David Stern, zdaniem wielu czołowy biznesmen naszych czasów. Gdy zaczynał pracę jako komisarz NBA, przeciętny zawodnik dostawał rocznie 250 tysięcy dolarów. Dziś średnie wynagrodzenie to 5 milionów dolarów. NBA nie byłaby tak znana na całym świecie, tak medialna, tak kreująca gwiazdy, gdyby nie on. Po 30 latach Stern postanowił odejść. Ale spokojnie. Liga ma taką markę, że sobie poradzi.
O fenomen Davida Sterna pytam eksperta. Marek Jaworski ze swoim bratem bloguje w naTemat o NBA, ma też swojego własnego bloga, poświęconego koszykarzom Chicago Bulls. Najpierw przeprowadza na mnie test.
- Znasz jakiegoś zawodnika z NHL? - pyta.
- Sidney Crosby - trochę strzelam.
- No dobrze, pamiętasz go pewnie z igrzysk. A ktoś z ligi futbolu amerykańskiego? Oprócz Janikowskiego?
Milczę.
- No więc widzisz. A czołowi zawodnicy z NBA są powszechnie znani. Ligę wypromowano w Europie i Azji, przede wszystkim w Chinach. Ludzie, którzy nie znają się kompletnie na sporcie, nie podadzą ci oczywiście żadnego nazwiska futbolisty czy hokeisty. A Michaela Jordana kojarzy na pewno każdy - tłumaczy Jaworski.
Nawet tu chce być rekordzistą
David Stern to człowiek, który zawsze dążył do doskonałości. Wszystko chciał robić najlepiej, we wszystkim być pierwszy. - Stwierdziłem, że sprawy w NBA mają się dobrze. Świetnie się czuję, kocham moją pracę. Ale teraz chcę już się zająć czymś innym - powiedział niedawno. Ale nawet rezygnując ze stanowiska komisarza, zadbał o to, by zrobić o w sposób szczególny. Swoją pracę skończy 1 lutego 2014 roku, dokładnie po 30 latach. Nie chodzi tylko o równą liczbę. Stern zostanie również najdłużej urzędującym komisarzem w historii profesjonalnego sportu. Pete'owi Rozelle'owi, komisarzowi ligi futbolu amerykańskiego, do okrągłych 30 lat zabrakło 2 miesięcy.
Tak grał amerykański Dream Team na igrzyskach w Barcelonie:
Niedawno zapytano go o największy sukces i największą porażkę za jego kadencji. W pierwszym przypadku wymienił igrzyska olimpijskie w Barcelonie. Pierwsze, na które poleciał amerykański Dream Team. Magic Johnson, Charles Barkley, Larry Bird i inni. To prawdopodobnie najmocniejszy zespół, jaki kiedykolwiek wystawiono na wielkiej imprezie sportowej. Zespół, który w Hiszpanii zachwycał, gromiąc kolejnych rywali. - Wprowadzenie największych koszykarzy świata na igrzyska to rzeczywiście jego realny sukces. Trudno przecież o lepszą promocję koszykówki za Oceanem. Ludzie widzą, co oni wyprawiają i z miejsca interesują się NBA - mówi mi Krzysztof Sendecki, dziennikarz telewizji Orange Sport i zarazem bloger naTemat.
Po chwili jednak dodaje: - Trochę się jednak dziwię, że od tego zaczął. Dla mnie Stern to przede wszystkim człowiek, za którego kadencji NBA bardzo się rozrosła i niesamowicie się wzbogaciła.
Dwadzieścia razy bogatsi
Spójrzmy może na liczby, które w swoim artykule przytacza "New York Times". Stern został komisarzem na początku lutego 1984 roku. Przeciętny zawodnik ligi zarabiał wtedy rocznie 250 tysięcy dolarów. Dziś zarabia 5 milionów. Dwadzieścia razy więcej. Sama wartość praw telewizyjnych wzrosła czterdziestokrotnie, do prawie 1,3 miliarda dolarów. Aż samo nasuwa się porównanie z Kazimierzem Wielkim, o którym mówi się do dziś, że zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. NBA na początku lat 80. też poniekąd była drewniana. Z potencjałem, ale nie do końca wykorzystywanym. Mało medialna, z zawodnikami, których nie znano za Oceanem.
Gdy zaczynał, mecze w playoffach pokazywane były głównie z odtworzenia. Dziś cały biznes, zwany NBA, wart jest około 5 miliardów dolarów. Mecze pokazywane są praktycznie na całym świecie. W 215 państwach. Na 15 rynkach NBA ma swoje biura.
Ale Stern ma też swoje drugie, już nieco gorsze oblicze, z którego zresztą sam zdaje sobie sprawę. Z jednej strony to świetny zarządca. Z drugiej - człowiek, który nie do końca poradził sobie z problemem dopingu. - Mogłem to wszystko lepiej rozegrać - przyznał niedawno. A Sendecki dodaje: - Sprawa z dopingiem to rzeczywiście porażka. Światowe agencje wielokrotnie powtarzały, że w NBA brakuje odpowiednich testów. W efekcie wiele środków, niedozwolonych w innych dyscyplinach i ligach, tutaj można było przyjmować. A wiesz, co działo się, gdy ktoś wpadał? Dostawał śmieszną karę. Najczęściej zawieszano go na kilka spotkań.
Stern ogłasza swoje odejście:
Wylansował się na tych gwiazdach
Życie Sterna to historia człowieka zdolnego, prężnego menedżera, który w dodatku miał trochę szczęścia. Zostaje komisarzem ligi, a tu od razu w drafcie tego samego roku pojawiają się przyszłe gwiazdy. Michael Jordan, Hakeem Olajuwon, John Stockton i Charles Barkley. Potem Shaquille O'Neal, potem Kobe Bryant. Bez nich byłoby ciężej zbudować taką markę. - Do końca się nie dowiemy, w jakim stopniu sam świetnie zarządzał, a w jakim pomogły mu gwiazdy. Ale on był szefem, on to wszystko realizował. Dla mnie to zdecydowanie najlepszy komisarz ligi w historii. Oczywiście byli ci wszyscy genialni koszykarze, ale sztuką też jest taki potencjał wykorzystać - analizuje Sendecki. - Wielu mówi, że Stern się wylansował na tych nazwiskach. Ale to trochę przesada - dopowiada Jaworski.
I mówi o kolejnych inicjatywach, które wprowadził jako komisarz. Takich jak np. dress code, oznaczający, że kontuzjowany zawodnik, nie mogący wystąpić, na meczu swojego zespołu siedzi na ławce i ma mieć na sobie garnitur. Albo propagowanie kulturalnego zachowania. Przykład. Każdy, kto popełni faul techniczny, musi zapłacić kilkadziesiąt tysięcy dolarów kary. Do tego dochodzą campy, specjalne dni dla mediów oraz akcja NBA Cares - pomaganie ofiarom klęsk żywiołowych - podczas której znakomity Dwight Howard nosił worki z cementem. - Stern uczynił z zawodników w NBA taką ekskluzywną grupę społeczną. Nie każdy ma do niej dostęp, a drafty są coraz trudniejsze - mówi Jaworski.
Europa, telewizja, internet
NBA, ta którą znamy dziś, swoją pozycję przez tych 30 lat budowała stopniowo. Tak, jak mawiał Leo Beenhakker - step by step. W latach 90. marka zaczęła rozwijać się w Europie, a stamtąd do NBA trafiali najlepsi koszykarze. Gdyby nie ta strategia, dziś gwiazdą ligi nie byłby pewnie Francuz Tony Parker czy Niemiec Dirk Nowitzki. Wątpliwe, by grał w niej nasz Marcin Gortat. Stern przez cały ten czas świetnie wykorzystywał otoczkę. Telewizję, potem internet.
Materiał o tym, co zostawia po sobie Stern:
Następcą Sterna ma być Adam Silver, zresztą legendarny komisarz sam go nominował. Panowie od lat razem pracują. Silver był odpowiedzialny za negocjowanie dwóch ostatnich umów telewizyjnej, to również on umożliwił rozwój koszykarskiej ligi kobiet WNBA. - To powinna być spokojna kontynuacja. Choć z drugiej strony, gdy w 2014 roku nastąpi wręczanie pucharu, będzie na ekranie brakować Sterna - mówi Sendecki.
Łatwo Silverowi nie będzie, bo poprzednik poprzeczkę ustawił bardzo wysoko. Zresztą sam Silver mówi o Sternie, że to człowiek, który ze sportowej ligi uczynił markę. Który jest jednym z największych liderów biznesowych naszych czasów.
Duże słowa. Ale zdaniem wielu wcale nie na wyrost. Na koniec Jaworski: - Z całą pewnością nie ma drugiej ligi tak nastawionej na odbiorcę jak NBA. Na całym świecie.