- Talibowie tak naprawdę nie wiedzą, jak rządzić państwem, bo nigdy tego nie robili. To, co działo się w 2001 roku, było pójściem na żywioł. Dlatego właśnie dziś muszą utrzymać przy sobie, u władzy, cywilnych zarządców państwem, którzy mają know-how - mówi naTemat gen. Mieczysław Bieniek, były zastępca dowódcy strategicznego NATO i były doradca ministra obrony narodowej Afganistanu.
Dlaczego żołnierze afgańscy poddali się bez walki? Dlaczego tak szybko zrezygnowali?
A jak pani myśli, czy gdybyśmy mieli w Polsce stan zagrożenia wojennego i wojny, a kraj opuściłby prezydent, naczelny wódz całego narodu – tak jak to 1939 roku zrobił Rydz-Śmigły, choć wtedy wojsko nawet nie wiedziało o tym, a dziś w Afganistanie wszyscy mają telefony komórkowe – to nie spadłyby morale żołnierzy?
Poza tym Afganistan to olbrzymie terytorium, od Mazar-i Szarif na północy do Kandaharu jest prawie 1200 km. Jest to górzysty teren – góry stanowią jego 70 proc. Bataliony są więc rozsiane po całym kraju i składają się z różnych narodowości: z Tadżyków, Uzbeków, Pasztunów, Hazarów. Ci ludzie są rozlokowani w różnych rejonach, innych niż te, w których przebywają ich dzieci, ich rodziny.
Do takich domów wpadają talibowie i mówią tak: "Twój syn jest tu i tu, wiemy o tym. Dzwoń do niego i mów, że jeśli natychmiast nie opuści jednostki i nie przekaże nam, gdzie ta jednostka jest, gdzie znajduje się skład broni, to cię zamordujemy". Podają telefon takiej kobiecie, a ona musi zrobić to, czego chcą. Ci ludzie są zastraszani.
Talibowie są bardzo dobrze zorganizowani jeśli chodzi o Info Ops (operacje informacyjne) i PsyOps (operacje psychologiczne). Ogłaszają, że skorumpowany rząd opuścił kraj, że w Kabulu nie ma władz, że teraz oni wprowadzą prawdziwe prawo, zaprowadzą porządek, ukrócą korupcję. Podkreślają, że mają wsparcie plemion i ich naczelników.
To jest efekt domina. Baza po bazie, posterunek po posterunku, prowincja po prowincji, wszystko to rozeszło się w piorunującym tempie. Ta akcja była przeprowadzona z kilku kierunków, a talibowie przygotowali się do tego bardzo starannie. Wiedzieli, kiedy Amerykanie zmniejszą kontyngent z 25 tys. do 2,5 tys. żołnierzy, o czym zresztą Amerykanie oficjalnie mówili.
Czy mogło dojść też do przeciągania np. wojskowych na swoją stronę w zamian za jakieś przywileje? Czy mogło dojść do korupcji?
Na pewno były tam również obietnice finansowe i stanowisk w przyszłym rządzie i administracji. Pamiętajmy także, że talibowie tak naprawdę nie wiedzą, jak rządzić państwem, bo nigdy tego nie robili. To, co działo się w 2001 roku, było pójściem na żywioł. Dlatego właśnie dziś muszą utrzymać przy sobie, u władzy, cywilnych zarządców państwem, którzy mają know-how. Muszą także zadbać o obietnice dalszej międzynarodowej pomocy finansowej, bez której ten kraj nie może na razie egzystować.
Bez pomocy zewnętrznej Afganistan nie będzie funkcjonował. Ktoś musi produkować żywność, ktoś musi ją dostarczać, ktoś musi to dystrybuować, jakieś urzędy muszą działać.
Jeśli talibowie rozwiązaliby policję i wojsko, to efektem tego byłby bezład i kompletny chaos. Bandytyzm, który reprezentuje 70 proc. talibów, rozsiałby się po kraju. Nie opanowaliby tego. Dlatego być może część tych starych zarządców i wojskowych dostała obietnice sprawowania jakiegoś urzędu.
My w głowie mamy taki romantyczny mit walki za ojczyznę, który podpierany jest hasłami "młody, silny mężczyzna powinien walczyć za kraj". Jednak to poczucie narodowości w Afganistanie chyba nie jest tak oczywiste?
Rozumienie Afganistanu jako jednego narodu, czy państwa, jest bardzo trudne. To są raczej plemiona i ugrupowania etniczne. Na północy mamy Uzbeków i Tadżyków, którzy nienawidzą się z Pasztunami. Na zachodzie mamy Hazarów, którzy są właściwie częścią kultury perskiej, bardziej związani są z Iranem. Nimi pogardzają Pasztunowie. Mamy także różne języki: paszto i dari, a gdzieniegdzie mówi się także po rosyjsku.
Oni nie mieli i nie mają takiego poczucia jedności narodowej. Dwóch prezydentów, zarówno Hamid Karzaj, jak i Aszraf Ghani, który teraz uciekał, nie zrobiło za wiele, żeby zbudować tożsamość narodową. Ich władza opierała się na wsparciu plemiennym, ale tych plemion, które rządziły, które były największe w prowincjach. Działo się to przy umiarkowanym i sztucznym utrzymywaniu balansu w afgańskim parlamencie.
Zresztą, kiedy na prezydenta Afganistanu wybrano Ghaniego, do urn poszła 1/5 uprawnionych do głosowania, a z tej grupy może 1/4 głosowała, więc prezydent miał bardzo słaby mandat – poparło go może 1,5 mln ludzi z prawie 20 mln uprawnionych. Jednak to on później koronował poszczególnych naczelników plemion i etnicznych przywódców.
Wspomniał pan o tym, że talibowie wyspecjalizowali się wojnie psychologicznej. Kim właściwie są ludzie, którzy dziś przejęli rządy w Afganistanie? To wykształcone osoby czy raczej bojówkarze umiejący tylko walczyć?
Przywódcą zespołów bojowych talibów jest Muhammad Jakoob, który zdobył doświadczenie i wojskowe i cywilne. Tam są ludzie wykształceni, znający języki, ludzie, którzy wiedzą, jak wykorzystywać nowoczesne środki przekazu – internet i radio, bo telewizja i gazety nie są szeroko rozpowszechnione – wiedzą, jak wpływać na umysły używając religii.
To wszystko się dzieje, ale przy wsparciu finansowym i dzięki głoszonym hasłom dotyczącym obrony i szerzenia Islamu. Musimy jednak pamiętać, że bez pieniędzy wiele nie da się zrobić. Podejrzewa się, że mogą brać w tym udział pakistańskie ugrupowania fundamentalne i część państw Zatoki Perskiej.
Wśród talibów są jednak też hordy tych, którzy nie znają innego życia niż walka. To jest drugie pokolenie ludzi, którzy funkcjonują tylko w oparciu o karabiny, o broń lekką, o wojowanie najprostszymi środkami walki.
Wywodzą się również z tych plemion, które służą w narodowych siłach afgańskich, w armii i w policji. Po dwóch stronach często są kuzyni, bracia. Część talibów jest przekonana, że walczy w imię islamu, jego praw, praw szariatu, a część, jak już wspomniałem, walczy, bo nie zna innego życia.
"Piszę z Doliny Pandższeru, gotowy do pójścia w ślady mojego ojca, z mudżahedinami przygotowanymi, by raz jeszcze zmierzyć się z talibami. Mamy zapasy amunicji i broni, które cierpliwie gromadziliśmy od czasu mojego ojca, bo wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie" – to słowa Ahmada Masuda, syna nieżyjącego przywódcy mudżahedinów. Czy mudżahedini mogą być siłą, która stawi opór talibom? Choć oczywiście Masud zaznaczył, że bez wsparcia Zachodu będzie tracił na sile.
Mudżahedini to byli ci, którzy walczyli głównie z radzieckim okupantem przy wsparciu Amerykanów. Amerykanie dostarczali Stingery, czyli rakiety przeciwlotnicze, które strącały śmigłowce i samoloty radzieckie. Mudżahedini to byli ci, którzy dołączyli do Sojuszu Północnego i obalili talibów wspólnie z Amerykanami w 2001 roku.
W tej chwili trudno powiedzieć, co się stanie. Wchodzimy w kolejną spiralę kolejnych niepokojów i zamieszek, które trwają tam od 4-5 dekad. Czy teraz szykuje się kolejna wojna? Nie wiem. Zresztą społeczeństwo afgańskie tak naprawdę dogłębnie nie wie, o co chodzi w ich kraju. Wiedzą to tylko przywódcy i ci, którzy mają dostęp do informacji i sterują tymi procesami.