Czwórka a nie siódemka złotych członków sztafety mieszanej 4x400 m mogła cieszyć się podczas niedzielnej dekoracji medalowej w Tokio. Przepisy są jednoznaczne, na podium stanęli tylko finaliści. Reszta polskiego zespołu została potraktowana w Japonii tak, jak... nie powinno się traktować mistrzów olimpijskich.
Dziennikarz sportowy. Lubię papier, również ten wirtualny. Najbliżej mi do siatkówki oraz piłki nożnej. W dziennikarstwie najbardziej lubię to, że codziennie możesz na nowo pytać. Zarówno innych, jak i samego siebie.
Polacy w składzie: Justyna Święty-Ersetic, Natalia Kaczmarek, Kajetan Duszyński oraz Karol Zalewski odebrali złote krążki w niedzielny poranek.
Złota drużyna to również trójka, która wygrała bieg eliminacyjny (plus Duszyński), czyli: Małgorzata Hołub-Kowalik, Iga Baumgart-Witan i Dariusz Kowaluk.
- Chcieliśmy bardzo, żeby Gosia, Iga i Darek wyszli z nami na podium. Niestety nie mogli, ale śpiewali razem hymn, byliśmy razem - przyznała z medalem na szyi Kaczmarek.
Trójka, która nie wzięła udziału w finale oraz trenerzy Aleksander Matusiński i Marek Rożej, oglądali ceremonię medalową z... trybuny medialnej, będącej najbliżej podium.
Japońskie służby porządkowe i wolontariusze nie chciały tam wpuścić równie ważnej części drużyny, co ta będąca na podium.
Tłumaczenia polskiej drużyny początkowo nic nie dawały. Przepis jest przepis, niezależnie od tego, z kim ma się do czynienia. Podobno zrobiono zdjęcia akredytacji sportowców, kto wie, czy nie zostaną wyciągnięte jakieś dalsze konsekwencje.
Trzeba przyznać, to bardzo przykre zachowanie ze strony organizatorów.
Źródło: Sport.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut