maty, a nie, że Mata to młody Matczak. Prof. Marcin Matczak opowiada nam o skłonności do rebelii, swojej książce "Jak wychować rapera. Bezradnik", o relacji ze swoim synem, o tym, jakie utwory Maty są jego ulubionymi (i czemu te mniej popularne) oraz kto komu radzi w sprawie tekstów.
Reklama.
Z profesorem Marcinem Matczakiem rozmawiała Żaneta Gotowalska.
W swoim felietonie w Gazecie Wyborczej napisał pan, że – w dobrym celu – wykorzystuje pan popularność swojego syna. Jest pan więc bardziej tatą Maty, czy pana syn to młody Matczak?
Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że im bardziej popularny staje się mój syn, tym bardziej ja w oczach publicznych staję się tatą Maty. I jest mi z tym dobrze.
W książce szukałem klucza, dzięki któremu mógłbym opowiedzieć w atrakcyjny dla czytelnika sposób o kwestiach ważnych dla mnie, dla społeczeństwa i dla państwa. Chciałem to zrobić w sposób nieoczywisty, a jednocześnie z dużą siłą przekazu. Gdybym po prostu napisał książkę o tym, jak wychować obywatela, ludzie nie chcieliby jej przeczytać. Myśleliby, że to jakieś nudy. Połączenie świata muzyki, świata mojego syna, który jest światem ludzi młodszych ode mnie, i moich przemyśleń na temat społeczeństwa i państwa, mam nadzieję, czyni tę książkę ciekawszą. Pełną historii, anegdot, a jednocześnie mówiącą ważne rzeczy. To trochę biografia, trochę wykład, trochę refleksja nad tekstami utworów hip-hopowych, trochę refleksja nad Polską.
Jest to więc bardziej lekcja WOS-u, przygotowująca do życia w rodzinie, lekcja jak być dobrym obywatelem czy po prostu mieszanka tego wszystkiego?
Każda z tych rzeczy jest tam obecna. Moim zadaniem było napisanie książki, którą będzie chciało się czytać. Mam już reakcje pierwszych osób, które książkę przeczytały. Jestem uspokojony, podobno czyta się dobrze, a przynajmniej czytelnik nie czuje się znudzony. Chciałem w formie przystępnej przedstawić rzeczy ważne – dotyczące relacji dzieci z rodzicami i rodziców z dziećmi, relacji jednostki do wspólnoty i wspólnoty do każdego z nas.
Główną myślą tej książki jest to, że zdrowe, otwarte społeczeństwo, jest możliwe tylko wtedy, kiedy tworzą je ludzie, którzy rozumieją swoją odmienność, ale jednocześnie potrafią żyć w pokoju i coś wspólnie budować. Tacy ludzie nie mają w sobie faszyzmu rozumianego jako postawa psychologiczna: awersji wobec odmienności w każdym sensie – rasowym, seksualnym, ideowym czy religijnym. Zdrowe społeczeństwo tworzą zdrowi ludzie, a zdrowych ludzi tworzy zdrowe wychowanie.
Połączenie aspektów prywatnych, naszych relacji, tekstów Michała, które są pełne historii z jego życia, ze sprawami bardziej ogólnymi, wyszło, jak sądzę naturalnie. Jan Zamoyski mówił, że "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Ta myśl jest obecna w tej książce, choć pewnie Zamoyski nigdy nie pomyślał, że jego słowa będą użyte do omawiania tekstów hip-hopowych.
Mieszają się tu dwa światy. Kto w takim razie jest targetem książki?
Książka jest wydana w poważnym wydawnictwie "Znak", więc na pewno będzie skierowana do ludzi mojego pokolenia, czyli rodziców, a nawet dziadków. Przez to jednak, że jest w niej obecna także historia Michała - każdy rozdział zaczyna się przecież od elementu biograficznego i analizy tekstu jednego z jego utworów - będzie ona, mam nadzieję, interesująca także dla pokolenia mojego syna.
Dostawałem wiele wiadomości, kiedy mój syn opublikował swoje najważniejsze utwory, jak "Patointeligencja" czy "Patoreakcja", w których ludzie pisali, że dla nich były one impulsem często do pierwszej poważnej rozmowy między rodzicami i dziećmi, na temat ich świata, tego, z jakim złem się w nim spotykają, i jak sobie z nim radzą. Chciałbym, żeby dialog, który przez te utwory został zapoczątkowany, był kontynuowany. Napisałem w przedmowie, że moim marzeniem jest, żeby ta książka była czytana międzypokoleniowo. Żeby czytały ją dzieci i dorośli. Żeby starali się tłumaczyć sobie wzajemnie swoje światy.
Oglądałam wideo na YouTube, gdzie mówi pan, że ważniejsze od wyznaczenia drogi dziecku jest przygotowanie go do niej. Czy relacja pomiędzy pana synem a panem była zawsze prosta?
Najlepiej o tym mówi podtytuł książki - "bezradnik". To nie jest książka, w której przedstawiam się jako idealnego ojca – pełnego sukcesu człowieka, który dokładnie wiedział, co robi i zawsze działał bezbłędnie. Jeśli ktoś tak opowiada swoją historię to – mam wrażenie – kłamie. Wychowanie dziecka, zwłaszcza pierwszego, to jedna wielka improwizacja.
Nasze dzieci uczą się przede wszystkim z obserwacji, a nie tego, co do nich mówimy. O ile jeszcze możemy kontrolować słowa, to to jak żyjemy jest bardzo trudne do kontrolowania. Moim przywilejem jako autora jest oczywiście licentia poetica, w książce pokazuję więc tylko te rzeczy, które chce pokazać. Są to przede wszystkim rzeczy dobre, ale jest oczywiste, że życie składa się też z rzeczy niedobrych . Moim prawem, jako autora, jest dokonanie pewnej selekcji. Każdy z nas w relacji do swojego dziecka przeżywa momenty chwały i momenty porażki. Wydaje mi się, że najważniejsze jest, aby mieć w sobie otwartość, miłość i mocne przekonanie, że naszą rolą nie jest wyznaczyć dzieciom drogę, lecz pomóc im w odnalezieniu własnej. Mam nadzieję, biorąc pod uwagę to, że mój syn jest szczęśliwy robiąc to, co robi, że ta jedna rzecz na pewno mojej żonie i mi się udała. Udało nam się ocalić w Michale jego wrażliwość, spontaniczność i chęć realizowania własnych marzeń, a nie tych narzuconych przez rodziców.
Z drugiej klasy szkoły podstawowej mojego syna pamiętam taką historię: do jednej z nauczycielek przyszła kiedyś mama rówieśniczki Michała. Wychowawczyni była nauczycielką przyrody, więc mama poprosiła, żeby nauczycielka dała małej coś do poczytania z biologii, bo ta będzie zdawała na medycynę. Jeżeli mama wie w drugiej klasie podstawówki, że jej córka będzie szła na medycynę za naście lat, to prawdopodobnie wyrządza dziecku wielką krzywdę, a nie przygotowuje jej do drogi. Staraliśmy się pozwolić Michałowi robić to, co potrafi i kocha. To się udało, ale to nie oznacza, że udało się wszystko.
Co Mata powiedział na pana książkę, kiedy ją przeczytał?
Rozmawiałem z nim, czy sobie życzy, żeby w taki sposób wykorzystać jego twórczość. Każdy z kilkudziesięciu rozdziałów książki jest zatytułowany jak jedna z piosenek mojego syna. Omawiam ją, więc jego twórczość jest nośnikiem książki. Musiałem więc uzyskać od niego zgodę. Bardzo się cieszę, że się zgodził, choć oczywiście ryzykował, bo nie wiedział do końca, jak zinterpretuję i poprowadzę opowieść na bazie jego utworów. Następnie przeczytał książkę i pokazał mi w niektórych miejscach, że nie do końca dobrze rozumiem jego przekaz. Na szczęście nie było ich wiele. Mam wrażenie, że zaakceptował książkę, co jest dla mnie bardzo ważne.
W tej książce jest sporo o zdolności do rebelii. Czy uważa pan, że słuszne są oceny, w których mówi się, że dawne pokolenia były lepsze, bo bardziej zbuntowane i chętne do działania niż współczesne?
Ta krytyka nie jest słuszna. Rzeczywiście, dużo miejsca poświęcam tematowi rebelii, gotowości do niej. Termin rebelia jest przeze mnie wykorzystywany za "Człowiekiem zbuntowanym”, w którym Albert Camus dokonuje rozróżnienia między dobrym buntem, rebelią a złym buntem, czyli rewolucją. To pokazuje, że buntowanie się jest rzeczą złożoną.
Zdolność do rebelii, jak mówi Albert Camus, nie musi mieć aspektu politycznego. Bunt polityczny, wobec władzy autorytarnej czy np. PRL-u, to odmiana rebelii, jednak u tego autora rebelia to decyzja człowieka, który chce się sprzeciwić jakiemuś złu. W pewnym sensie rebeliantem jest także człowiek, który działa na rzecz osób w kryzysie bezdomności albo wolontariusz w schronisku dla psów. Bo widzi pewne zło, które się wokół niego dzieje. Widzi cierpienie człowieka, zwierzęcia i chce temu przeciwdziałać.
Jednocześnie Albert Camus pisze, że kiedy walczy się ze złem przez długi czas, doświadcza się frustracji. Nagle okazuje się, że zła jest tak dużo, że nie da się go wyeliminować. Można pracować 50 lat dla osób w kryzysie bezdomności i nadal tacy ludzie będą. Można bronić prawa zwierząt, a ludzie nadal będą je krzywdzić... Ta frustracja może prowadzić do złej rebelii, do złego buntu, a więc do rewolucji. Albert Camus mówi, że wzrasta wtedy nasza agresja i nie buntujemy się już przeciwku złu, ale wyrażamy raczej swoją nienawiść wobec ludzi i świata. Wtedy zaczynamy traktować ludzi jako narzędzie do tego, co chcemy osiągnąć. I to błąd. Kiedy tracisz w sobie szacunek do drugiego człowieka i go wykorzystujesz, obrażasz to tylko wydaje ci się, że się buntujesz. Tak naprawdę stajesz się rewolucjonistą-ideologiem.
Trzeba złapać złoty środek. Umieć buntować się przeciwko złu, ale nie przekroczyć granicy. Nie zacząć być zbyt agresywnym, nie atakować ludzi zamiast problemu. Niestety wiele przejawów zachowań, które współcześnie w Polsce obserwujemy, po jednej i po drugiej stronie sceny politycznej, to przekraczanie granicy rebelii.
W znalezieniu tego złotego środka jest duża rola autorytetów. Czy takimi osobami mogą być ludzie z pokolenia pana syna?
Jednym z elementów twórczości Michała, ale i elementów tej książki, jest walka z przekonaniem, że wielka była tylko przeszłość, a przyszłość musi być już tylko gorsza. Jeden z utworów mojego syna zaczyna się fragmentem "Sposobu na Alcybiadesa", kiedy dyrektor szkoły wszystkim mówi, że absolwenci szkoły z przeszłości byli wielkimi ludźmi i że nie pozwoli, by współcześnie nieodpowiedzialne jednostki zniszczyły ten autorytet. To złe myślenie. Rola autorytetu jest rolą istotną. Niekoniecznie jednak autorytetem musi być ktoś, kto jest starszy. Jednym z elementów kultury hip-hopu, jest to, że tam się pojawiają ludzie, za którymi idą miliony. To osoby, które potrafią opowiadać prawdę o świecie. Są to ludzie młodzi. I mają autorytet.
Bedoes, bardzo znany polski raper, niewiele starszy od mojego syna, jest przykładem osoby, która ma ogromną rzeszę fanów. W utworze "1998 (mam to we krwi)" pojawia się fraza "nie przeszkadza mi chłopak z chłopakiem". Ktoś może powiedzieć, że walka z homofobią i brakiem tolerancji wymaga autorytetów, gadających głów, kampanii. A tu facet wychodzi i w jednym zdaniu robi więcej w temacie niż wszystkie te kampanie razem wzięte. Ma za sobą siłę, zaufanie milionów fanów. To jest autorytet. Może nam być z tym niewygodnie, bo ten facet przeklina w swoich utworach, śpiewa o rzeczach trudnych. Ale mówi prawdę i w ten sposób właśnie buduje swój autorytet.
To silniejsze od osób wyciągniętych z katalogu starszych autorytetów.
Dlaczego tak jest, że ludzie, którzy wydawali się materiałem na autorytety – starsi, doświadczeni – stają się nimi coraz rzadziej, a młodzi ludzie są w stanie za sobą pociągnąć tłumy? To dla nas, starszego pokolenia, zadanie domowe. Trzeba sobie odpowiedzieć, dlaczego oni potrafią to robić, a my popełniamy błędy. W książce analizuję to, co robią lepiej, jak uzyskują zaufanie słuchaczy. Ta książka to także rachunek sumienia starszego pokolenia, dotyczący tego, co zrobiliśmy źle, że nasz wpływ jest ograniczony, podczas gdy ich wpływ jest tak wielki.
"Kretynie, po co to robisz? - piszą mi w DM sfrustrowane matki o demoralizacji ich dzieci i rodzin. A ja tylko mówię jak żyją, to wy mówiłyście jak mają to robić" – rapuje pana syn w "Patoreakcji”.
Utwory mojego syna i utwory hip-hopowe, jak np. "Patointeligencja" to dowody na to, że ktoś ma umiejętność dostrzeżenia zła wokół siebie. Przedrostek "pato" nie jest pochwałą. Dostrzeżenie zła jest pierwszym krokiem do jego zwalczenia. Często zachowujemy się jak pani Dulska i wolelibyśmy, żeby nikt nam o złu nie powiedział, może wtedy zniknie. Chcemy żyć dalej w przeświadczeniu, że świat jest piękny i zła nie ma. Ale to droga donikąd. Prawda wymaga wrażliwości i odwagi. To ważny element książki o wychowaniu rapera. Doświadczenie zła w przeszłości czyni nas w pewnym sensie lepszymi ludźmi. Jesteśmy w stanie je później rozpoznać, sprzeciwić się mu.
Dostaję wiele wiadomości od zaniepokojonych słuchaczy z mojego pokolenia. Mówią: "niech pan zobaczy, co się dzieje, pana syn ma taki wpływ na nasze dzieci; niech pan na niego wpłynie, to nie jest dobry przykład, on przeklina". W książce opowiadam o takich dyskusjach, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby, gdyby mówił ładniej. Piszę w niej, od czego zależy wiarygodność przekazu. Jeśli ktoś uważa, że zło tego świata da się znieść bez rzucania mięsem, to prawdopodobnie coś jest z tym człowiekiem nie tak. Świat jest tak zły, że trzeba odpowiednie dać rzeczy słowo. Tylko wtedy jest się wiarygodnym.
Jest piękna piosenka w jednym z filmów, który oglądałem. Chłopak w wieku mojego syna śpiewa o jelonku, który biegnie przez las, o zielonych łąkach, wszystko bez jednego przekleństwa. Kamera zjeżdża, a okazuje się, że on ma swastykę na ramieniu. To utwór "Jutro należy do mnie" z filmu "Kabaret", który pokazuje, że za pozornym pięknem może kryć się dużo zła i brzydoty. Mam nadzieję, że za pozornym złem i brzydotą w utworach mojego syna i jego kolegów może się dla wielu kryć jakaś wartość.
Niektórym wybaczamy więcej. "Dzień świra" to film, w którym przekleństwa poganiane są innymi przekleństwami, a mało było reakcji, że tam jest tego za dużo.
"Dzień świra” jest fenomenalną analizą funkcjonowania wrażliwego człowieka w świecie, którego nie da się znieść. Postać grana przez Marka Kondrata pokazuje niezdolność poradzenia sobie z takim światem, a liczba przekleństw w tym filmie jest wprost proporcjonalna do niemożności pogodzenia się z nim. Ludzie gruboskórni spokojnie sobie z tym światem poradzą. A inteligent-wrażliwiec nie. Być może dlatego badania wskazują, że ludzie inteligentni przeklinają częściej.
Czy spodziewał się pan takiej reakcji na "Patointeligencję" ze strony osób związanych z Prawem i Sprawiedliwością, TVP?
Słyszałem "Patointeligencję" jakieś dziewięć miesięcy przed jej publikacją. To było dla mnie trudne doświadczenie. Nie jedną łzę wylałem, kiedy tego słuchałem. Wiedziałem, że to utwór wielki i ważny, ale myślałem, że zostanie odebrany w jego aspekcie społecznym, jako nazwanie i identyfikacja zła. Że da ludziom do myślenia. Nie spodziewałem się, że wyjdzie poza świat hip-hopu, że tak wiele osób o nim napisze. Znajoma pani prawnik powiedziała mi, że trzy miesiące po publikacji "Patointeligencji" ludzie z jej środowiska, posiadający dzieci w "dobrych szkołach", o niczym innym nie rozmawiali. To było nieprawdopodobne. A już zupełnie nie spodziewałem się, że ludzie z TVP będą tak bezmyślni, by spróbować wykorzystać ten utwór do swojej propagandy.
Konrad Wąż i inni ludzie z TVP, sięgnęli po ten utwór, bo myśleli, że zaszkodzą mi. Pokażą: zobaczcie jaki jest ten synek profesora, przeklina. Albo że zakpią sobie z opisywanej w tekście matki ("mój ziomo walił herę słuchając Kazika(...), ojciec był maklerem, a mama lawyerem, ich grube portfele, co chudły wraz z nim na odwykach" - red.), która ma uzależnione dziecko, mówiąc, że to dowód na jej degenerację, nie rozumiejąc, że to straszliwa tragedia i trzeba komuś współczuć, a nie jego tragedię cynicznie wykorzystywać. To był pierwszy moment, kiedy młodzi ludzie zobaczyli, że TVP kłamie. Jak kłamała na temat Trybunału Konstytucyjnego, sędziów, praworządności to młodzi ludzie mogli nie wiedzieć, że to kłamstwo, bo mogli nie znać prawdy. Mogą nie być prawnikami, nie mieć wiedzy dotyczącej tego wszystkiego. Ale "Patointeligencję" znali, często na pamięć. I wiedzieli, że to nie jest utwór o problemach elit prawniczych. Jak się spojrzy na komentarze na YouTube, widać tam oburzenie i niezrozumienie, jak można tak kłamać. To był ważny moment, pokazujący intencje tych cynicznych ludzi z publicznych mediów.
Po tym ataku TVP zamieściłem zdjęcie ze studniówki mojego syna, na którym patrzymy z góry m.in. na Konrada Węża i Jacka Kurskiego. Pokazałem, że nie mam problemu z tym, że mój syn o tym śpiewa. Byłem dumny, że potrafi nazwać zło językiem jasnym i trafiającym do głębi ludzkich serc. Potem mój syn odpowiedział na to wszystko Telewizji Polskiej w "Patoreakcji". Oni się sami prosili – nikt ich przecież w "Patointeligencji" nie zaczepiał. Jedną z zasad kultury hip-hopu jest to, że jeśli atakujesz, musisz być gotowy, że ktoś ci odda. No to im oddał.
Mój syn powiedział w jednym z wywiadów, że to, co śpiewa o dziąśle Jacka Kurskiego, nie jest polityczne. Po prostu jakiś gość uznał, że może wziąć utwór, który nie jest o nim, bo "Patointeligencja" nie jest przecież o Jacku Kurskim, zaatakować rodzinę autora i zbezcześcić ten utwór w myśl swoich politycznych celów. To dostał to, co dostał. I dostaje nadal, od 20 tysięcy ludzi, którzy potem o tym dziąśle na koncercie śpiewają. Żeby była jasność: to nie jest dla mnie powód do radości. Kiedy tysiące osób skandują ten wers, nie jest mi do śmiechu i nie chciałbym, żeby takie wersy musiały powstawać. Ale takie jest zadanie artysty i każdego człowieka, który ma zdolność do rebelii, by złym ludziom powiedzieć "nie". I mój syn to potrafi.
Pojawiły się komentarze, że pana syn wie, na co może sobie pozwolić w utworach, bo ma za plecami pana. Czy faktycznie tak jest, że doradza pan synowi, co jeszcze jest bezpieczne, a gdzie może zostać przekroczona granica?
To kolejna manipulacja, której TVP i krytycy próbowali dokonać. W książce opisuję historię tej sprawy. Michał rozumie, jaka jest moja rola społeczna. Rozumie to, że jestem prawnikiem, profesorem prawa. Historia z "Patoreakcją" była taka, że wers o dziąśle Jacka Kurskiego usłyszałem po raz pierwszy, kiedy był nagrany w pełni gotowym utworze. Nigdy, w przypadku żadnego utworu mojego syna, nie było sytuacji, kiedy on konsultował ze mną, czy może coś powiedzieć, albo uzależniał od czyjejkolwiek zgody jakiekolwiek wersy.
Mój syn był przekonany, że ten wers spowoduje działania prawne Telewizji Polskiej. Co więcej, myślę, że chciał, żeby tak się stało. Jego stać w każdym sensie, żeby prowadzić taki spór. I finansowo, i w aspekcie publicznym. To byłby efekt Streisand – jeśli ktoś chce mi zamknąć usta, to będzie o sprawie jeszcze głośniej. Michał martwił się o to, że gdyby ktoś go pozwał i przegrałby sprawę, to TVP powiedziałaby, że jego ojciec jest słabym prawnikiem.
A jeżeli ktoś pisze komuś teksty i je poprawia to Michał mi. Kiedy przygotowywałem się do mojego hot16challenge to pierwszą wersję mojego tekstu wyśmiał, mówiąc, że się ośmieszę, jeżeli go zarapuję. To on w dużej mierze przygotował to, co ostatecznie wykonałem.
Mam na telefonie nagraną pierwszą wersję mojego hot16challenge zarapowaną przez mojego syna. Pokazał mi, jak mam to zrobić. Ja się potem na tym uczyłem. Oddam kiedyś na cele charytatywne tę wersję, w której Mata rapuje hot16challenge2 Taty Maty.
Chodzi pan na koncerty syna, słucha pan jego muzyki. Jakie utwory są pana ulubionymi?
Wszystkie utwory mojego syna są dla mnie ważne. Lubię jednak czuć się trochę jak hipster. Po prostu lubię lubić utwory, które nie są uznawane za najlepsze, nie są najbardziej popularne. Dla mnie najbardziej ulubionym jest numer "Brum Brum" - pierwszy utwór, który nagrał jako profesjonalny muzyk. Jest tak trudny do zrozumienia, a równocześnie tak genialny. Jest trochę jak "Rejs", czyli autoironia przeplatana autoironią. Drugim utworem, który nie spotkał się z takim zainteresowaniem, na jakie zasługuje, jest "Konkubinat", który Michał poświęcił brzydocie niektórych słów z języka polskiego, w którym rapuje z prof. Jerzym Bralczykiem.
Trudno pytać pana o dumę, bo to widać na każdym kroku. A jak rodzina podchodzi do twórczości pana syna?
Jest to dla nas rodziców, ale i dziadków, czy prababci Michała, która była ostatnio na jego koncercie, wielka przygoda. Ale to nie zawsze są sytuacje proste. Mój ojciec po "Patointeligencji" wziął Michała na rozmowę, żeby zapytać go, o co chodzi z wersem o rodzicach ("I pie*dolę mamę i tatę za to, że oddaliby mi nerki, wątroby i serca” - red.). To była ważna rozmowa, która była próbą wyjaśnienia sobie pewnych kwestii. Są to różne sytuacje, ale kończą się zawsze tym, czym powinny się kończyć dobre rozmowy w rodzinie, czyli wzajemnym zrozumieniem, wyjaśnieniem sobie i akceptacją. Dla mnie moment, kiedy moja babcia, a prababcia Michała, tańczyła na jego koncercie do numeru "Kiss cam (podryw roku)", jest wielkim symbolem, że to połączenie międzypokoleniowe jest możliwe. Jesteśmy w stanie, mimo tych różnic doświadczeń, historii, wieku, znaleźć coś wspólnego i tego się trzymać.
Moja książka o wychowaniu rapera/raperki na poziomie społecznym jest o tym, że jesteśmy zbyt skorzy, by wykluczać ludzi, skreślać, szufladkować, mówić, że są źli, bo są inni. Ważne, żeby w "wulgarnym raperze" dostrzec wrażliwego chłopaka albo w przeciwniku politycznym dostrzec kogoś, kto jest rebeliantem. Rozbicie społeczeństwa polskiego na plemiona jest największym złem, jakie może nas spotkać. Jest przygotowaniem do autorytaryzmu. Staram się pokazać, że ja jako naukowiec słucham mojego syna rapera, moja babcia jest w stanie tańczyć na jego koncercie, a on jest w stanie otworzyć się w utworach na ludzi innych od niego. Nie zamykajmy się w bańkach, potrafmy z nich wyjść. To jest przesłanie, z którym chciałbym dotrzeć do czytelników.
Reklama.
prof. Marcin Matczak
Moja relacja z synem tak wygląda. On mnie uczy swoimi utworami czegoś o swoim świecie, a ja staram się pokazywać mu swój świat – społeczny, państwowy. Dlatego mam nadzieję, że grupa adresatów tej książki jest bardzo szeroka.
prof. Marcin Matczak
Uważam, że polska młodzież ma bardzo dużo zdolności do rebelii, czyli do przeciwstawienia się złu. I to w wielu obszarach. Być może chcielibyśmy kierować ich rebelią, mówić im, przeciwko czemu mają, a przeciwko czemu nie mają się buntować. To jest jednak sprzeczne z samą istotą rebelii, bo to nie będzie już wtedy naturalny odruch. Polska młodzież ma w sobie dużo zdrowego odruchu buntu, choć nie zawsze idzie on w kierunku, w którym byśmy chcieli.
prof. Marcin Matczak
Także w utworach Michała i wielu młodych ludzi liczba przekleństw pokazuje, że z pewnymi rzeczami po prostu nie można sobie poradzić. A wtedy jedyne słowo, jakie przychodzi człowiekowi do głowy, to przekleństwo.
prof. Marcin Matczak
Michał zapytał mnie więc, czy ja nie będę mieć problemów z tym kawałkiem, jeśli on zostanie pozwany i przegra. Powiedziałem mu, że uważam, że nie przegra. I tak się stało. Nikt go nie śmiał pozwać za to. Jacek Kurski do tej pory milczy w tej kwestii. Mówienie, że ze mną na bieżąco konsultuje to, o czym może rapować, to próba uderzenia w niezależność Michała, który jest świadomym, mądrym facetem, który wie, co chce powiedzieć. A mówi rzeczy o wiele ostrzejsze niż ten konkretny fragment.