
Marek Wysocki: Kiedyś słyszałem, że są takie dane. Sam nigdy nie miałem myśli, żeby odejść. Ale uważam, że mogą one przyjść każdemu, zarówno ojcu niepełnosprawnego dziecka, jak i matce zdrowego. To naturalna chęć ucieczki przed problemami.
Jesteśmy grupą ojców, która spotkała się z jednego powodu - wszyscy mamy poważnie chore dzieci. Te choroby są różne, nie próbujemy ich porównywać i określać, komu w związku z tym ciężej a komu lżej. Spotykamy się by opowiedzieć sobie nawzajem co ta sytuacja w nas zmieniła, z jakimi dylematami nas zderzyła, jakie pytania kazała nam postawić. I dlatego spotykamy się raz na dwa tygodnie i gadamy. Bo czasami już wypowiedzenie czegoś głośno przynosi ulgę, czasem usłyszenie, że ktoś myśli, czuje podobnie uwalnia od lęku, że "coś ze mną chyba nie tak". Na spotkaniach słuchamy się nawzajem i zastanawiamy co przeżycia i myśli "tego drugiego człowieka" mogą nam wzajemnie dać. Nie jesteśmy profesjonalnie prowadzoną grupą terapeutyczną, tylko grupą ludzi na tej samej łódce. Jeśli chcesz wpaść, to zapraszamy. Jeśli znasz kogoś, komu możemy się przydać - powiedz mu o nas. Spotykamy się co drugi piątek, o 18:00 w Warszawie na ul. Bieniewickiej 32
Marek Wysocki - 507 084 438
W ośrodkach, przedszkolach, na oddziałach zwykle wraz z dziećmi pojawiają się matki, nie ma tam facetów. A ja chciałem porozmawiać o tym, jak to jest być takim ojcem, jakie uczucia się z tym wiążą. Dlatego założyłem grupę wsparcia.
Chciałem spotkać się z ludźmi, którzy byli w tej samej sytuacji, z którymi mogę współodczuwać, a nie którzy będą mi współczuć. Więc pierwotna przyczyna powstania grupy jest dość egoistyczna. Ale do niej dochodzi kolejna: by ojcowie, którzy na co dzień nie mają się gdzie spotkać, mieli z kim porozmawiać.
Ma siedem lat. Jest po wszystkich badaniach, ale jest dzieckiem niezdiagnozowanym. Tak jak rzesze innych w Polsce jest niepełnosprawna, ale nie wiadomo, dlaczego.
Tak. Postanowili, że wolą, bym to ja rozmawiał.
Pięciu. Było siedmiu. A grupa może dojść do dwunastu osób.
To nie jest grupa terapeutyczna, tylko grupa wsparcia. W ten sposób mogą spotykać się ludzie, których dotknęły różne problemy.
Nie, jestem stolarzem. (śmiech)
Następną zasadą tej grupy jest dyskrecja. I to, że rzeczy, które się pojawiają, nie wypływają na zewnątrz.
O, właśnie. To mogę. Masa bieżących spraw, uczucia, które mi towarzyszą w kontaktach z innymi rodzicami: bezradność, strach, taka zwykła zazdrość, wstyd.
O to, co będzie z Heleną, kiedy nas zabraknie.
Tak, bo to nie jest strach abstrakcyjny, tylko dość realny. W ogóle nie jestem w stanie powiedzieć, co się dzieje z osobą niepełnosprawną, kiedy zostanie bez opieki rodziny. Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek system.
Ja na początku mówiłem: to minie, nie wiadomo, co będzie za dwa lata. Takie nieustanne maskowanie niezgody na sytuację. Potem zacząłem myśleć, co zrobić, żeby wyleczyć dziecko? Że jest zepsute, więc trzeba je naprawić.
Nie liczę specjalnie na pomoc państwa, więc próbowałem szukać innych. Znalazłem tylko organizację Bure Misie. Prowadzi cztery ośrodki, gdzie jest łącznie chyba 150 osób. To jest organizacja założona przez księdza, są w nim osoby silnie związane z Kościołem. Ja nie jestem wierzący, więc szukałem dalej. Ale nie znalazłem.
No taka, że moje dziecko jednak czegoś nie może, nie mówi, nie chodzi. Sześć lat temu potwornie się wstydziłem, nie byłem w stanie funkcjonować na przykład na placach zabaw. Teraz nie mam z tym większego problemu.
Sposób w jaki inni ludzie patrzą. Raz moja córka krzyczała, więc zlecieli się strażnicy w metrze, myśląc, że coś się dzieje. Stałem się centrum uwagi. Zupełnie niezamierzenie. A ludzie różnie reagują, nie wiedzą jak się zachować w takiej sytuacji.
Rozmawiamy też o sposobach radzenia sobie z taką sytuacją. Może to głupio zabrzmi, ale zdarza nam się też dojść do wniosku, że jesteśmy po prostu super. No bo ile pracy trzeba włożyć w to, żeby sobie radzić.
Ja na początku mówiłem: to minie, nie wiadomo, co będzie za dwa lata. Takie nieustanne maskowanie niezgody na sytuację. Potem zacząłem myśleć, co zrobić, żeby wyleczyć dziecko? Że jest zepsute, więc trzeba je naprawić. Zacząłem chodzić na zajęcia, pomagać w rozwoju. Kompulsywnie. Zajęć nagle robiło się nie wiadomo ile. Więc kolejna myśl była taka: musisz przecież zostać nie tylko rehabilitantem i lekarzem, ale także ojcem.
Kolejna zasada naszej grupy: nie rozmawiamy o polityce. Takie tematy mogą prowadzić do niepotrzebnych sprzeczek, sprowadzić z tematu. Nasze spotkania dotyczą nawet nie tyle naszych dzieci, co po prostu nas.
O aborcję?
Dużo o tym myślałem. Jestem za legalizacją, nie chcę decydować o tym, co będzie się działo w innych rodzinach. Ale nie namawiałbym na nią żony. Nawet jeśli wiedziałbym, że nasze dziecko urodzi się niepełnosprawne.
Są różnego rodzaju ośrodki wczesnej interwencji, które refunduje NFZ. Jakiś dodatek pielęgnacyjny, bardzo niski. Ale nauczyłem się nie narzekać. My jesteśmy i tak w dobrej sytuacji, oboje pracujemy, mamy nianię, która nie jest specjalistką, tylko cudowną, ciepłą osobą. Radzimy sobie. Ale pewnie należymy do mniejszości.