A miało być tak pięknie. Zatoczki, widoczki i grillowane macki (lub: mielonka z Biedronki spod bloku). Tymczasem gros turystów przebywających obecnie na wyczekiwanym urlopie w Chorwacji, zamiast relaksu przeżywa zawód sezonu. Takiego oblężenia wybrzeża nie pamiętają nawet hotelarze.
Tymczasem część rodaków wypoczywający w Chorwacji dopiero gasiło inny, dość prywatny pożar. W niektórych rejonach problemem nie są zawiedzione nadzieje na animacje dla dzieci nad basenem lub też (nagle niedostępną) willę z dostępem do morza.
Jest gorzej: nie wszyscy turyści są w stanie znaleźć jakiekolwiek nocleg w miejsce utraconych rezerwacji. Podobne sytuacje zdarzały się w Chorwacji już od czerwca, jednak szczyt sezonu przypada właśnie teraz, więc jak nietrudno się domyślić, problem się pogłębia.
Godzina drogi do hotelu i skasowana rezerwacja
O tym, jak fatalnie rozpoczęły się w tym roku jego wakacje z żoną, opowiada czytelnik naTemat z Wrocławia – pan Mateusz.
Przyznaje, że z wyborem miejsca zwlekali w tym roku do ostatniego momentu, bo obawiali się, że ze względu na pandemię mogą stracić rezerwację. Z tego samego powodu zdecydowali się też na podróż autem. A gdy Polak jedzie już na urlop zagranicą samochodem, w 8 na 10 przypadków wiadomo, że wybierze Chorwację.
I pan Mateusz nie był tu wyjątkiem od reguły. Przed miesiącem wybrali dla siebie mały hotel w miasteczku położonym nieopodal turystycznego Zadaru. Zależało im na spokoju, ciszy no i na widoku morza za oknem, za który zdecydowali się dopłacić.
Po prawie 10 godzinach w aucie, gdy do celu zostało zaledwie 40 kilometrów i zaczęli snuć już plany na wieczór (najpierw – plaża, potem – owoce morza na kolację), do pana Mateusza zaczął dobijać się ktoś z chorwackiego numeru.
Przejęta kobieta po drugiej stronie zaczęła go przepraszać, po czym powiedziała, że w wyniku błędu systemu zarezerwowany przez nich pokój jest zajęty, obłożenie jest zaś tak duże, że nie jest w stanie zaproponować niczego na zastępstwo. Obiecała pomóc w poszukiwaniach noclegu i oddzwonić.
– Zbliżał się wieczór, a my nie mieliśmy gdzie spać. Ja byłem wkurzony, żona raczej przestraszona. Stanąłem na pierwszym parkingu i zaczęliśmy szukać online jakiegokolwiek wolnego pokoju w pobliżu. Szybko okazało się, że to niewykonalne. W ponad 70-tysięcznym Zadarze dostępne były co najwyżej pojedyncze miejsce w hostelach. Potem znaleźliśmy jeszcze miejsce na kempingu: pomijając, że nie mieliśmy namiotu, miejsce kosztowało 180 euro za dobę – opowiada pan Mateusz.
Nie wiedzieli, co robić, więc postanowili jechać do hotelu, który anulował ich rezerwację. Na miejscu okazało się, że w całej miejscowości nie ma nawet jednego wolnego łóżka. Koniec końców właścicielka hotelu zarządziła przemeblowanie pokoju jednoosobowego, którego zazwyczaj nie wynajmowała ze względu na widok na podwórko gospodarcze.
– Najbardziej zależało nam właśnie na widoku z okna, ale po tej nerwówce byliśmy szczęśliwi, że mamy cokolwiek – podsumowuje pan Mateusz.
Problemy chorwackich hotelarzy
Okazało się, że właścicielka hotelu, która de facto uratowała ich urlop (a przynajmniej oszczędziła spania w aucie i tułaczki dziesiątki kilometrów w poszukiwaniu noclegu) sama jest przerażona tym, co dzieje się obecnie w kurortach.
Wyjaśniła, że ich rezerwacja przez Booking.com została anulowana właściwie tego samego dnia, w którym ją złożyli. Pobyt w hotelu, zresztą jak w większość tego typu obiektów, można było zarezerwować przez kilka różnych stron.
Ze względu na system automatycznych rezerwacji, które nie wymagały potwierdzenia ze strony hotelu, zdarzało się, że w danym okresie mieli czasem sprzedanych więcej łóżek niż w ogóle posiadali.
Tyle że dotychczas zawsze udawało się to dość bezproblemowo ogarnąć – wystarczyło codzienne uzupełnianie informacji o dostępności pokoi i szybkie anulowanie podwójnych rezerwacji (zazwyczaj właśnie tych robionych przez Booking). W tym roku coś poszło nie tak.
– Właścicielka o błędzie systemu dowiedziała się niedługo przed naszym przyjazdem, bo i nie byliśmy jedynymi osobami, które pojawiły się w hotelu, mimo że nie było dla nich miejsca. Udało się jej ustalić, że podczas gdy z profilu klienta rezerwacja była ważna, na profilu obiektu miała status dawno anulowanej – opowiada pan Mateusz.
Co ciekawe, para z Wrocławia śpi obecnie w pokoju, którego nie ma w ewidencji żadnego serwisu. Właścicielka hotelu dała im sporą zniżkę. Za ten widok i za metraż.
– Czytałem na grupach na Facebooku dotyczących Chorwacji znacznie gorsze historie niż nasza. Ludzie jechali z małymi dziećmi dodatkowe 150 kilometrów, żeby znaleźć jakiekolwiek miejsce do spania. Co zabawne, po naszej reklamacji skontaktował się z nami pracownik Bookingu, żeby pomóc nam znaleźć inny hotel w zastępstwie. Jemu też się nie udało – śmieje się pan Mateusz.
Jego zdaniem obezwładniająca liczba turystów w Chorwacji wynika nawet nie tyle z ewidentnych problemów z Bookingiem, co z faktu, że w zeszłym roku wiele osób na urlop nie wyjechało. Wcześniejsze terminy były anulowanych przez biura podróży i hotele jeszcze w pierwszym lockdownie, a na to nałożył się strach ludzi nieprzyzwyczajonych do nowej sytuacji. Część osób nie chciała płacić też za drogie testy covidowe, które w tym roku w wielu państwach zastąpiły tzw. paszporty covidowe.
Co poszło nie tak w Chorwacji?
Sądząc po głosach Polaków na grupach wakacyjnych, mało kto jest tak ufny w stosunku do chorwackich hotelarzy, co rozmówca naTemat.
Gros osób uważa, że rezerwacje wcale nie znikają, ale że są nieuczciwie oddawane osobom "z ulicy", które zapłaciły za pokój więcej niż w ofercie online. Niestety, jakoś nie widać śmiałków, którzy zdecydowaliby się zdobyć nocleg w ten sposób.
Kolejna lekko spiskowa teoria zakłada, że spragnieni pieniędzy po zeszłorocznym słabym sezonie Chorwaci celowo sprzedają więcej miejsc niż liczą ich obiekty, żeby przypadkiem nie skończyć z pustymi pokojami i apartamentami.
Wiadomo na pewno, że niektóre hotele zdecydowały się na założenie oldschoolowych list oczekujących aż zwolni się jakiekolwiek miejsce. Niektórzy czekają na nie spędzając urlop w znacznie gorszych lokalizacjach, inni są gotowi wsiąść w samochód i przyjechać w 10 godzin z Polski.
Na koniec pytam pana Mateusza, jak mija im urlop, pomijając początkowe komplikacje.
– Chorwacja piękna jak zawsze, ale tłumy w hotelach przekładają się rzecz jasna i na tłumy na plażach i ulicach. Zatrzymaliśmy się z żoną w małym miasteczku, a plaż szukamy autem jeszcze dalej od cywilizacji. Tyle że na spokój i ciszę nie ma w tym roku co liczyć. Dziś rozłożyliśmy ręczniki na skałkach, bo na plaży nie było już miejsca, a to i tak najmniej zatłoczone miejsce z tych, które dziś mijaliśmy.
Czy nasza narodowa miłość do Chorwacji przetrwa 2021? To okaże się pewnie dopiero za rok.
Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut